Niespodziewane odejście Bartosza Dominiaka z funkcji szefa komisji zdrowia Rady Miasta pieczętuje na dobrą sprawę koniec marzeń o szerszym lewicowym porozumieniu w przyszłorocznych wyborach samorządowych. SLD przepycha się jak tylko może, by zamanifestować swoją pozycję w stosunku do PO, co kończy się tym, że w chwili obecnej klub Lewicy w RM zmniejszy się z 10 do 8 osób (jest bardzo prawdopodobne, że obok Dominiaka odejdzie z niego druga radna SDPL, Mirosława Kątna), straci popularną twarz Dominiaka i stanie się li tylko SLDowskim pasem transmisyjnym, bez większych zdolności do poszerzania koalicyjnego spektrum. Tego typu działanie może dziwić, wszak niedawne doniesienia prasowe mówiły o tym, że gdyby przenieść wyniki wyborów europarlamentarnych na wybory samorządowe w Warszawie, to Sojusz mógłby liczyć na 3 mandaty - za mało, by myśleć nawet o założeniu własnego klubu radnych, do czego potrzeba 5 osób!
W takiej sytuacji zajmowanie się na przykład obalaniem wiceprezydenta Paszyńskiego, chyba z pełną świadomością tego, jak fakt ten będzie odnotowany w mediach i wśród opinii publicznej, zdaje się być taktyką samobójczą. Owszem, na chwilę obecną nadal SLD i PO samodzielnie mają większość w Radzie Miasta i mogą wspólnymi siłami robić, co chcą. Problem w tym, że za rok istnieje realne zagrożenie platformerską "władzą absolutną", a wtedy lewica nie będzie już do niczego Hannie Gronkiewicz-Waltz i jej ekipie potrzebna. Zamiast zatem myśleć strategicznie, usiłować skuteczniej blokować działania Platformy, domagając się ustępstw programowych, SLD zajmuje się głównie stołkami. Kiedy zatem przychodzi do takich spraw, jak sprzeciw wobec zamiany stołecznych szpitali w spółki, nadanie nazwy Rondu Wolnego Tybetu czy kwestii miejskiej firmy ciepłowniczej, Sojusz okazywał zdumiewająca elastyczność - i to w sytuacji, kiedy Dominiak konsekwentnie sprzeciwiał się tego typu linii klubu Lewicy. Mało co wskazuje na to, by chociaż jeszcze jedna osoba z SLD odeszła - gdyby tak się stało, Dominiak i Kątna mogliby nawet stać się zalążkiem konkurencyjnego, centrolewicowego klubu, z udziałem być może Agnieszki Kuncewicz z PD i Katarzyny Munio z SD. Przy wyrównanej liczebności w obliczu alternatywnego scenariusza transferu 1 osoby np. z SLD do SDPL stosunek sił wyniósłby 7 do 5, co zmusiłoby Sojusz do realnej konkurencji zamiast do trwania w bezruchu.
Na razie niewiele wskazuje jednak na ziszczenie się tego typu scenariusza. SDPL, PD i SD w Radzie Miasta trochę łączy, ale też nieco dzieli. Nawet wypracowanie jednolitej linii programowej nadal rozbijałoby się o brak 1 osoby do założenia klubu, co pozwalałoby np. na wnoszenie tematów do obrad Rady. Po klęsce projektu CentroLewicy w eurowyborach dla osób należących do SLD tego typu transfery jawią się jako polityczne samobójstwo. Nie da się też ukryć, że bez przemyślenia sytuacji, wyklarowania alternatyw dla obecnego rządzenia miastem i zdecydowanego odcięcia się od dotychczasowych metod zarządzania alians tych partii niewiele da. W Warszawie stworzenie alternatywy dla silniejszej tu niż krajowa średnia PO jest wyjątkowo trudne, a żelazny elektorat SLD raczej od niego nie odejdzie. Ciekawe zatem, jak zachowają się formacje między Platformą a Sojuszem i jaka będzie ich pozycja na politycznej mapie stolicy już za nieco ponad rok.
W takiej sytuacji zajmowanie się na przykład obalaniem wiceprezydenta Paszyńskiego, chyba z pełną świadomością tego, jak fakt ten będzie odnotowany w mediach i wśród opinii publicznej, zdaje się być taktyką samobójczą. Owszem, na chwilę obecną nadal SLD i PO samodzielnie mają większość w Radzie Miasta i mogą wspólnymi siłami robić, co chcą. Problem w tym, że za rok istnieje realne zagrożenie platformerską "władzą absolutną", a wtedy lewica nie będzie już do niczego Hannie Gronkiewicz-Waltz i jej ekipie potrzebna. Zamiast zatem myśleć strategicznie, usiłować skuteczniej blokować działania Platformy, domagając się ustępstw programowych, SLD zajmuje się głównie stołkami. Kiedy zatem przychodzi do takich spraw, jak sprzeciw wobec zamiany stołecznych szpitali w spółki, nadanie nazwy Rondu Wolnego Tybetu czy kwestii miejskiej firmy ciepłowniczej, Sojusz okazywał zdumiewająca elastyczność - i to w sytuacji, kiedy Dominiak konsekwentnie sprzeciwiał się tego typu linii klubu Lewicy. Mało co wskazuje na to, by chociaż jeszcze jedna osoba z SLD odeszła - gdyby tak się stało, Dominiak i Kątna mogliby nawet stać się zalążkiem konkurencyjnego, centrolewicowego klubu, z udziałem być może Agnieszki Kuncewicz z PD i Katarzyny Munio z SD. Przy wyrównanej liczebności w obliczu alternatywnego scenariusza transferu 1 osoby np. z SLD do SDPL stosunek sił wyniósłby 7 do 5, co zmusiłoby Sojusz do realnej konkurencji zamiast do trwania w bezruchu.
Na razie niewiele wskazuje jednak na ziszczenie się tego typu scenariusza. SDPL, PD i SD w Radzie Miasta trochę łączy, ale też nieco dzieli. Nawet wypracowanie jednolitej linii programowej nadal rozbijałoby się o brak 1 osoby do założenia klubu, co pozwalałoby np. na wnoszenie tematów do obrad Rady. Po klęsce projektu CentroLewicy w eurowyborach dla osób należących do SLD tego typu transfery jawią się jako polityczne samobójstwo. Nie da się też ukryć, że bez przemyślenia sytuacji, wyklarowania alternatyw dla obecnego rządzenia miastem i zdecydowanego odcięcia się od dotychczasowych metod zarządzania alians tych partii niewiele da. W Warszawie stworzenie alternatywy dla silniejszej tu niż krajowa średnia PO jest wyjątkowo trudne, a żelazny elektorat SLD raczej od niego nie odejdzie. Ciekawe zatem, jak zachowają się formacje między Platformą a Sojuszem i jaka będzie ich pozycja na politycznej mapie stolicy już za nieco ponad rok.
3 komentarze:
Jest tylko jeden problem. Nie mogąc zdzierżyć Dominiaka pani Kątna kilka tygodni temu odeszła z SDPL.
O, a to doniesienie które do mediów się nie przedostało, a śledzę jak mogę. Jakieś szczegóły tego faktu są znane?
Kątna jest nadal w sdpl ale mówiąc szczerze, partia ta niewiele by straciła gdy ta Pani zajęła się znowu tylko prawami dzieci i nie wychylała się w innych pomysłami.
Prześlij komentarz