Niedawno pisałem o tym, jak to pewien poseł PiS nie lubi Zachęty za wystawę "Siusiu w torcik". Stwierdziłem, że to dobra pora, by zaznajomić się z raportem inicjatywy Indeks 73, zajmującą się kwestiami wolności artystycznej, prawa do ekspresji i przykładami jego łamania. Tym razem zespół autorek i autorów, tworzący prężną stronę internetową, wziął na swój warsztat kwestię stosunku do wolności osób tworzących kulturę i jej obraz. Raport z ankiety, skierowanej m.in. do środowisk twórczych, organizacji pozarządowych i dziennikarskich pokazuje, że bardzo mocno zinternalizowały one konserwatywne i neoliberalne przekonania dotyczące tego, co można, a czego nie można robić w sztuce. Zjawisko to potrafi dojść do poziomu autocenzury, która uniemożliwia podjęcie sporu na temat roli kontrowersji w dyskusji nie tylko o kulturze, ale szerzej - o aktualnej kondycji społecznej i jej źródłach. Daniel Olbrychski tnący szablą wystawę "Naziści" Piotra Uklańskiego staje w jednym rzędzie z radiomaryjnymi byłymi parlamentarzystami, Witoldem Tomczakiem i Haliną Nowiną-Konopczyną, zdejmującymi meteoryt z rzeźby Jana Pawła II.
To tylko kilka z głośnych w ostatnich latach spornych działaniach artystycznych. Tego typu spraw, mniej spektakularnych, za to bardzo uciążliwych dla lokalnych twórców, w całej Polsce są setki. Im mniejszy ośrodek miejski, tym łatwiej o narzucenie pruderii i sztampy w dotowanej przez samorząd kulturze. Uniezależnienie się od lokalnych elitek politycznych bywa skrajnie trudne i nierzadko dyrektorki i dyrektorzy placówek bądź to czują się zmuszeni do interweniowania, bądź też śmiało wyręczają w działaniach prewencyjnych lokalnych cenzorów. W efekcie bardzo często poza wielkimi miastami krajobraz kulturalny, wysterylizowany z jakichkolwiek emocji i intelektualnych podniet, zupełnie nie zaspokaja potrzeb społeczności lokalnych. O demokratyzacji instytucji publicznych i większym wpływie zwykłych ludzi na ich funkcjonowanie nie mówi się wcale. Powstaje niewidzialna bariera - między twórcami, którzy nie mają gdzie wystawiać, ludźmi, którymi nie mają dostępu do interesującej oferty, a kierownictwem placówek, uznających jednych za miernych prowokatorów, a drugich - za niewyedukowaną tłuszczę. Nie trzeba mówić, że trwanie tego typu sytuacji nie jest niczym dobrym.
Nie jest jednak łatwo, by było inaczej. Nie chodzi tu tylko o decydentów politycznych, ale też np. o samych artystów/artystki czy kadrę placówek kulturalnych. W sytuacji, gdy spora część osób, zajmujących się tematem nie wie o prawnych gwarancjach swobody artystycznej, które zapisane są nie byle gdzie, bo w konstytucji pod artykułem 73. Na 117 osób, które odpowiedziały na to pytanie (wszelkie szczegóły metodologiczne znajdziecie w raporcie, do lektury którego gorąco zapraszam), jedynie co trzecia udzieliła prawidłowej odpowiedzi. Z kolei jedynie 5% z 80-osobowej próbki uznało, że jest pewnych przestrzegania tego typu przepisów (kolejne 29% odpowiada, że raczej są przestrzegane). Przy tak niskim poziomie wiedzy i zaufania do obowiązującego prawa nic dziwnego, że jakość jego przestrzegania pozostawia wiele do życzenia. Nie da się zapomnieć zresztą o internalizowaniu przekonań cenzorskich, znacznie szerszych niż te zarysowane przez prawo. W jednym rzędzie np. obok uznania za słuszne prac wychwalających nazizm i antysemityzm zdarza się stawiać "demoralizowanie dzieci i młodzieży", "zniesławianie narodu" czy też... "niezgodność z oczekiwaniami sponsora". A że kategorie te są bardzo płynne i szerokie, można pod nie podciągnąć naprawdę wiele cennych przejawów krytycznej twórczości artystycznej.
Duży rozdźwięk występuje także w pojmowaniu roli środowiska kulturalnego przez samo środowisko. Spory dysonans daje się zauważyć szczególnie między deklaracjami o działaniu "dla odbiorców" a przekonaniem o tym, że ludzie tej działalności nie rozumieją. Funkcjonowanie stowarzyszeń czy instytucji często opiera się na negacji świata polityki, preferowaniu modelu "sztuki dla sztuki" jako odtrutki na próby cenzury. Widać jednak próby zdefiniowania znaczenia interesu publicznego, przy czym problem budzi znalezienie jego wyraziciela. Równie interesujące są odpowiedzi na pytanie o "wolną kulturę", istotną w czasach społeczeństwa informacyjnego i kultury remiksu. Cieszy wysoki wskaźnik ankietowanych (niemal 40%), który bądź to już opublikował jakąś część swojej twórczości bez zastrzegania praw autorskich, albo ma to w planach. Wśród osób, wyrażających wątpliwości co do takiej swobody zdarza się brakować wiedzy o prawach autora/autorki np. w obrębie Creative Commons. Tymczasem rozwiązania prawne, zaostrzające prawa autorskie w sytuacji coraz bardziej powszechnego aktywnego tworzenia kultury dzięki Internetowi ograniczają prawa do swobodnego korzystania i twórczego przetwarzania treści kulturowych - no, chyba że ktoś jest w stanie udowodnić, że autor (a właściwie wydawnictwo, z którym podpisał umowę) potrzebuje mieć pełen wpływ na dystrybucję swoich dzieł nawet do 70 lat po własnej śmierci...
Zalecenia Indeksu 73 są ze wszech miar słuszne i trudno z nimi polemizować. Takie kwestie, jak np. edukowanie dziennikarek i dziennikarzy po to, by nie pisali o konfliktach wokół działań artystycznych w aurze skandalu, umożliwienie twórczej debaty na temat sztuki, zamiast akceptowania pohukiwań jednej strony (Młodzieży Wszechpolskiej, środowisk Radia Maryja, lokalnych notabli etc.) na drugą czy też zintensyfikowanie działań informacyjnych, zwracających uwagę na prawa i wolności wypowiedzi artystycznej jest godne pochwały. Tego typu działania powinny w solidarny i komplementarny sposób być podejmowane przez instytucje publiczne i społeczeństwa obywatelskiego. Każda ze stron ma niepowtarzalną szansę nauczyć się na tym polu czegoś nowego.
To tylko kilka z głośnych w ostatnich latach spornych działaniach artystycznych. Tego typu spraw, mniej spektakularnych, za to bardzo uciążliwych dla lokalnych twórców, w całej Polsce są setki. Im mniejszy ośrodek miejski, tym łatwiej o narzucenie pruderii i sztampy w dotowanej przez samorząd kulturze. Uniezależnienie się od lokalnych elitek politycznych bywa skrajnie trudne i nierzadko dyrektorki i dyrektorzy placówek bądź to czują się zmuszeni do interweniowania, bądź też śmiało wyręczają w działaniach prewencyjnych lokalnych cenzorów. W efekcie bardzo często poza wielkimi miastami krajobraz kulturalny, wysterylizowany z jakichkolwiek emocji i intelektualnych podniet, zupełnie nie zaspokaja potrzeb społeczności lokalnych. O demokratyzacji instytucji publicznych i większym wpływie zwykłych ludzi na ich funkcjonowanie nie mówi się wcale. Powstaje niewidzialna bariera - między twórcami, którzy nie mają gdzie wystawiać, ludźmi, którymi nie mają dostępu do interesującej oferty, a kierownictwem placówek, uznających jednych za miernych prowokatorów, a drugich - za niewyedukowaną tłuszczę. Nie trzeba mówić, że trwanie tego typu sytuacji nie jest niczym dobrym.
Nie jest jednak łatwo, by było inaczej. Nie chodzi tu tylko o decydentów politycznych, ale też np. o samych artystów/artystki czy kadrę placówek kulturalnych. W sytuacji, gdy spora część osób, zajmujących się tematem nie wie o prawnych gwarancjach swobody artystycznej, które zapisane są nie byle gdzie, bo w konstytucji pod artykułem 73. Na 117 osób, które odpowiedziały na to pytanie (wszelkie szczegóły metodologiczne znajdziecie w raporcie, do lektury którego gorąco zapraszam), jedynie co trzecia udzieliła prawidłowej odpowiedzi. Z kolei jedynie 5% z 80-osobowej próbki uznało, że jest pewnych przestrzegania tego typu przepisów (kolejne 29% odpowiada, że raczej są przestrzegane). Przy tak niskim poziomie wiedzy i zaufania do obowiązującego prawa nic dziwnego, że jakość jego przestrzegania pozostawia wiele do życzenia. Nie da się zapomnieć zresztą o internalizowaniu przekonań cenzorskich, znacznie szerszych niż te zarysowane przez prawo. W jednym rzędzie np. obok uznania za słuszne prac wychwalających nazizm i antysemityzm zdarza się stawiać "demoralizowanie dzieci i młodzieży", "zniesławianie narodu" czy też... "niezgodność z oczekiwaniami sponsora". A że kategorie te są bardzo płynne i szerokie, można pod nie podciągnąć naprawdę wiele cennych przejawów krytycznej twórczości artystycznej.
Duży rozdźwięk występuje także w pojmowaniu roli środowiska kulturalnego przez samo środowisko. Spory dysonans daje się zauważyć szczególnie między deklaracjami o działaniu "dla odbiorców" a przekonaniem o tym, że ludzie tej działalności nie rozumieją. Funkcjonowanie stowarzyszeń czy instytucji często opiera się na negacji świata polityki, preferowaniu modelu "sztuki dla sztuki" jako odtrutki na próby cenzury. Widać jednak próby zdefiniowania znaczenia interesu publicznego, przy czym problem budzi znalezienie jego wyraziciela. Równie interesujące są odpowiedzi na pytanie o "wolną kulturę", istotną w czasach społeczeństwa informacyjnego i kultury remiksu. Cieszy wysoki wskaźnik ankietowanych (niemal 40%), który bądź to już opublikował jakąś część swojej twórczości bez zastrzegania praw autorskich, albo ma to w planach. Wśród osób, wyrażających wątpliwości co do takiej swobody zdarza się brakować wiedzy o prawach autora/autorki np. w obrębie Creative Commons. Tymczasem rozwiązania prawne, zaostrzające prawa autorskie w sytuacji coraz bardziej powszechnego aktywnego tworzenia kultury dzięki Internetowi ograniczają prawa do swobodnego korzystania i twórczego przetwarzania treści kulturowych - no, chyba że ktoś jest w stanie udowodnić, że autor (a właściwie wydawnictwo, z którym podpisał umowę) potrzebuje mieć pełen wpływ na dystrybucję swoich dzieł nawet do 70 lat po własnej śmierci...
Zalecenia Indeksu 73 są ze wszech miar słuszne i trudno z nimi polemizować. Takie kwestie, jak np. edukowanie dziennikarek i dziennikarzy po to, by nie pisali o konfliktach wokół działań artystycznych w aurze skandalu, umożliwienie twórczej debaty na temat sztuki, zamiast akceptowania pohukiwań jednej strony (Młodzieży Wszechpolskiej, środowisk Radia Maryja, lokalnych notabli etc.) na drugą czy też zintensyfikowanie działań informacyjnych, zwracających uwagę na prawa i wolności wypowiedzi artystycznej jest godne pochwały. Tego typu działania powinny w solidarny i komplementarny sposób być podejmowane przez instytucje publiczne i społeczeństwa obywatelskiego. Każda ze stron ma niepowtarzalną szansę nauczyć się na tym polu czegoś nowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz