W telewizji nazywa się taki powrót stałego elementu nową edycją czy też nowym sezonem. Nie wiem, na ile będzie on stały, wszak wiele zależy od ilości wolnego czasu, a także zwyczajnej własnej chęci do poznawania miasta i warunków atmosferycznych. Ostatnimi czasy zmiany klimatyczne odczuwam niemal namacalnie - jak nie upał, mordujący jakąkolwiek chęć do aktywności, to znowuż ulewy, paraliżujące miasto. Niedawno miałem zresztą wątpliwą przyjemność pieszego przechadzania się ulicami miasta w czasie oberwania chmury - wracałem do domu linią 222, zdecydowałem się wysiąść przy przystanku Morskie Oko i dojść już do Alej Niepodległości pieszo. Kiedy wysiadałem, lekko kropiło, ale zanim dotarłem do Kazimierzowskiej zdążyła zerwać się porządna ulewa. Po powrocie do domu zajmowałem się głównie suszeniem "Teorii klasy próżniaczej", wyjętej z płóciennej torby, która służyła mi jako substytut parasola. Tyle impresji klimatycznych...
Był jednak dzień, kiedy słońce świeciło (aż zanadto), pogoda zaś dopisywała, więc postanowiłem udać się na krótką przejażdżkę komunikacją miejską po Warszawie. Tym razem zdecydowałem się wybrać na przejażdżkę linią 174 na sam jej koniec, zafascynowany, co też może kryć się pod enigmatycznym dla mnie określeniem "Bokserska". No i co nieco zobaczyłem - troszkę bloków na uboczu miasta plus rosnącą ilość obszarów zielonych. Po drodze zdążyłem skręcic w ulicę, na końcu której zastałem terytorium Poczty Polskiej, co zmusiło mnie do powrotu na dotychczasową trasę. Obaczywszy, że w gruncie rzeczy nie ma tu zbyt wiele, poza może dość ciekawie wystającymi z ziemi, nieużywanymi torami, postanowiłem skorzystać z kolejnego autobusu.
Tym razem była to linia 165. Pojechałem nią na Wyczółki, a ciut konkretniej na trasę łącznikową z Okęciem. Sama trasa, choć położona na terenach dość odludnych, robi przyjemne wrażenie. Szerokie chodniki, ścieżki rowerowe, zadbana zieleń miejska - czysta przyjemność. Próbowałem zejść w boczną uliczkę do lasu, jednak okazał się on być ogrodzony murem. Do tego bardzo szybko ze wschodu nadciągać zaczęły chmury, co po upalnym dniu nie zwiastowało niczego dobrego. Nawet z pokładu szybko jadącego autobusu (w tym wypadku linii niestety nie pomnę) zaczęły zajmować coraz większą powierzchnię nieba, co nastrajało raczej do szybkiego powrotu do domu niż do intensywnych badań terenowych. Stwierdziłem jednak, że zamiast zmykać do metra Natolin nieco zaryzykuję i pojadę na kampus SGGW.
Nie zawiodłem się. Miejsce dosłownie mnie urzekło - przyjemnie położony kampus, tonący wśród zieleni - miejsce godne zwiedzenia i chwili odpoczynku. Do tego widać wyraźnie, że uczelnia się rozwija, wszak po drugiej stronie ulicy powstaje nowoczesny kompleks akademicki. Aż żałowałem, że nie znalazłem nigdzie zejścia w kierunku Skarpy Wiślanej, bowiem widok prześwitujący z krzaków niemal wołał, by iść w tamtym kierunku. Aż dziw mnie wziął, że w czasie wakacji akademickich dziewczyny przy bramie głównej rozdawały jakieś ulotki.
Czas jednak naglił, wsiadłem więc do linii 117. Okazała się ona być całkiem niezłą, spaja bowiem m.in. SGGW, Stary Mokotów i Gocław. W kierunku domu jechało się dość długo, jednak widoki zza okna i muzyka w słuchawkach rekompensowały wszystko. Kiedy już wysiadłem na przystanku Łowicka, po raz kolejny mogłem poczuć się szczęśliwy z faktu mieszkania na Starym Mokotowie. Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów od niskich, kameralnych bloków tonących w zieleni, by zanurzyć się w świat klimatycznych willi. Czuje się tu jakąś dekadencję, komfort, spokój i swego rodzaju małomiasteczkowość. Nie ma huku ulicy, jest za to możliwość zaszycia się w książkach i obcowania z przyrodą. Jednocześnie wystarczy przejść kolejne kilkadziesiąt metrów, by mieć dostęp do autobusów, tramwajów czy też metra - dających poczucie mieszkania blisko centrum. To doświadczenie, które w podobnym stopniu może jeszcze dawać chyba tylko Żoliborz.
Ogólnie rzecz biorąc podróż ta pokazała, jak ciekawie jest wybrać się na tereny pogranicza stołecznych dzielnic. Trochę dzieli je od administracyjnych granic miasta, a jednak w dużej mierze pozostają one dzikie (i dobrze) i nieodwiedzane (to już gorzej). Nagle okazuje się, że w europejskiej metropolii możemy obcować z przyrodą niekoniecznie zamkniętą w granicach ściśle wytyczonego parku czy skweru - i to jest piękne. Gorąco polecam tego typu niekonwencjonalne podróże, mi osobiście bardzo się one podobają i z chęcią spróbuję jeszcze niejedną oryginalną trasę pokonać...
Był jednak dzień, kiedy słońce świeciło (aż zanadto), pogoda zaś dopisywała, więc postanowiłem udać się na krótką przejażdżkę komunikacją miejską po Warszawie. Tym razem zdecydowałem się wybrać na przejażdżkę linią 174 na sam jej koniec, zafascynowany, co też może kryć się pod enigmatycznym dla mnie określeniem "Bokserska". No i co nieco zobaczyłem - troszkę bloków na uboczu miasta plus rosnącą ilość obszarów zielonych. Po drodze zdążyłem skręcic w ulicę, na końcu której zastałem terytorium Poczty Polskiej, co zmusiło mnie do powrotu na dotychczasową trasę. Obaczywszy, że w gruncie rzeczy nie ma tu zbyt wiele, poza może dość ciekawie wystającymi z ziemi, nieużywanymi torami, postanowiłem skorzystać z kolejnego autobusu.
Tym razem była to linia 165. Pojechałem nią na Wyczółki, a ciut konkretniej na trasę łącznikową z Okęciem. Sama trasa, choć położona na terenach dość odludnych, robi przyjemne wrażenie. Szerokie chodniki, ścieżki rowerowe, zadbana zieleń miejska - czysta przyjemność. Próbowałem zejść w boczną uliczkę do lasu, jednak okazał się on być ogrodzony murem. Do tego bardzo szybko ze wschodu nadciągać zaczęły chmury, co po upalnym dniu nie zwiastowało niczego dobrego. Nawet z pokładu szybko jadącego autobusu (w tym wypadku linii niestety nie pomnę) zaczęły zajmować coraz większą powierzchnię nieba, co nastrajało raczej do szybkiego powrotu do domu niż do intensywnych badań terenowych. Stwierdziłem jednak, że zamiast zmykać do metra Natolin nieco zaryzykuję i pojadę na kampus SGGW.
Nie zawiodłem się. Miejsce dosłownie mnie urzekło - przyjemnie położony kampus, tonący wśród zieleni - miejsce godne zwiedzenia i chwili odpoczynku. Do tego widać wyraźnie, że uczelnia się rozwija, wszak po drugiej stronie ulicy powstaje nowoczesny kompleks akademicki. Aż żałowałem, że nie znalazłem nigdzie zejścia w kierunku Skarpy Wiślanej, bowiem widok prześwitujący z krzaków niemal wołał, by iść w tamtym kierunku. Aż dziw mnie wziął, że w czasie wakacji akademickich dziewczyny przy bramie głównej rozdawały jakieś ulotki.
Czas jednak naglił, wsiadłem więc do linii 117. Okazała się ona być całkiem niezłą, spaja bowiem m.in. SGGW, Stary Mokotów i Gocław. W kierunku domu jechało się dość długo, jednak widoki zza okna i muzyka w słuchawkach rekompensowały wszystko. Kiedy już wysiadłem na przystanku Łowicka, po raz kolejny mogłem poczuć się szczęśliwy z faktu mieszkania na Starym Mokotowie. Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów od niskich, kameralnych bloków tonących w zieleni, by zanurzyć się w świat klimatycznych willi. Czuje się tu jakąś dekadencję, komfort, spokój i swego rodzaju małomiasteczkowość. Nie ma huku ulicy, jest za to możliwość zaszycia się w książkach i obcowania z przyrodą. Jednocześnie wystarczy przejść kolejne kilkadziesiąt metrów, by mieć dostęp do autobusów, tramwajów czy też metra - dających poczucie mieszkania blisko centrum. To doświadczenie, które w podobnym stopniu może jeszcze dawać chyba tylko Żoliborz.
Ogólnie rzecz biorąc podróż ta pokazała, jak ciekawie jest wybrać się na tereny pogranicza stołecznych dzielnic. Trochę dzieli je od administracyjnych granic miasta, a jednak w dużej mierze pozostają one dzikie (i dobrze) i nieodwiedzane (to już gorzej). Nagle okazuje się, że w europejskiej metropolii możemy obcować z przyrodą niekoniecznie zamkniętą w granicach ściśle wytyczonego parku czy skweru - i to jest piękne. Gorąco polecam tego typu niekonwencjonalne podróże, mi osobiście bardzo się one podobają i z chęcią spróbuję jeszcze niejedną oryginalną trasę pokonać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz