Gimnazjum to bardzo interesujący obiekt do badań. Sam miałem przyjemność być drugim w historii rocznikiem, który po reformach edukacyjnych AWS-UW poszedł do tego typu szkoły. Biadolono nad nami całkiem sporo, i wcale się temu nie dziwię. Koncepcja stworzenia sieci placówek dla młodych ludzi w najbardziej burzliwym okresie ich życia wymagała - by odniosła sukces - niesamowitego przygotowania nie tylko edukacyjnego, ale i pedagogicznego. Wcześniej siódma i ósma klasa podstawówki rozpływały się w ośmioklasowej szkole, w której plus minus miały już za sobą wiele lat wspólnej edukacji, a nauczycielki i nauczyciele znali swoich podopiecznych. Trwające rok dłużej liceum dawało lepsze przygotowanie do matury, która, chociaż nie otwierała od razu drogi na wyższe uczelnie, to jednak przynajmniej w mniejszym stopniu krępowała pomysłowość interpretacyjną osoby zdającej. Jest szansa, że dzięki temu, że do szkoły zaczynają chodzić sześciolatki, liceum znów trwać będzie 4 lata, co zwiększy szanse chociażby na dochodzenie do końca programów z polskiego czy też historii.
Nie należę do osób, które ciskają gromy na "dzisiejszą młodzież", a przynajmniej nie ciskam ich za dużo. Wiadomo, że czas ten rządzi się swoimi prawami, jednak warto wtedy raczej wzmacniać wzajemne więzi, niż je osłabiać. Koncepcja gimnazjum, które powinno w założeniu być umieszczone w odrębnej w stosunku do podstawówki placówce, raczej tego wzmacniania nie daje. Owszem, można (co w moim wypadku nastąpiło) przepisać całą klasę, jednak nie zawsze jest możliwe. Nawet zresztą wtedy znacząco zmienia się otoczenie, co rozmiękcza mechanizmy kontrolne. Oczywiście może to iść i w drugą stronę, bowiem nie zawsze otoczenie z młodszego okresu spełnia oczekiwania dziecka, stającego się już powoli "młodziakiem".
Tak naprawdę odnoszę czasem wrażenie, że pomysł na gimnazja miał więcej wspólnego z nostalgią za okresem międzywojennym, kiedy to tego typu placówki funkcjonowały, niż z przemyślaną strategią zmiany systemu edukacyjnego. Czemu bowiem przez 10 lat od reformy sankcjonowano sytuację, kiedy młody człowiek może trzy razy przerabiać podobną tematykę, oczywiście na każdym szczeblu pogłębianą? To, delikatnie mówiąc, strata czasu w sytuacji, gdy wyzwania współczesności wymagałyby raczej lepszego przygotowania do dorosłości. Żeby chociaż gimnazjum było czasem, kiedy na spokojnie, jeszcze przed maturalną gonitwą, poświęcano więcej czasu na edukację kulturalną, ekologiczną czy społeczną - niestety, istniejące programy nauczania raczej tej funkcji nie spełniają.
Czy można gimnazja jeszcze uratować, a jeśli tak, to w jaki sposób? Oczywiście to pytanie na chwilę obecną wydaje się dziwne - w końcu nikt o zamykaniu gimnazjów nie myśli. Widać jednak na horyzoncie spore problemy wychowawcze, które skutkują medialnie głośnymi ekscesami w styli koszów na śmieci na nauczycielskich głowach czy nagrywaniu komórką seksu tudzież jego symulacji w toalecie. Brak wpływu młodych ludzi na sytuację w szkole, symboliczny udział w kształtowaniu programów nauczania sprawia, że nie oswajają miejsca, w którym spędzają raptem 3 lata, jako swojego, traktując je bardziej jako tymczasową przechowalnię. Jak zresztą mają się czuć ze świadomością, że zmusza się ich do ponownego wkuwania tego samego, przy czym w kolejnym etapie znów zasadniczo będą musieli/musiały powtórzyć ten trud?
Gimnazjum zatem mogłoby mieć sens edukacyjny, gdyby stało się laboratorium nowych pomysłów. Demokratyzacja i większy wpływ samorządu uczniowskiego, większa współpraca grupowa zamiast indywidualnej rywalizacji, nowe przedmioty i treści, takie jak edukacja genderowa czy dotycząca cyfrowej kultury multimedialnej, a także większa decentralizacja programów nauczania, dająca szkołom szanse na wykorzystywanie lokalnych uwarunkowań w procesie edukacyjnym zamiast ich ignorowania. Brak treści wspierających kultywację lokalnych więzi społecznych i wytwarzania nowych ich typów czy też krytycznego podejścia do rzeczywistości sprzyja zmienianiu nas wszystkich w bezmyślną masę - być może czas, by zacząć zmieniać ten stan rzeczy od szczebla edukacji, na który narzeka się jak dotąd najbardziej? W tej dziedzinie ograniczać nas może tylko wyobraźnia - a ta, jak znam młodych ludzi, miewa się całkiem nieźle.
Nie należę do osób, które ciskają gromy na "dzisiejszą młodzież", a przynajmniej nie ciskam ich za dużo. Wiadomo, że czas ten rządzi się swoimi prawami, jednak warto wtedy raczej wzmacniać wzajemne więzi, niż je osłabiać. Koncepcja gimnazjum, które powinno w założeniu być umieszczone w odrębnej w stosunku do podstawówki placówce, raczej tego wzmacniania nie daje. Owszem, można (co w moim wypadku nastąpiło) przepisać całą klasę, jednak nie zawsze jest możliwe. Nawet zresztą wtedy znacząco zmienia się otoczenie, co rozmiękcza mechanizmy kontrolne. Oczywiście może to iść i w drugą stronę, bowiem nie zawsze otoczenie z młodszego okresu spełnia oczekiwania dziecka, stającego się już powoli "młodziakiem".
Tak naprawdę odnoszę czasem wrażenie, że pomysł na gimnazja miał więcej wspólnego z nostalgią za okresem międzywojennym, kiedy to tego typu placówki funkcjonowały, niż z przemyślaną strategią zmiany systemu edukacyjnego. Czemu bowiem przez 10 lat od reformy sankcjonowano sytuację, kiedy młody człowiek może trzy razy przerabiać podobną tematykę, oczywiście na każdym szczeblu pogłębianą? To, delikatnie mówiąc, strata czasu w sytuacji, gdy wyzwania współczesności wymagałyby raczej lepszego przygotowania do dorosłości. Żeby chociaż gimnazjum było czasem, kiedy na spokojnie, jeszcze przed maturalną gonitwą, poświęcano więcej czasu na edukację kulturalną, ekologiczną czy społeczną - niestety, istniejące programy nauczania raczej tej funkcji nie spełniają.
Czy można gimnazja jeszcze uratować, a jeśli tak, to w jaki sposób? Oczywiście to pytanie na chwilę obecną wydaje się dziwne - w końcu nikt o zamykaniu gimnazjów nie myśli. Widać jednak na horyzoncie spore problemy wychowawcze, które skutkują medialnie głośnymi ekscesami w styli koszów na śmieci na nauczycielskich głowach czy nagrywaniu komórką seksu tudzież jego symulacji w toalecie. Brak wpływu młodych ludzi na sytuację w szkole, symboliczny udział w kształtowaniu programów nauczania sprawia, że nie oswajają miejsca, w którym spędzają raptem 3 lata, jako swojego, traktując je bardziej jako tymczasową przechowalnię. Jak zresztą mają się czuć ze świadomością, że zmusza się ich do ponownego wkuwania tego samego, przy czym w kolejnym etapie znów zasadniczo będą musieli/musiały powtórzyć ten trud?
Gimnazjum zatem mogłoby mieć sens edukacyjny, gdyby stało się laboratorium nowych pomysłów. Demokratyzacja i większy wpływ samorządu uczniowskiego, większa współpraca grupowa zamiast indywidualnej rywalizacji, nowe przedmioty i treści, takie jak edukacja genderowa czy dotycząca cyfrowej kultury multimedialnej, a także większa decentralizacja programów nauczania, dająca szkołom szanse na wykorzystywanie lokalnych uwarunkowań w procesie edukacyjnym zamiast ich ignorowania. Brak treści wspierających kultywację lokalnych więzi społecznych i wytwarzania nowych ich typów czy też krytycznego podejścia do rzeczywistości sprzyja zmienianiu nas wszystkich w bezmyślną masę - być może czas, by zacząć zmieniać ten stan rzeczy od szczebla edukacji, na który narzeka się jak dotąd najbardziej? W tej dziedzinie ograniczać nas może tylko wyobraźnia - a ta, jak znam młodych ludzi, miewa się całkiem nieźle.
2 komentarze:
Zgadzam się całkowicie. Bardzo podoba mi się Twój sposób myślenia.
Ojej, to bardzo mi miło w takim razie :)
Prześlij komentarz