Było miło. I gorąco. Obok dbania o spójność szeregów i równego trzymania transparentów, regularne zaopatrywanie się w płyny było niezbędnym elementem dość długiej, bo trwającej 5 godzin, eskapady przez miasto. EuroPride uważam za udany - kolorowy tłum dzielnie walczył z upałem, zdecydowanie przewyższył liczebnie grupki kontrmanifestantów i - choć ostatecznie przeszedł krótszą niż planowana trasę (ale to akurat dobrze, pomysł na przejście na Plac Konstytucji przez Plac Unii Lubelskiej nie uważam za specjalnie dobry w momencie tak dużych upałów) - to jednak pokazał, że można. Nasi zieloni goście i gościnie z Europy słusznie zauważyli, że przeszliśmy daleką drogę od zakazanych parad w 2004 i 2005 roku, kiedy nieliczne, stacjonarne pikiety musiały radzić sobie z agresją prawicowych bojówek. Teraz, 5 lat później, to my zajmujemy główny nurt ulicy, a przeciwnicy kolorowej, tolerancyjnej Polski znajdują się tam, gdzie ich miejsce - na marginesie - zauważyła zielona eurodeputowana z Austrii, otwarta lesbijka, Ulrike Lunacek. Szkoda tylko, że na chwilę obecną politycy dominujących partii - PO i PiS - uznają kwestie równouprawnienia, czyli europejski główny nurt, za margines. Mam nadzieję, że za kilka tego typu parad będziemy to lekceważenie ludzkich uczuć i życia mieli za sobą.
Cywilizacja życia w różnorodności powoli, ale konsekwentnie wygrywa z cywilizacją uniformizującej nienawiści. W jednym pochodzie znaleźli się ludzie o różnych światopoglądach, preferowanych modelach rodziny i życia czy sytuacji finansowej. Widać było różnorodne strategie przeżywania karnawału - baloniki, bańki mydlane, mniej lub bardziej widoczna nagość. Żadnych kopulacji, o istnieniu których zapewniali prawicowi zadymiarze, ku mej rozpaczy nie było, nieco bardziej odsłonięte ciała były tyleż efektem ludzkich chęci, co wspomnianego już upału, który chyba pozostanie w pamięci uczestniczek i uczestników. Kolor był widoczny od poziomu bielizny po różnorakie gadżety. Nawet patrząc się na reakcje przechodniów można było zauważyć większe zainteresowanie i sympatię. Maszerując Marszałkowską, po drugiej stronie jezdni, zamiast samochodów, jeździły rowery. Pomyślałem sobie wtedy, że tolerancja ma wielką moc zmieniania - choćby na chwilę - przestrzeni miejskiej w taką, w której liczy się ludzka miara i jakość życia, a nie homofobiczne frustracje zagubionych pretendentów do miana samców alfa. Zresztą - najwięcej powie chyba sam obraz, jemu zatem pozostawiam dopowiedzenie reszty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz