Wypowiedź Kwaśniewskiego dla TOK FM raczej mnie nie zaskoczyła. Kiedyś paść musiała - i wskazuje raczej na normalizację pewnych dziwacznych w polskiej polityce stosunków niż na jakieś zupełne, polityczne szaleństwo. Bardzo możliwe, że elektoraty obydwu ugrupowań nie byłyby gotowe zaakceptować dziś koalicji, jednak współpraca przy konkretnych tematach nie wydaje się niczym zdumiewającym. Daleko mi do wyklinania obydwu formacji (jeśli na nie narzekam, lubię argumentować to różnicami programowymi a nie doznaniami estetycznymi), chociaż nie jestem do końca przekonany, by ewentualny alians polegający na współrządzeniu krajem miałby być specjalnie dla nas korzystny. Jeśli jednak chodzi o poziom opozycyjny, to współpraca wydaje się nieunikniona - chociażby z powodu takiego, że obie partie sprzeciwiają się kierunkowi rządzenia krajem, forsowanym przez Donalda Tuska. Skoro tak, to siłą rzeczy w głosowaniach w Sejmie zachowywać się będą podobnie.
Jeśli opozycja ma dziś słabe notowania, to istotnym powodem jest tu brak wyraźnego, pozytywnego wizerunku zmian w Polsce. Prosta negacja nie zda w żadnym wypadku egzaminu - wyborczynie i wyborcy nadal bardzo negatywnie reagują na jakiekolwiek przejawy politycznego zacietrzewienia, czego przykładem spadek notowań PiS przy okazji krytyki wizyty Władimira Putina w Polsce. Postpolityczny styl sprawowania władzy przez PO jest lubiany - chociaż wydaje mi się, że nie tylko - jak np. uważa Sławomir Sierakowski w swoim tekście w "Europie" - dlatego, że nie podejmuje decyzji. Wystarczy, że dzięki Donaldowi Tuskowi czujemy się europejscy, a każdą reformę, nawet niekoniecznie służącą poprawie stanu rzeczy, jest w stanie uzasadnić swoją wielką troską o kraj. Poczucie, że mamy do czynienia z "fajnym tatą" dominuje pomimo faktu, że tato ów nie zapewnia nam długofalowej racji bytu. O polityce, w której zwykłych ludzi traktuje się po partnersku, a nie ojcowsku, na razie możemy chyba pomarzyć...
W takiej sytuacji trudno mi np. mieć pretensje do SLD o to, że planuje razem z PiS zagłosować przeciwko odrzuceniu prezydenckiego weta do ustawy medialnej. Jeśli już rząd PO-PSL chce hojną ręką uwolnić nas z ciężaru abonamentu (kilkunastu złotych miesięcznie) i finansować publiczne media z pieniędzy budżetowych, to wypadałoby przyznać TVP i PR finansowe gwarancje ich sprawnego działania. Platforma w ostatniej chwili zmienia uzgodnienia z PSL i SLD i owych gwarancji się pozbywa. Dla mnie to jasny sygnał, że pragnie ona dokończyć dzieło systematycznego niszczenia przez polityków z prawa i lewa jednych z najważniejszych w dobie społeczeństwa informacyjnego instytucji publicznej debaty, kreowania gustów i dostępu do kultury. Brak zapewnienia mediom publicznym dostatecznych środków i prawnych uwarunkowań, które uniemożliwiłyby im "równanie w dół" pod względem jakości produkcji i ścigania się ze stacjami komercyjnymi był wielkim błędem, za który przychodzi nam płacić nawet dziś. Wolę zatem pozostanie przy starym, nie najlepszym sposobie zapewniania chociażby minimalnego poziomu misyjności (TVP Info i TVP Kultura potrafią się obronić) niż uwierzyć PO na słowo, że pieniądze będą. Dziura budżetowa nie nastraja do tego typu wiary...
Daleko mi jednak również do wiary w to, że w najbliższym czasie alians PiS-SLD dojdzie do skutku. Abstrahuję tu od swoich osobistych poglądów, po prostu na chwilę obecną mamy dopiero do czynienia z powstawaniem pierwszych, wątłych nici porozumienia. Musi jeszcze upłynąć wiele wody w Wiśle, a i to wcale nie gwarantuje nawet powstania "warunku możliwości". Nie chodzi tu o starcie skrajnych elektoratów po obydwu stronach - tak "mohery", jak i "mundurowcy" mimo wszystko stanowią marginesy (to prawda, dość szerokie, ale jednak) obydwu elektoratów. Jeśli coś przeszkadza głównemu nurtowi wyborczemu PiS i SLD, to jest to dużo bardziej estetyka, która siłą rzeczy wiąże się bardziej z kwestiami światopoglądowymi. Człowiek PiS będzie myślał o człowieku SLD tak samo, jak Polska B o Polsce A - i wice wersa. Wizerunki "wsioka" i "hedonisty", "dewotki" i "rozpustnicy", bigoterii i homoseksualnej propagandy są tak mocne, że stworzenie jakiegokolwiek zaufania chociażby tak kruchego jak między PO a PSL, wydaje się na dzień dzisiejszy niemożliwością.
Pamiętajmy o istotnych różnicach i o nieuchronnych kosztach z tym związanych dla obydwu ugrupowań. SLD niemal na pewno byłoby w takim sojuszu na słabszej pozycji. Nie za bardzo wiadomo, jak ustosunkowałoby się do swojego liberalizmu światopoglądowego - rozsądek nakazywałby odróżniać się w ten sposób od PiS, ale wewnątrzpartyjne tendencje (z dużą aprobatą dla konserwatyzmu wśród starszych działaczy) wskazują raczej na to, że po raz kolejny partia ta zapomniałaby o środowiskach kobiecych czy mniejszościowych. Jak na razie jego umiarkowane sukcesy (pojawił się nawet jeden sondaż, w którym Sojusz otrzymał 17%) wynikają głównie z trzymania równego dystansu między PO a PiS. Bliższe konszachty (nawet pozorne - wszak siła przekonywania PO o czającym się za rogiem zagrożeniu jest znaczna) mogłyby oznaczać, że chwiejny, centrolewicowy elektorat Platformy zrezygnowałby z przerzucenia się na SLD i wsparł np. Stronnictwo Demokratyczne, tylko na taką okazję czekające.
Oczywiście można wyobrazić sobie, że w PiS postępuje demokratyzacja, a po jakimś czasie stery władzy przejmuje np. Joanna Kluzik-Rostkowska, społecznie wrażliwa, uczulona na kwestie kobiet na rynku pracy, przychylająca się do pomysłu związków partnerskich. Tego typu scenariusz zdaje się jednak na dzień dzisiejszy mało prawdopodobny, więc wygląda na to, że zagrywka Kwaśniewskiego bliższa była blefowi, mającemu zachęcić PO do ewentualnych przyszłych aliansów koalicyjnych z SLD, niż do rewolucji na scenie politycznej. Wiemy jednak dobrze, że nigdy nie należy mówić nigdy, bowiem polska polityka słynie z wielu, nieprzewidywalnych zwrotów.
Jeśli opozycja ma dziś słabe notowania, to istotnym powodem jest tu brak wyraźnego, pozytywnego wizerunku zmian w Polsce. Prosta negacja nie zda w żadnym wypadku egzaminu - wyborczynie i wyborcy nadal bardzo negatywnie reagują na jakiekolwiek przejawy politycznego zacietrzewienia, czego przykładem spadek notowań PiS przy okazji krytyki wizyty Władimira Putina w Polsce. Postpolityczny styl sprawowania władzy przez PO jest lubiany - chociaż wydaje mi się, że nie tylko - jak np. uważa Sławomir Sierakowski w swoim tekście w "Europie" - dlatego, że nie podejmuje decyzji. Wystarczy, że dzięki Donaldowi Tuskowi czujemy się europejscy, a każdą reformę, nawet niekoniecznie służącą poprawie stanu rzeczy, jest w stanie uzasadnić swoją wielką troską o kraj. Poczucie, że mamy do czynienia z "fajnym tatą" dominuje pomimo faktu, że tato ów nie zapewnia nam długofalowej racji bytu. O polityce, w której zwykłych ludzi traktuje się po partnersku, a nie ojcowsku, na razie możemy chyba pomarzyć...
W takiej sytuacji trudno mi np. mieć pretensje do SLD o to, że planuje razem z PiS zagłosować przeciwko odrzuceniu prezydenckiego weta do ustawy medialnej. Jeśli już rząd PO-PSL chce hojną ręką uwolnić nas z ciężaru abonamentu (kilkunastu złotych miesięcznie) i finansować publiczne media z pieniędzy budżetowych, to wypadałoby przyznać TVP i PR finansowe gwarancje ich sprawnego działania. Platforma w ostatniej chwili zmienia uzgodnienia z PSL i SLD i owych gwarancji się pozbywa. Dla mnie to jasny sygnał, że pragnie ona dokończyć dzieło systematycznego niszczenia przez polityków z prawa i lewa jednych z najważniejszych w dobie społeczeństwa informacyjnego instytucji publicznej debaty, kreowania gustów i dostępu do kultury. Brak zapewnienia mediom publicznym dostatecznych środków i prawnych uwarunkowań, które uniemożliwiłyby im "równanie w dół" pod względem jakości produkcji i ścigania się ze stacjami komercyjnymi był wielkim błędem, za który przychodzi nam płacić nawet dziś. Wolę zatem pozostanie przy starym, nie najlepszym sposobie zapewniania chociażby minimalnego poziomu misyjności (TVP Info i TVP Kultura potrafią się obronić) niż uwierzyć PO na słowo, że pieniądze będą. Dziura budżetowa nie nastraja do tego typu wiary...
Daleko mi jednak również do wiary w to, że w najbliższym czasie alians PiS-SLD dojdzie do skutku. Abstrahuję tu od swoich osobistych poglądów, po prostu na chwilę obecną mamy dopiero do czynienia z powstawaniem pierwszych, wątłych nici porozumienia. Musi jeszcze upłynąć wiele wody w Wiśle, a i to wcale nie gwarantuje nawet powstania "warunku możliwości". Nie chodzi tu o starcie skrajnych elektoratów po obydwu stronach - tak "mohery", jak i "mundurowcy" mimo wszystko stanowią marginesy (to prawda, dość szerokie, ale jednak) obydwu elektoratów. Jeśli coś przeszkadza głównemu nurtowi wyborczemu PiS i SLD, to jest to dużo bardziej estetyka, która siłą rzeczy wiąże się bardziej z kwestiami światopoglądowymi. Człowiek PiS będzie myślał o człowieku SLD tak samo, jak Polska B o Polsce A - i wice wersa. Wizerunki "wsioka" i "hedonisty", "dewotki" i "rozpustnicy", bigoterii i homoseksualnej propagandy są tak mocne, że stworzenie jakiegokolwiek zaufania chociażby tak kruchego jak między PO a PSL, wydaje się na dzień dzisiejszy niemożliwością.
Pamiętajmy o istotnych różnicach i o nieuchronnych kosztach z tym związanych dla obydwu ugrupowań. SLD niemal na pewno byłoby w takim sojuszu na słabszej pozycji. Nie za bardzo wiadomo, jak ustosunkowałoby się do swojego liberalizmu światopoglądowego - rozsądek nakazywałby odróżniać się w ten sposób od PiS, ale wewnątrzpartyjne tendencje (z dużą aprobatą dla konserwatyzmu wśród starszych działaczy) wskazują raczej na to, że po raz kolejny partia ta zapomniałaby o środowiskach kobiecych czy mniejszościowych. Jak na razie jego umiarkowane sukcesy (pojawił się nawet jeden sondaż, w którym Sojusz otrzymał 17%) wynikają głównie z trzymania równego dystansu między PO a PiS. Bliższe konszachty (nawet pozorne - wszak siła przekonywania PO o czającym się za rogiem zagrożeniu jest znaczna) mogłyby oznaczać, że chwiejny, centrolewicowy elektorat Platformy zrezygnowałby z przerzucenia się na SLD i wsparł np. Stronnictwo Demokratyczne, tylko na taką okazję czekające.
Oczywiście można wyobrazić sobie, że w PiS postępuje demokratyzacja, a po jakimś czasie stery władzy przejmuje np. Joanna Kluzik-Rostkowska, społecznie wrażliwa, uczulona na kwestie kobiet na rynku pracy, przychylająca się do pomysłu związków partnerskich. Tego typu scenariusz zdaje się jednak na dzień dzisiejszy mało prawdopodobny, więc wygląda na to, że zagrywka Kwaśniewskiego bliższa była blefowi, mającemu zachęcić PO do ewentualnych przyszłych aliansów koalicyjnych z SLD, niż do rewolucji na scenie politycznej. Wiemy jednak dobrze, że nigdy nie należy mówić nigdy, bowiem polska polityka słynie z wielu, nieprzewidywalnych zwrotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz