Zaprawdę powiadam Wam - dziwny to numer. Dziwny, bo zasadniczo nie jest łatwo utrzymywać kultowy status kwartalnika intelektualnego, kiedy jednocześnie prowadzi się prężne wydawnictwo książkowe. Zasadnym zdaje się wówczas na pytanie "Co robić?". Tłumaczyć fragmenty tekstów, kiedy można wydać całość w formie książkowej? Zajmować się określonym zagadnieniem, kiedy można na jego podstawie pokusić się o wydanie przewodnika? Starać się trzymać rękę na pulsie bieżących wydarzeń w cyklu kwartalnym, kiedy ma się do dyspozycji mającą spore publicystyczne ambicje stronę internetową? Paradoksalnie, gdy jakaś instytucja obrasta w określone narzędzia, te, od których się zaczynało, wymagają raz na jakiś czas porządnej redefinicji.
Czy kwartalnik "Krytyka Polityczna" jako taki wymaga redefinicji? Być może, chociaż od jakiegoś czasu widać, że zmiany już się zaczęły. Jak już spostrzegłem przy poprzednim numerze, teksty w końcu zaczęły być przystępne. Dla mnie pismo ma nową gwiazdę - kilkuletniego Lucka, który swą dziecięcą wyobraźnią skutecznie dekonstruował najpierw mitologię Powstania Warszawskiego, w tym numerze zaś wgłębił się w psychikę autorek i autorów, rekonstruując ich profile. Część z tych osób znam osobiści i muszę powiedzieć, że wstrzelił się perfekcyjnie. Ba, nawet z postaci szczerbatego Karola Marksa wieje swego rodzaju charyzmą, osiągniętą za pomocą prostoty wykonania plastycznego. Chylę czoła.
Sam numer koncentruje się na dwóch tematach - komunizmie i kryminale. Ostatnimi czasy zazębiają się one ze sobą dość mocno, a to z powodu przyjętych przez parlament zmian w kodeksie karnym, przewidujących karanie rozpowszechniania "promocji komunizmu" (swego rodzaju zastępczy odpowiednik dla niedozwolonego unijną legislacją antydyskryminacyjną "promowania homoseksualizmu"). Niestety, jeśli miała to być jakaś prowokacja, to może ona chybić, jako że w kolejnym paragrafie przytoczonej nowelizacji istnieje zapis, wyraźnie wykluczający karanie za naukowe badania w tym temacie. Dobrze zatem, że ktoś przypomniał zarówno sam "Manifest komunistyczny", jak i postacie osób, walczących o jego urzeczywistnienie, dużo lepiej bowiem dokonać interpretacji i analizy tematu, niż zamiatać go pod dywan.
Lektura "Manifestu" pozwoliła mi zrozumieć, skąd bierze się u niektórych "prawdziwych, starych lewicowców" sekciarstwo, związane z dystansem wobec sojuszy i dbałością o "partyjną czystość". Choć sam Marks dopuszczał alianse z innymi formacjami, to jednak chwilę przedtem pisał o różnych, "obiektywnie reakcyjnych" jego zdaniem krytykach przemysłowego kapitalizmu. Przejechał on walcem po "reakcyjnych socjalistach", utopistach, drobnomieszczanach i konserwatystach, tak, jak dziś czynią to różne insze "czerwone" środowiska. Dbałość o wyzwolenie klasy robotniczej, niezależnie od jej aktualnego stanu liczebnego, znaczenia gospodarczego czy innych czynników jest dla nich nierzadko ważniejsza nawet od innych poruszanych przez ichnich "ojców-założycieli" tematów, a co dopiero jeśli chodzi o kwestie, których nie poruszali. Bezinterpretacyjna lektura tworzy niekiedy wręcz "czerwonych inkwizytorów", uznających za "burżuazyjny wymysł" walkę o prawa kobiet czy też dbałość o środowisko. Niestety, o ile część opisowa dzieła Marksa i Engelsa nadal ma aktualne spostrzeżenia, o tyle już ich recepty wydają się zupełnie nieprzekonujące, co nie wszyscy zdają się zauważać.
Ciekawa jest wielowątkowa dyskusja na temat twórczości szwedzkiego pisarza, Stiega Larssona, pokazująca, że dzieła kultury są żywe, gdy można analizować je z różnych punktów ideowych, zamiast udawać rzekomą apolityczność, skrywającą w sobie dominujący dyskurs. Inaczej na trylogię "Millenium" spoglądają prowadzące dyskusję redakcyjną feministki, doceniające jego niesamowita empatię i zrozumienie dla spraw kobiecych, inaczej z kolei Bartosz Kuźniarz, który przekonuje, że dużo bliżej jest owemu wykreowanemu światu do modelu liberalnego indywidualizmu typu "zrób to sam" i do pojawiających się odczytań jego książek jako odczarowujących model nordyckiego państwa dobrobytu. Dobrze zetrzeć się z tymi opiniami, szczególnie komuś, kto lekturę książek Larssona ma już za sobą.
Wszystkich godnych poleczenia tekstów nie sposób wymienić, zwrócę zatem jeszcze uwagę na materiał Jakuba Bożka na temat metod ratowania klimatu, przyczyn, dla których dotychczasowa droga się nie sprawdza i jaka w ewentualnym nowym modelu powinna być rola rynku. Zaraz po nim warto rzucić okiem na tekst Doroty Janiszewskiej, której to zdaniem kwestia czyhającej na nas "biologicznej bomby zegarowej" w formie starzenia się społeczeństwa jest fikcją i należy skupić się na zwiększaniu ogólnego poziomu zatrudnienia. Yael Bartana buduje kibuc na Muranowie, Olga Tokarczuk opowiada o swej najnowszej powieści, Eliza Szybowicz i Błażej Warkocki obnażają konserwatywny charakter opowiadań o wrocławskim detektywie Mocku. Jest co czytać, zapewniam.
Czy kwartalnik "Krytyka Polityczna" jako taki wymaga redefinicji? Być może, chociaż od jakiegoś czasu widać, że zmiany już się zaczęły. Jak już spostrzegłem przy poprzednim numerze, teksty w końcu zaczęły być przystępne. Dla mnie pismo ma nową gwiazdę - kilkuletniego Lucka, który swą dziecięcą wyobraźnią skutecznie dekonstruował najpierw mitologię Powstania Warszawskiego, w tym numerze zaś wgłębił się w psychikę autorek i autorów, rekonstruując ich profile. Część z tych osób znam osobiści i muszę powiedzieć, że wstrzelił się perfekcyjnie. Ba, nawet z postaci szczerbatego Karola Marksa wieje swego rodzaju charyzmą, osiągniętą za pomocą prostoty wykonania plastycznego. Chylę czoła.
Sam numer koncentruje się na dwóch tematach - komunizmie i kryminale. Ostatnimi czasy zazębiają się one ze sobą dość mocno, a to z powodu przyjętych przez parlament zmian w kodeksie karnym, przewidujących karanie rozpowszechniania "promocji komunizmu" (swego rodzaju zastępczy odpowiednik dla niedozwolonego unijną legislacją antydyskryminacyjną "promowania homoseksualizmu"). Niestety, jeśli miała to być jakaś prowokacja, to może ona chybić, jako że w kolejnym paragrafie przytoczonej nowelizacji istnieje zapis, wyraźnie wykluczający karanie za naukowe badania w tym temacie. Dobrze zatem, że ktoś przypomniał zarówno sam "Manifest komunistyczny", jak i postacie osób, walczących o jego urzeczywistnienie, dużo lepiej bowiem dokonać interpretacji i analizy tematu, niż zamiatać go pod dywan.
Lektura "Manifestu" pozwoliła mi zrozumieć, skąd bierze się u niektórych "prawdziwych, starych lewicowców" sekciarstwo, związane z dystansem wobec sojuszy i dbałością o "partyjną czystość". Choć sam Marks dopuszczał alianse z innymi formacjami, to jednak chwilę przedtem pisał o różnych, "obiektywnie reakcyjnych" jego zdaniem krytykach przemysłowego kapitalizmu. Przejechał on walcem po "reakcyjnych socjalistach", utopistach, drobnomieszczanach i konserwatystach, tak, jak dziś czynią to różne insze "czerwone" środowiska. Dbałość o wyzwolenie klasy robotniczej, niezależnie od jej aktualnego stanu liczebnego, znaczenia gospodarczego czy innych czynników jest dla nich nierzadko ważniejsza nawet od innych poruszanych przez ichnich "ojców-założycieli" tematów, a co dopiero jeśli chodzi o kwestie, których nie poruszali. Bezinterpretacyjna lektura tworzy niekiedy wręcz "czerwonych inkwizytorów", uznających za "burżuazyjny wymysł" walkę o prawa kobiet czy też dbałość o środowisko. Niestety, o ile część opisowa dzieła Marksa i Engelsa nadal ma aktualne spostrzeżenia, o tyle już ich recepty wydają się zupełnie nieprzekonujące, co nie wszyscy zdają się zauważać.
Ciekawa jest wielowątkowa dyskusja na temat twórczości szwedzkiego pisarza, Stiega Larssona, pokazująca, że dzieła kultury są żywe, gdy można analizować je z różnych punktów ideowych, zamiast udawać rzekomą apolityczność, skrywającą w sobie dominujący dyskurs. Inaczej na trylogię "Millenium" spoglądają prowadzące dyskusję redakcyjną feministki, doceniające jego niesamowita empatię i zrozumienie dla spraw kobiecych, inaczej z kolei Bartosz Kuźniarz, który przekonuje, że dużo bliżej jest owemu wykreowanemu światu do modelu liberalnego indywidualizmu typu "zrób to sam" i do pojawiających się odczytań jego książek jako odczarowujących model nordyckiego państwa dobrobytu. Dobrze zetrzeć się z tymi opiniami, szczególnie komuś, kto lekturę książek Larssona ma już za sobą.
Wszystkich godnych poleczenia tekstów nie sposób wymienić, zwrócę zatem jeszcze uwagę na materiał Jakuba Bożka na temat metod ratowania klimatu, przyczyn, dla których dotychczasowa droga się nie sprawdza i jaka w ewentualnym nowym modelu powinna być rola rynku. Zaraz po nim warto rzucić okiem na tekst Doroty Janiszewskiej, której to zdaniem kwestia czyhającej na nas "biologicznej bomby zegarowej" w formie starzenia się społeczeństwa jest fikcją i należy skupić się na zwiększaniu ogólnego poziomu zatrudnienia. Yael Bartana buduje kibuc na Muranowie, Olga Tokarczuk opowiada o swej najnowszej powieści, Eliza Szybowicz i Błażej Warkocki obnażają konserwatywny charakter opowiadań o wrocławskim detektywie Mocku. Jest co czytać, zapewniam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz