Temat ochrony zdrowia - traktowany na serio, a nie w postaci obrzucania się komunałami - pojawia się w tej kampanii na marginesie publicznej debaty. Podczas prawyborów prezydenckich w Platformie Obywatelskiej Radosław Sikorski i Bronisław Komorowski usiłowali rozdąć do rozmiaru pokoleniowej przepaści różnicę w gruncie rzeczy podobnym swoim stanowisku wobec zapłodnienia in vitro. Bogusław Ziętek, przewodniczący Polskiej Partii Pracy-Sierpień'80 zaproponował danie samorządom większych możliwości w pozyskiwaniu funduszy na działanie opieki zdrowotnej za pośrednictwem podatków lokalnych, jednak postulat ten – podobnie jak i cała kampania notującego poparcie w okolicach jednego procenta kandydata – jest ignorowany przez media. Bardzo symptomatyczna na temat traktowania tematu przez polityków zdaje się być sytuacja, opisana przez dziennikarza Tomasza Machałę. Wizytujący Szpital Praski lider SLD miał mówić tam ogólniki na temat konieczności zapewnienia powszechnej dostępności opieki medycznej, jednak zapytany przez pacjentkę między innymi o składki i sposoby jej finansowania, nie potrafił udzielić odpowiedzi. Jednocześnie jego sztab, wraz z rozpoczęciem ostatniej fazy kampanii, planuje „mocne uderzenie”, którego składnikiem ma być właśnie program zdrowotny.
Skoro tak niewiele w gruncie rzeczy miejsca poświęcono w kampanii na temat, który wedle badań opinii społecznej jest w tej chwili tematem najważniejszym, kwestia zdrowia kobiet tym bardziej nie przebiła się do publicznego dyskursu. Praktycznie brak głośniejszych deklaracji co do kwestii związanych chociażby ze zdrowiem reprodukcyjnym – od edukacji seksualnej, poprzez dostępność leków antykoncepcyjnych, na stosunku do aborcji kończąc. Andrzej Olechowski, portretujący się jako kandydat liberalny, uznał obecną, restrykcyjną ustawę antyaborcyjną za „kompromis”, Marek Jurek z kolei, co ciekawe, stonował swoją antyaborcyjną krucjatę, skupiając się w zamian na szeroko pojętym promowaniu wartości chrześcijańskich i wspieraniu tradycyjnego modelu rodziny za pomocą systemu podatkowego. To bardzo mizerny bilans merytoryczny tej kampanii.
Uciekanie od uszczegóławiania poglądów kandydatów na urząd prezydencki na tak ważną sprawę, jaką jest ochrona zdrowia, ułatwia rozpowszechnione przekonanie na temat tego stanowiska. W oczach wielu osób łączy się wizja „pierwszej osoby w państwie” z założeniem o niskim wpływie na bieg wypadków politycznych i niewielkich kompetencjach. Sprzyja to tworzeniu warunków do czysto wizerunkowej polityki, pojmowanej w kategoriach nie sprawowania władzy czy realizacji jakkolwiek pojętego „interesu publicznego”, lecz abstrakcyjnej „godnej reprezentacji”. Tymczasem prezydent ma dwa niezwykle istotne narzędzia konstytucyjne, mogące mieć wpływ na kształt państwa. Po pierwsze, dysponuje prawem weta, które obecnie może być zostać odrzucone przez Sejm większością 3/5 głosów przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, a więc większą, niż normalnie wymagana do przeforsowania projektów ustaw w Sejmie. W ten sposób Lech Kaczyński zablokował obligatoryjne przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego. Po drugie, ma także inicjatywę ustawodawczą, co daje możliwość opracowywania stosownych ustaw (jeśli osoba sprawująca urząd chce promować model „aktywnej prezydentury”), które – nawet jeśli nie zostaną przez parlament przyjęte – mogą pobudzić debatę publiczną na tematy czy spojrzenia na rzeczywistość do tej pory pozostające na marginesie. Poza tymi dwoma narzędziami ma także szereg innych możliwości, takich jak tworzenie nieformalnych ciał konsultacyjnych czy kierowanie trafiających na jego biurko projektów do Trybunału Konstytucyjnego. Wszystko to pokazuje, że poglądy osoby urzędującej w Pałacu Prezydenckim mają kolosalny wpływ na bieg zdarzeń w Polsce, także w obrębie zdrowia i dostępności usług publicznych.
Pomijane wyzwania
Do tej pory dysproporcje w dostępie do usług medycznych, jeśli w ogóle pojawiały się w medialnym obiegu, to głównie w kontekście tradycyjnie pojmowanego podziału na „Polskę A” i „Polskę B”. Przemiany cywilizacyjne sprawiają jednak, że coraz częściej w obrębie samych dużych miast, które mają być tym rzekomo „lepszym światem” pojawiają się coraz większe różnice w sytuacji zdrowotnej zamieszkujących je ludzi. Dodatkowym czynnikiem stają się różnice genderowe, pomijane w debacie na temat zdrowia, co prowadzi do nieadekwatnej do potrzeb alokacji zasobów i środków. W całej dyskusji pokutuje myślenie o „rozwiązaniach końca rury”, a więc skupianie się na kwestii szpitali i kosztów leczenia. Rola profilaktyki czy holistycznego spoglądania na zdrowie (a więc nie tylko „braku choroby”, ale dobrostanu, a także wpływu jakości środowiska, transportu zbiorowego czy też warunków pracy na jakość życia) pozostaje zupełnie zlekceważona w politycznym głównym nurcie.
Przykład „Raportu o stanie zdrowia mieszkańców Warszawy”, dotyczący lat 2004-2007, pokazuje, że współczesne miasto kondensuje w sobie społeczne nierówności. W wielu statystykach, które możemy wyczytać w tym przeszło 270-stronnicowym dokumencie, powtarza się specyficzna prawidłowość: na czele większości negatywnych zjawisk zdrowotnych w mieście przodują Praga Północ i Wola, zaś najkorzystniejsza sytuacja pod tym względem panuje w Wilanowie i Ursynowie. Gdy popatrzeć się na sytuację ekologiczną i społeczną tych dzielnic, zobaczymy, że są one na przeciwległych biegunach, jeśli chodzi o jakość życia. Warszawska „stara Praga” pozostaje symbolem bezradności kolejnych władz wobec istniejących tam nierówności społecznych, poprzemysłowa Wola z kolei po dziś dzień jest dzielnicą, w której nie ma zbyt wiele obszarów zielonych. Ursynów skorzystał na budowie linii metra i osiedlili się tam ludzie, tworzący zręby klasy średniej. Osoby, których nie stać na mieszkanie bliżej centrum zmuszone są do jego zakupu na Białołęce – odległość od centrum, kłopoty komunikacyjne i nadal niewielka oferta spędzania czasu wolnego towarzyszą wielu słabszym wskaźnikom zdrowotnym. Segregacja zdrowotna staje się kolejną, obok przestrzennej – tak jak grodzone osiedla grodzeniu ulega dostępność standardów medycznych. Osoby zamożniejsze mogą kupić sobie lepszą jej jakość, osoby, mające pecha, już niekoniecznie. Efekty bywają zatrważające – dla przykładu różnica długości życia między mężczyznami na Wilanowie a tymi na Pradze Północ wynosi w latach 2004-2007 aż 16,1 lat (odpowiednio 81,8 i 65,7), a kobiet - 14,1 (90,3 i 76,2).
Zdrowie obejmuje także dobrostan psychiczny, a wraz ze zmianą stosunków ekonomicznych, rozwojem usług i pracy umysłowej kosztem przemysłu i fizycznej, ciężar obciążeń z tym związanych przenosi się z chorób zawodowych na kwestie równowagi mentalnej, w szczególności między pracą a czasem wolnym. W ostatnich latach, przy ogólnie pozytywnych wskaźnikach zmian, jeśli chodzi o zakres leczenia ambulatoryjnego w tym zakresie, na czele czynników, zmuszających do skorzystania z opieki lekarskiej wdrapały się zaburzenia nerwicowe związane ze stresem. Zjawisko to stało się szczególnie widoczne wśród osób młodych (do 18 roku życia) i po raz pierwszy korzystających z opieki ambulatoryjnej. To także zjawisko częściej dotykające kobiety niż mężczyzn. Jak czytamy w podsumowaniu tej części raportu, tak Warszawianki, jak i Warszawiacy częściej niż reszta kraju ma problemy z substancjami psychoaktywnymi. Wszystko to wiąże się m.in. z szybkim tempem życia i potrzebą odreagowania. Choć zatem można liczyć na nieco lepszą jakość opieki zdrowotnej w stolicy, to jednak nie gwarantuje to automatycznie lepszego zdrowia.
Bardzo ważne i ciekawe są badania na temat samooceny stanu zdrowia, przeprowadzone na reprezentatywnej grupie i dzieci i młodzieży do 18 roku życia. Okazuje się, że dziewczęta dużo częściej niż chłopcy deklarują subiektywnie odczuwane kłopoty zdrowotne (poza bólem pleców i trudnościami z zasypianiem, gdzie minimalnie gorzej czują się chłopcy, największa różnica - 25 do 41,4% - widoczna jest w poczuciu zdenerwowania). Różnice występują także w nawykach żywieniowych, gdzie większym problemem dla młodych kobiet jest brak regularności w jedzeniu śniadania (problem dla 36,6% badanych dziewcząt i 22,6% chłopców), podczas gdy u młodych mężczyzn jest to kwestia jedzenia niedostatecznej ilości warzyw i owoców (71,2% jada rzadziej niż codziennie warzywa, a 66,4% - owoce, podczas gdy u dziewczyn wskaźniki te to odpowiednio 52,4 oraz 55,1%). Widać tu także mniejszą aktywność fizyczną dziewczyn, ale też mniejszą ich skłonność do podejmowania ryzykownych zachowań, z wchodzeniem w bójki włącznie. Widać tu, jak różne dla poszczególnych płci stają się skutki oceniania wychowania fizycznego w szkole (58% badanych dzieciaków nie uprawia wysiłku fizycznego przekraczającego, wliczając w to zajęcia WF, aktywności fizycznej przekraczającej 60 minut przez 4 dni w tygodniu), stawianiu na "orliki", braku powszechnego dostępu do stołówek szkolnych, mogących dbać o bardziej zbilansowaną dietę i zdrowe nawyki żywieniowe, a także petryfikowaniu "tradycyjnych ról płciowych", przez co przemoc młodych chłopaków wobec siebie znajduje sobie niszę do trwania.
Rozwiązanie wszystkich wymienionych powyżej problemów może zostać opracowane na szczeblu centralnym, a inicjatywa ustawodawcza prezydenta odegrać tu może niebagatelną rolę. Przykładem może tu być postulat zreformowania „janosikowego” tak, by w jego wyliczaniu brać pod uwagę np. współczynnik Giniego, mierzący stopień nierówności społecznych. W ten sposób „bogate”, a tak naprawdę przede wszystkim głęboko rozwarstwione samorządy zyskałyby narzędzia do rozwiązywania tego typu problemów. Ani widu, ani słychu o tego typu pomysłach, za to w internetowych ankietach kandydatów powraca pomysł przekształcania szpitali w spółki prawa handlowego, nakierowane na osiąganie zysku, nie zaś na leczenie pacjentki/pacjenta (pomysł wspierany przez Bronisława Komorowskiego) czy też na konkurencję ubezpieczycieli zdrowotnych (element programu Andrzeja Olechowskiego).
Przywracanie politycznego
Jeśli chodzi o zdrowotne „rozmowy niedokończone”, wiele kwestii pozostających poza sferą zainteresowania kandydatów można by przypomnieć. Przykłady ciekawych postulatów można zaprezentować poprzez przypomnienie pomysłów trzech głównych brytyjskich partii politycznych, należących do szeroko pojmowanego „obozu progresywnego”. W programie Zielonych Anglii i Walii znajdziemy postulaty zapewnienia darmowej opieki okulistycznej i dentystycznej, wzrost akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe czy też prawo do darmowej opieki społecznej dla osób starszych, znacznie tańszej, niż hospitalizacja i leczenie. Partia Pracy chciała doprowadzić do sytuacji, w której każda osoba między 40 a 74 rokiem życia miałaby prawo do corocznego, kompleksowego badania stanu zdrowia, a także gwarancji, że czas między skierowaniem na operację a zabiegiem nie mógł być dłuższy niż 18 tygodni. Liberalni Demokraci akcentowali z kolei konieczność powołania lokalnych rad zdrowotnych, dzięki którym lokalne społeczności i załogi szpitali miałyby większy wpływ na ich funkcjonowanie, a także szersze korzystanie z leków generycznych. Wspomniana przeze mnie na początku artykułu specyfika ustroju Polski sprawia, że postulaty, które powinny pojawiać się w programach zdrowotnych partii politycznych podczas wyborów parlamentarnych mają pełne prawo pojawiać się również podczas wyborów prezydenckich.
Tekst ukazał się pierwotnie na lewicowym portalu wyborczym Rozgwiazda.
Skoro tak niewiele w gruncie rzeczy miejsca poświęcono w kampanii na temat, który wedle badań opinii społecznej jest w tej chwili tematem najważniejszym, kwestia zdrowia kobiet tym bardziej nie przebiła się do publicznego dyskursu. Praktycznie brak głośniejszych deklaracji co do kwestii związanych chociażby ze zdrowiem reprodukcyjnym – od edukacji seksualnej, poprzez dostępność leków antykoncepcyjnych, na stosunku do aborcji kończąc. Andrzej Olechowski, portretujący się jako kandydat liberalny, uznał obecną, restrykcyjną ustawę antyaborcyjną za „kompromis”, Marek Jurek z kolei, co ciekawe, stonował swoją antyaborcyjną krucjatę, skupiając się w zamian na szeroko pojętym promowaniu wartości chrześcijańskich i wspieraniu tradycyjnego modelu rodziny za pomocą systemu podatkowego. To bardzo mizerny bilans merytoryczny tej kampanii.
Uciekanie od uszczegóławiania poglądów kandydatów na urząd prezydencki na tak ważną sprawę, jaką jest ochrona zdrowia, ułatwia rozpowszechnione przekonanie na temat tego stanowiska. W oczach wielu osób łączy się wizja „pierwszej osoby w państwie” z założeniem o niskim wpływie na bieg wypadków politycznych i niewielkich kompetencjach. Sprzyja to tworzeniu warunków do czysto wizerunkowej polityki, pojmowanej w kategoriach nie sprawowania władzy czy realizacji jakkolwiek pojętego „interesu publicznego”, lecz abstrakcyjnej „godnej reprezentacji”. Tymczasem prezydent ma dwa niezwykle istotne narzędzia konstytucyjne, mogące mieć wpływ na kształt państwa. Po pierwsze, dysponuje prawem weta, które obecnie może być zostać odrzucone przez Sejm większością 3/5 głosów przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, a więc większą, niż normalnie wymagana do przeforsowania projektów ustaw w Sejmie. W ten sposób Lech Kaczyński zablokował obligatoryjne przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego. Po drugie, ma także inicjatywę ustawodawczą, co daje możliwość opracowywania stosownych ustaw (jeśli osoba sprawująca urząd chce promować model „aktywnej prezydentury”), które – nawet jeśli nie zostaną przez parlament przyjęte – mogą pobudzić debatę publiczną na tematy czy spojrzenia na rzeczywistość do tej pory pozostające na marginesie. Poza tymi dwoma narzędziami ma także szereg innych możliwości, takich jak tworzenie nieformalnych ciał konsultacyjnych czy kierowanie trafiających na jego biurko projektów do Trybunału Konstytucyjnego. Wszystko to pokazuje, że poglądy osoby urzędującej w Pałacu Prezydenckim mają kolosalny wpływ na bieg zdarzeń w Polsce, także w obrębie zdrowia i dostępności usług publicznych.
Pomijane wyzwania
Do tej pory dysproporcje w dostępie do usług medycznych, jeśli w ogóle pojawiały się w medialnym obiegu, to głównie w kontekście tradycyjnie pojmowanego podziału na „Polskę A” i „Polskę B”. Przemiany cywilizacyjne sprawiają jednak, że coraz częściej w obrębie samych dużych miast, które mają być tym rzekomo „lepszym światem” pojawiają się coraz większe różnice w sytuacji zdrowotnej zamieszkujących je ludzi. Dodatkowym czynnikiem stają się różnice genderowe, pomijane w debacie na temat zdrowia, co prowadzi do nieadekwatnej do potrzeb alokacji zasobów i środków. W całej dyskusji pokutuje myślenie o „rozwiązaniach końca rury”, a więc skupianie się na kwestii szpitali i kosztów leczenia. Rola profilaktyki czy holistycznego spoglądania na zdrowie (a więc nie tylko „braku choroby”, ale dobrostanu, a także wpływu jakości środowiska, transportu zbiorowego czy też warunków pracy na jakość życia) pozostaje zupełnie zlekceważona w politycznym głównym nurcie.
Przykład „Raportu o stanie zdrowia mieszkańców Warszawy”, dotyczący lat 2004-2007, pokazuje, że współczesne miasto kondensuje w sobie społeczne nierówności. W wielu statystykach, które możemy wyczytać w tym przeszło 270-stronnicowym dokumencie, powtarza się specyficzna prawidłowość: na czele większości negatywnych zjawisk zdrowotnych w mieście przodują Praga Północ i Wola, zaś najkorzystniejsza sytuacja pod tym względem panuje w Wilanowie i Ursynowie. Gdy popatrzeć się na sytuację ekologiczną i społeczną tych dzielnic, zobaczymy, że są one na przeciwległych biegunach, jeśli chodzi o jakość życia. Warszawska „stara Praga” pozostaje symbolem bezradności kolejnych władz wobec istniejących tam nierówności społecznych, poprzemysłowa Wola z kolei po dziś dzień jest dzielnicą, w której nie ma zbyt wiele obszarów zielonych. Ursynów skorzystał na budowie linii metra i osiedlili się tam ludzie, tworzący zręby klasy średniej. Osoby, których nie stać na mieszkanie bliżej centrum zmuszone są do jego zakupu na Białołęce – odległość od centrum, kłopoty komunikacyjne i nadal niewielka oferta spędzania czasu wolnego towarzyszą wielu słabszym wskaźnikom zdrowotnym. Segregacja zdrowotna staje się kolejną, obok przestrzennej – tak jak grodzone osiedla grodzeniu ulega dostępność standardów medycznych. Osoby zamożniejsze mogą kupić sobie lepszą jej jakość, osoby, mające pecha, już niekoniecznie. Efekty bywają zatrważające – dla przykładu różnica długości życia między mężczyznami na Wilanowie a tymi na Pradze Północ wynosi w latach 2004-2007 aż 16,1 lat (odpowiednio 81,8 i 65,7), a kobiet - 14,1 (90,3 i 76,2).
Zdrowie obejmuje także dobrostan psychiczny, a wraz ze zmianą stosunków ekonomicznych, rozwojem usług i pracy umysłowej kosztem przemysłu i fizycznej, ciężar obciążeń z tym związanych przenosi się z chorób zawodowych na kwestie równowagi mentalnej, w szczególności między pracą a czasem wolnym. W ostatnich latach, przy ogólnie pozytywnych wskaźnikach zmian, jeśli chodzi o zakres leczenia ambulatoryjnego w tym zakresie, na czele czynników, zmuszających do skorzystania z opieki lekarskiej wdrapały się zaburzenia nerwicowe związane ze stresem. Zjawisko to stało się szczególnie widoczne wśród osób młodych (do 18 roku życia) i po raz pierwszy korzystających z opieki ambulatoryjnej. To także zjawisko częściej dotykające kobiety niż mężczyzn. Jak czytamy w podsumowaniu tej części raportu, tak Warszawianki, jak i Warszawiacy częściej niż reszta kraju ma problemy z substancjami psychoaktywnymi. Wszystko to wiąże się m.in. z szybkim tempem życia i potrzebą odreagowania. Choć zatem można liczyć na nieco lepszą jakość opieki zdrowotnej w stolicy, to jednak nie gwarantuje to automatycznie lepszego zdrowia.
Bardzo ważne i ciekawe są badania na temat samooceny stanu zdrowia, przeprowadzone na reprezentatywnej grupie i dzieci i młodzieży do 18 roku życia. Okazuje się, że dziewczęta dużo częściej niż chłopcy deklarują subiektywnie odczuwane kłopoty zdrowotne (poza bólem pleców i trudnościami z zasypianiem, gdzie minimalnie gorzej czują się chłopcy, największa różnica - 25 do 41,4% - widoczna jest w poczuciu zdenerwowania). Różnice występują także w nawykach żywieniowych, gdzie większym problemem dla młodych kobiet jest brak regularności w jedzeniu śniadania (problem dla 36,6% badanych dziewcząt i 22,6% chłopców), podczas gdy u młodych mężczyzn jest to kwestia jedzenia niedostatecznej ilości warzyw i owoców (71,2% jada rzadziej niż codziennie warzywa, a 66,4% - owoce, podczas gdy u dziewczyn wskaźniki te to odpowiednio 52,4 oraz 55,1%). Widać tu także mniejszą aktywność fizyczną dziewczyn, ale też mniejszą ich skłonność do podejmowania ryzykownych zachowań, z wchodzeniem w bójki włącznie. Widać tu, jak różne dla poszczególnych płci stają się skutki oceniania wychowania fizycznego w szkole (58% badanych dzieciaków nie uprawia wysiłku fizycznego przekraczającego, wliczając w to zajęcia WF, aktywności fizycznej przekraczającej 60 minut przez 4 dni w tygodniu), stawianiu na "orliki", braku powszechnego dostępu do stołówek szkolnych, mogących dbać o bardziej zbilansowaną dietę i zdrowe nawyki żywieniowe, a także petryfikowaniu "tradycyjnych ról płciowych", przez co przemoc młodych chłopaków wobec siebie znajduje sobie niszę do trwania.
Rozwiązanie wszystkich wymienionych powyżej problemów może zostać opracowane na szczeblu centralnym, a inicjatywa ustawodawcza prezydenta odegrać tu może niebagatelną rolę. Przykładem może tu być postulat zreformowania „janosikowego” tak, by w jego wyliczaniu brać pod uwagę np. współczynnik Giniego, mierzący stopień nierówności społecznych. W ten sposób „bogate”, a tak naprawdę przede wszystkim głęboko rozwarstwione samorządy zyskałyby narzędzia do rozwiązywania tego typu problemów. Ani widu, ani słychu o tego typu pomysłach, za to w internetowych ankietach kandydatów powraca pomysł przekształcania szpitali w spółki prawa handlowego, nakierowane na osiąganie zysku, nie zaś na leczenie pacjentki/pacjenta (pomysł wspierany przez Bronisława Komorowskiego) czy też na konkurencję ubezpieczycieli zdrowotnych (element programu Andrzeja Olechowskiego).
Przywracanie politycznego
Jeśli chodzi o zdrowotne „rozmowy niedokończone”, wiele kwestii pozostających poza sferą zainteresowania kandydatów można by przypomnieć. Przykłady ciekawych postulatów można zaprezentować poprzez przypomnienie pomysłów trzech głównych brytyjskich partii politycznych, należących do szeroko pojmowanego „obozu progresywnego”. W programie Zielonych Anglii i Walii znajdziemy postulaty zapewnienia darmowej opieki okulistycznej i dentystycznej, wzrost akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe czy też prawo do darmowej opieki społecznej dla osób starszych, znacznie tańszej, niż hospitalizacja i leczenie. Partia Pracy chciała doprowadzić do sytuacji, w której każda osoba między 40 a 74 rokiem życia miałaby prawo do corocznego, kompleksowego badania stanu zdrowia, a także gwarancji, że czas między skierowaniem na operację a zabiegiem nie mógł być dłuższy niż 18 tygodni. Liberalni Demokraci akcentowali z kolei konieczność powołania lokalnych rad zdrowotnych, dzięki którym lokalne społeczności i załogi szpitali miałyby większy wpływ na ich funkcjonowanie, a także szersze korzystanie z leków generycznych. Wspomniana przeze mnie na początku artykułu specyfika ustroju Polski sprawia, że postulaty, które powinny pojawiać się w programach zdrowotnych partii politycznych podczas wyborów parlamentarnych mają pełne prawo pojawiać się również podczas wyborów prezydenckich.
Tekst ukazał się pierwotnie na lewicowym portalu wyborczym Rozgwiazda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz