Leżący na geopolitycznym (bardzo względnym) uboczu kraj znów popada w zapomnienie. Mówiło się o nim w latach 80. XX wieku, gdy najechał nań Związek Radziecki, co przypłacił swym późniejszym rozpadem. Potem, po latach wewnętrznych konfliktów zjawili się talibowie, stabilizujący sytuację kosztem purytanizmu obyczajowego opartego na prawie koranicznym. Poprzestawano na jego krytyce - aż do pamiętnych wydarzeń 11 września 2001 roku. Mając wówczas poparcie sporej części społeczności międzynarodowej, Stany Zjednoczone zdecydowały się na bombardowania i wsparcie opozycyjnego Sojuszu Północnego, który obalił islamistyczne rządy. Od tego czasu miało być pięknie i kolorowo - zatryumfować miała demokracja i prawa człowieka, przy hojnej pomocy finansowej i obecności obcych wojsk na afgańskiej ziemi.
Coś jednak w całej tej historii poszło nie tak i dziś mamy do czynienia raczej z eskalacją działań antyrządowych i brakiem efektywnej władzy centralnej niż z krajem mlekiem i miodem płynącym. Poza Kabulem Hamid Karzaj i jego ekipa muszą liczyć na łaskę i niełaskę lokalnych watażków. Narasta niezadowolenie społeczne z powodu braku bezpieczeństwa, słabych wyników odbudowy kraju i korupcji. Za wielki sukces uważa się w miarę regularne płacenie pensji urzędniczych, podczas gdy spora część społeczności wiejskich może przeżyć tylko dzięki hodowli opium, które następnie trafia na rynki europejskie. Trudno uznać to za typową "success story".
Jak zatem zmienić tę sytuację i poprawić dolę Afganek i Afgańczyków? Podpowiedzi szukać można w publikacji Fundacji Boella "Międzynarodowe wsparcie i rządzenie w Afganistanie", autorstwa Hamisha Nixona, pracującego wokół tego tematu w Kabulu. Uważa on, że bez wzmocnienia roli i autorytetu lokalnych władz nie ma mowy o stabilnym rozwoju Afganistanu. Dyskusyjny jest już sam poziom międzynarodowego wsparcia finansowego, które okazało się znacząco niższe od zapowiedzi i międzynarodowych zobowiązań. W przeliczeniu na jedną osobę kraj ten uzyskał 57 dolarów, podczas gdy w Bośni wskaźnik ten wynosił 679 dolarów, a na Timorze Wschodnim - 233 dolary.
Monitoring i ewaluacja procesów wydatkowania pomocy rozwojowej jest niezbędnym elementem walki z korupcją. Ciekawym wyjściem jest aktualny podział budżetu tego kraju na trzy części - "rdzeń zwykły" (23%), złożony głównie ze środków własnych, "rdzeń inwestycyjny" (38%) - podczas gdy ten pierwszy służy głównie do wypłacania wynagrodzeń i obsługi administracji, ten drugi idzie na inwestycje rozwojowe. Pozostałe 39% to "budżet zewnętrzny", złożony ze środków pomocowych, płynących na działania inne niż rządowe.
Sama pomoc finansowa nie wystarczy. Kluczowe jest uniezależnienie w długofalowej perspektywie kraju od zagranicznych źródeł finansowania poprzez pozyskanie własnych źródeł dochodu. Nie jest to rzecz prosta - obecnie dochody własne kształtują się w granicach pół miliarda dolarów amerykańskich rocznie, co nie wystarcza nawet na całkowite pokrycie potrzeb płacowych aparatu publicznego. Słabość instytucji państwowych przejawia się w słabym wydatkowaniu budżetów rozwojowych przez niektóre ministerstwa. Poziom wykorzystania środków wahał się od 71% w wypadku ministerstwa rozwoju obszarów miejskich do... 0% w wypadku działań antynarkotykowych, którymi aktualnie zajmują się raczej wojska Koalicji.
Wzmocnienie rządu wymaga też pewnej decentralizacji planowania i wdrażania rozwiązań finansowych - uważa Nixon. Rzecz jasna należy do tego podchodzić z ostrożnością, aby nie wzmacniać lokalnych watażków. Podobnie z procesem konsultacji społecznych, których wyniki muszą stać się podstawą planowania strategii rządowych, a nie pozostawać jedynie marnym rytuałem. Jeśli tak nie będzie, dochodzić będzie do sytuacji kuriozalnych - tak jak na wsiach, gdzie rolnikom niszczy się uprawy opium, nie zapewniając jednocześnie jakichkolwiek innych źródeł zarobku, przez co często stają się oni sympatykami islamistów. Wyjaśniona musi też być rola organizacji pozarządowych tak, by nie zastępowały instytucji państwowych w całości - inaczej nigdy nie dojdzie do procesu "state buildingu".
Cała czterdziestostronnicowa publikacja jest tradycyjnie już dostępna na stronach Fundacji. Do Afganistanu jeszcze wrócimy a propos innej publikacji boellowskiej, natomiast aktualnie nie pozostaje nic innego, jak zachęcić do pogłębionej lektury.
Coś jednak w całej tej historii poszło nie tak i dziś mamy do czynienia raczej z eskalacją działań antyrządowych i brakiem efektywnej władzy centralnej niż z krajem mlekiem i miodem płynącym. Poza Kabulem Hamid Karzaj i jego ekipa muszą liczyć na łaskę i niełaskę lokalnych watażków. Narasta niezadowolenie społeczne z powodu braku bezpieczeństwa, słabych wyników odbudowy kraju i korupcji. Za wielki sukces uważa się w miarę regularne płacenie pensji urzędniczych, podczas gdy spora część społeczności wiejskich może przeżyć tylko dzięki hodowli opium, które następnie trafia na rynki europejskie. Trudno uznać to za typową "success story".
Jak zatem zmienić tę sytuację i poprawić dolę Afganek i Afgańczyków? Podpowiedzi szukać można w publikacji Fundacji Boella "Międzynarodowe wsparcie i rządzenie w Afganistanie", autorstwa Hamisha Nixona, pracującego wokół tego tematu w Kabulu. Uważa on, że bez wzmocnienia roli i autorytetu lokalnych władz nie ma mowy o stabilnym rozwoju Afganistanu. Dyskusyjny jest już sam poziom międzynarodowego wsparcia finansowego, które okazało się znacząco niższe od zapowiedzi i międzynarodowych zobowiązań. W przeliczeniu na jedną osobę kraj ten uzyskał 57 dolarów, podczas gdy w Bośni wskaźnik ten wynosił 679 dolarów, a na Timorze Wschodnim - 233 dolary.
Monitoring i ewaluacja procesów wydatkowania pomocy rozwojowej jest niezbędnym elementem walki z korupcją. Ciekawym wyjściem jest aktualny podział budżetu tego kraju na trzy części - "rdzeń zwykły" (23%), złożony głównie ze środków własnych, "rdzeń inwestycyjny" (38%) - podczas gdy ten pierwszy służy głównie do wypłacania wynagrodzeń i obsługi administracji, ten drugi idzie na inwestycje rozwojowe. Pozostałe 39% to "budżet zewnętrzny", złożony ze środków pomocowych, płynących na działania inne niż rządowe.
Sama pomoc finansowa nie wystarczy. Kluczowe jest uniezależnienie w długofalowej perspektywie kraju od zagranicznych źródeł finansowania poprzez pozyskanie własnych źródeł dochodu. Nie jest to rzecz prosta - obecnie dochody własne kształtują się w granicach pół miliarda dolarów amerykańskich rocznie, co nie wystarcza nawet na całkowite pokrycie potrzeb płacowych aparatu publicznego. Słabość instytucji państwowych przejawia się w słabym wydatkowaniu budżetów rozwojowych przez niektóre ministerstwa. Poziom wykorzystania środków wahał się od 71% w wypadku ministerstwa rozwoju obszarów miejskich do... 0% w wypadku działań antynarkotykowych, którymi aktualnie zajmują się raczej wojska Koalicji.
Wzmocnienie rządu wymaga też pewnej decentralizacji planowania i wdrażania rozwiązań finansowych - uważa Nixon. Rzecz jasna należy do tego podchodzić z ostrożnością, aby nie wzmacniać lokalnych watażków. Podobnie z procesem konsultacji społecznych, których wyniki muszą stać się podstawą planowania strategii rządowych, a nie pozostawać jedynie marnym rytuałem. Jeśli tak nie będzie, dochodzić będzie do sytuacji kuriozalnych - tak jak na wsiach, gdzie rolnikom niszczy się uprawy opium, nie zapewniając jednocześnie jakichkolwiek innych źródeł zarobku, przez co często stają się oni sympatykami islamistów. Wyjaśniona musi też być rola organizacji pozarządowych tak, by nie zastępowały instytucji państwowych w całości - inaczej nigdy nie dojdzie do procesu "state buildingu".
Cała czterdziestostronnicowa publikacja jest tradycyjnie już dostępna na stronach Fundacji. Do Afganistanu jeszcze wrócimy a propos innej publikacji boellowskiej, natomiast aktualnie nie pozostaje nic innego, jak zachęcić do pogłębionej lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz