Obecnie, niemiłosiernie nam panujący model polityki policyjnej jest dziwrawy niczym sito i prezentuje sobą niewesołe efekty prowadzenia polityki neoliberalnej. Polityka ta - na co zwraca uwagę między innymi David Harvey - nie oznacza bynajmniej zupełnego redukowania roli państwa. Przekształca ją jednak tak, że opiewany przezeń "nocny stróż" staje się opresyjnym katem, którego utrzymywanie się jest możliwe dzięki rozmontowywaniu polityki społecznej. Transfery socjalne zastępowane są przez transfer siły w kierunku np. policji, mającej na celu zaleczanie efektów rozpadu myślenia o państwie jako o wspólnocie. Liberalna demokracja zmienia się na własne życzenie w oblężoną twierdzę, a swój ratunek widzieć zaczyna w dalszym eskalowaniu przemocy. W ten sposób ulice, po których się poruszamy, jawić się zaczynają jako miejsca niebezpieczne. Zamykamy się zatem we własnych czterech ścianach, grodzimy osiedla, napędzając jeszcze bardziej spiralę alienacji i obcości. Co więcej, sami zaczynamy sądzić, że policja powinna surowo rozprawiać się z przestępcami, przez co legitymizujemy ciągłe nalewanie pieniędzy z naszych podatków do dziurawego wiadra.
Jakiś już czas temu z mojego osiedla zniknęła ławka, na której gromadziła się lokalna młodzież. Widać ktoś uznał, że jej spotykanie się stanowi zagrożenie. Teraz spotykają się na schodach. Wiedząc, że traktuje się jako ciało obce, powstaje niebezpieczny dystans społeczny, uniemożliwiający pracę na rzecz wspólnego dobra. Zamiast dyskusji nad organizacją przestrzeni, która mogłaby służyć wszystkim grupom, zdecydowano się na jednostronne wykluczenie jednej z nich. Potem, gdy tak potraktowani młodzi zaczną sprawiać jakieś problemu, uzna się to za potwierdzenie słuszności obranej drogi. Obłędna spirala kręcić się będzie dalej...
By zobaczyć mechanizm jej działania, najlepiej przeczytać publikację "Young people and crime: busting the myths", przygotowaną przez Jenny Jones - londyńską radną Partii Zielonych Anglii i Walii. Część podanych tam przykładów uprzedzeń w stosunku do ludzi młodych i przejaskrawiania ich patologicznych zachowań brzmieć będzie dla wielu z nas podejrzanie znajomo. Pamiętam przełom wieków, kiedy media dzień za dniem lubowały się w historiach o gangsterskich porachunkach, a "marsze milczenia" przemierzały kolejne polskie miasta w odruchu solidarności z zabijanymi na ulicach, najczęściej młodymi, ludźmi. Był to czas, kiedy można było zadać jedno, proste, fundamentalne pytanie - dlaczego? Dlaczego młodzi ludzie czynią zło? Polityka transformacji wygenerowała olbrzymie obszary nędzy i wykluczenia, potęgowane przez nadal wówczas niewesołą sytuację ekologiczną. Biedni mieli wegetować na obrzeżach społeczeństwa, nadal niepewnego, czy za chwil parę nie powiększy grona "przegranych roszczeniowców". Społeczny lęk w 2001 roku zaspokoił sojusz SLD-UP, który jednak nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
Odpowiedzią na sytuację - oczywistą porażkę w istotnym sektorze polityki - system zdecydował się załatać poprzez znalezienie "szeryfa". Jerzy Buzek wydobył z politycznego niebytu Lecha Kaczyńskiego i uczynił go ministrem sprawiedliwości. Szybko zaczął on cieszyć się społecznym poparciem, obiecując ludziom bezpieczeństwo. Stygmatyzował osoby dopuszczające się wykroczeń wobec prawa, co - jak zawsze - znalazło poklask. Nawet jego zdymisjonowanie nie było w stanie przerwać politycznej kariery. Jeśli ktoś dziś tak bardzo narzeka na "wstrętne kaczory", powinien zdawać sobie sprawę z faktu, że to spora część dzisiejszej Platformy Obywatelskiej umożliwiła mu późniejsze sukcesy wyborcze. Myślę, że wiele więcej na ten temat dodawać nie muszę.
W Polsce zapanował pewien milczący konsensus w sprawie polityki karnej. "Kompromisem" okazał się wymuszony przez wymogi UE brak kary śmierci, natomiast penalizacji poddano posiadanie niewielkiej ilości narkotyków, podobne plany dotyczyły też pornografii. Podwyższanie kar za przestępstwa idealnie wpisywało się w wizję opresyjnego państwa-stróża, nie podejmującego poważnych prób profilaktyki przestępczości, zainwestowania w proces resocjalizacji etc. Brak poważnej reformy polityki społecznej (odmiennej od obniżania poziomu świadczeń i utrudnianiu dostępu do nich) dopełnił dzieła. Dziś, choć wskaźniki przestępczości są szczęśliwie dość stabilne, nadal trudno w polityce dostrzec rys na "kompromisie karnym". Jeśli gdzieś widać wyłomy, to raczej są to pomysły bliżej ułatwiania dostępu do broni palnej niż służące autentycznej, społecznej zmianie na lepsze.
Potrzebna nam jest autentyczna profilaktyka przestępczości, szczególności na obszarach największej biedy i wykluczenia społecznego. Problemów lokalnych społeczności nie da się rozwiązać zamykając wszystkich w więzieniach. Tam, gdzie młodzi mają gorsze szanse edukacyjne, słaby dostęp do zróżnicowanej infrastruktury kulturalnej i sportowej czy też doradztwa zawodowego, tam występek staje się akceptowalną alternatywą dla mizerii własnego losu. Instytucje społeczne nie mogą już dłużej biernie czekać na "potrzebujących", lecz podejmować muszą aktywne działania na rzecz reintegracji lokalnych społeczności. Uświadomienie, że przekroczenie prawa wiążę się z krzywdą wobec konkretnej osoby, a nie tylko ze złamaniem zakazu nadanego przez abstrakcyjne "państwo" ma szansę poważnie ograniczyć poziom przestępczości, jak wskazują badania w Wielkiej Brytanii. Instytucja sprawiedliwości naprawczej pozwala na rzeczywiste wynagrodzenie szkód ofiarom i lokalnej wspólnocie i jej wdrażanie powinno zostać rozpoczęte.
Nie obędzie się bez pieniędzy - jednak tak samo, jak i w wypadku opieki zdrowotnej zapobieganie jest znacząco tańsze niż leczenie. Inwestowanie w lokalną infrastrukturę musi uwzględniać potrzeby młodzieży, rozwijać jej pasje i umożliwiać samorealizację. Nie może być to jedynie odgórne zrzucanie kolejnego "Orlika" - kluczową rolę w procesie decyzyjnym odgrywać powinni sami zainteresowani oraz organizacje pozarządowe. Oddolne inicjatywy powinny uzyskiwać wsparcie logistyczne i finansowe. Skończyć musimy z postrzeganiem instytucji państwowych i samorządowych jako statycznych organizacji - muszą one uczyć się nowoczesnej polityki społecznej i jej praktycznej realizacji od organizacji pozarządowych - i vice versa. Dynamiczna i elastyczna polityka w tym zakresie, wkluczająca lokalne społeczności, jest jedynym realnym rozwiązaniem kwestii przestępczości w naszych dzielnicach i miastach.
Partycypacja w procesie decyzyjnym może oznaczać na przykład powołanie młodzieżowej rady miejskiej, mogącej opiniować projekty przedkładane "zwykłej" RM, jak również prezentującej własne rekomendacje, a także - na szczeblu centralnym - obniżenie wieku otrzymania czynnego prawa wyborczego do 16 lat (tak jak w Austrii, gdzie Zieloni popierali ten pomysł). Dostępność do szkoleń zawodowych i informacje na temat możliwości podejmowania rozmaitych ścieżek edukacyjnych powinny być rozwijane już od okresu końca gimnazjum. Należy zapobiegać dziedziczeniu biedy, gwarantując jak największej grupie możliwość cieszenia się autentyczną wolnością.
Przede wszystkim jednak nie dajmy się zwariować medialnym mitom. W Londynie straszono wzrostem przestępczości wśród młodocianych, kiedy wskaźniki... spadały, rozprzestrzenianiem się "kultury gangów ulicznych", kiedy zjawisko dotyczyło... 0,12% młodzieży miasta, a także oskarżano ich o bycie leniwymi nierobami, zapominając o olbrzymiej biedzie będącej udziałem wielu z nich (szczególnie w dzielnicach imigranckich. Rozpatrywanie problemu w oderwaniu od jego kontekstu nie jest dobrą drogą. Nie idźmy nią.
Jakiś już czas temu z mojego osiedla zniknęła ławka, na której gromadziła się lokalna młodzież. Widać ktoś uznał, że jej spotykanie się stanowi zagrożenie. Teraz spotykają się na schodach. Wiedząc, że traktuje się jako ciało obce, powstaje niebezpieczny dystans społeczny, uniemożliwiający pracę na rzecz wspólnego dobra. Zamiast dyskusji nad organizacją przestrzeni, która mogłaby służyć wszystkim grupom, zdecydowano się na jednostronne wykluczenie jednej z nich. Potem, gdy tak potraktowani młodzi zaczną sprawiać jakieś problemu, uzna się to za potwierdzenie słuszności obranej drogi. Obłędna spirala kręcić się będzie dalej...
By zobaczyć mechanizm jej działania, najlepiej przeczytać publikację "Young people and crime: busting the myths", przygotowaną przez Jenny Jones - londyńską radną Partii Zielonych Anglii i Walii. Część podanych tam przykładów uprzedzeń w stosunku do ludzi młodych i przejaskrawiania ich patologicznych zachowań brzmieć będzie dla wielu z nas podejrzanie znajomo. Pamiętam przełom wieków, kiedy media dzień za dniem lubowały się w historiach o gangsterskich porachunkach, a "marsze milczenia" przemierzały kolejne polskie miasta w odruchu solidarności z zabijanymi na ulicach, najczęściej młodymi, ludźmi. Był to czas, kiedy można było zadać jedno, proste, fundamentalne pytanie - dlaczego? Dlaczego młodzi ludzie czynią zło? Polityka transformacji wygenerowała olbrzymie obszary nędzy i wykluczenia, potęgowane przez nadal wówczas niewesołą sytuację ekologiczną. Biedni mieli wegetować na obrzeżach społeczeństwa, nadal niepewnego, czy za chwil parę nie powiększy grona "przegranych roszczeniowców". Społeczny lęk w 2001 roku zaspokoił sojusz SLD-UP, który jednak nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
Odpowiedzią na sytuację - oczywistą porażkę w istotnym sektorze polityki - system zdecydował się załatać poprzez znalezienie "szeryfa". Jerzy Buzek wydobył z politycznego niebytu Lecha Kaczyńskiego i uczynił go ministrem sprawiedliwości. Szybko zaczął on cieszyć się społecznym poparciem, obiecując ludziom bezpieczeństwo. Stygmatyzował osoby dopuszczające się wykroczeń wobec prawa, co - jak zawsze - znalazło poklask. Nawet jego zdymisjonowanie nie było w stanie przerwać politycznej kariery. Jeśli ktoś dziś tak bardzo narzeka na "wstrętne kaczory", powinien zdawać sobie sprawę z faktu, że to spora część dzisiejszej Platformy Obywatelskiej umożliwiła mu późniejsze sukcesy wyborcze. Myślę, że wiele więcej na ten temat dodawać nie muszę.
W Polsce zapanował pewien milczący konsensus w sprawie polityki karnej. "Kompromisem" okazał się wymuszony przez wymogi UE brak kary śmierci, natomiast penalizacji poddano posiadanie niewielkiej ilości narkotyków, podobne plany dotyczyły też pornografii. Podwyższanie kar za przestępstwa idealnie wpisywało się w wizję opresyjnego państwa-stróża, nie podejmującego poważnych prób profilaktyki przestępczości, zainwestowania w proces resocjalizacji etc. Brak poważnej reformy polityki społecznej (odmiennej od obniżania poziomu świadczeń i utrudnianiu dostępu do nich) dopełnił dzieła. Dziś, choć wskaźniki przestępczości są szczęśliwie dość stabilne, nadal trudno w polityce dostrzec rys na "kompromisie karnym". Jeśli gdzieś widać wyłomy, to raczej są to pomysły bliżej ułatwiania dostępu do broni palnej niż służące autentycznej, społecznej zmianie na lepsze.
Potrzebna nam jest autentyczna profilaktyka przestępczości, szczególności na obszarach największej biedy i wykluczenia społecznego. Problemów lokalnych społeczności nie da się rozwiązać zamykając wszystkich w więzieniach. Tam, gdzie młodzi mają gorsze szanse edukacyjne, słaby dostęp do zróżnicowanej infrastruktury kulturalnej i sportowej czy też doradztwa zawodowego, tam występek staje się akceptowalną alternatywą dla mizerii własnego losu. Instytucje społeczne nie mogą już dłużej biernie czekać na "potrzebujących", lecz podejmować muszą aktywne działania na rzecz reintegracji lokalnych społeczności. Uświadomienie, że przekroczenie prawa wiążę się z krzywdą wobec konkretnej osoby, a nie tylko ze złamaniem zakazu nadanego przez abstrakcyjne "państwo" ma szansę poważnie ograniczyć poziom przestępczości, jak wskazują badania w Wielkiej Brytanii. Instytucja sprawiedliwości naprawczej pozwala na rzeczywiste wynagrodzenie szkód ofiarom i lokalnej wspólnocie i jej wdrażanie powinno zostać rozpoczęte.
Nie obędzie się bez pieniędzy - jednak tak samo, jak i w wypadku opieki zdrowotnej zapobieganie jest znacząco tańsze niż leczenie. Inwestowanie w lokalną infrastrukturę musi uwzględniać potrzeby młodzieży, rozwijać jej pasje i umożliwiać samorealizację. Nie może być to jedynie odgórne zrzucanie kolejnego "Orlika" - kluczową rolę w procesie decyzyjnym odgrywać powinni sami zainteresowani oraz organizacje pozarządowe. Oddolne inicjatywy powinny uzyskiwać wsparcie logistyczne i finansowe. Skończyć musimy z postrzeganiem instytucji państwowych i samorządowych jako statycznych organizacji - muszą one uczyć się nowoczesnej polityki społecznej i jej praktycznej realizacji od organizacji pozarządowych - i vice versa. Dynamiczna i elastyczna polityka w tym zakresie, wkluczająca lokalne społeczności, jest jedynym realnym rozwiązaniem kwestii przestępczości w naszych dzielnicach i miastach.
Partycypacja w procesie decyzyjnym może oznaczać na przykład powołanie młodzieżowej rady miejskiej, mogącej opiniować projekty przedkładane "zwykłej" RM, jak również prezentującej własne rekomendacje, a także - na szczeblu centralnym - obniżenie wieku otrzymania czynnego prawa wyborczego do 16 lat (tak jak w Austrii, gdzie Zieloni popierali ten pomysł). Dostępność do szkoleń zawodowych i informacje na temat możliwości podejmowania rozmaitych ścieżek edukacyjnych powinny być rozwijane już od okresu końca gimnazjum. Należy zapobiegać dziedziczeniu biedy, gwarantując jak największej grupie możliwość cieszenia się autentyczną wolnością.
Przede wszystkim jednak nie dajmy się zwariować medialnym mitom. W Londynie straszono wzrostem przestępczości wśród młodocianych, kiedy wskaźniki... spadały, rozprzestrzenianiem się "kultury gangów ulicznych", kiedy zjawisko dotyczyło... 0,12% młodzieży miasta, a także oskarżano ich o bycie leniwymi nierobami, zapominając o olbrzymiej biedzie będącej udziałem wielu z nich (szczególnie w dzielnicach imigranckich. Rozpatrywanie problemu w oderwaniu od jego kontekstu nie jest dobrą drogą. Nie idźmy nią.
3 komentarze:
Świetny, ważny tekst. Kręgi decyzyjne powinny się z nim zapoznać.
Szkoda tylko, że w wielu miejscach mijasz się z prawdą, przynajmniej w ocenie sytuacji. Np. czynnymi uczestnikami kibolskich gangów zazwyczaj nie są ludzie z kręgów biedoty tylko z tzw. "dobrych rodzin". Biją bo lubią. I rozumieją tylko język siły. Inny przykład: w moim całkiem sporym mieście zajęło mi trochę czasu znalezienie gimnazjum (publicznego) dla syna, gdzie nie uprawiano sportu "kto więcej ukradnie w pobliskim hipermarkecie" i w którym ludzie mieliby ochotę się uczyć: "po co mi to, i tak dostanę zasiłek".
Problem polega na tym, że oba te przypadki złączone razem nie uzasadniają ani nagonki na osoby biedne (przykład pierwszy), ani na penalizację (oba przykłady). Czy ktoś spróbował pokazać młodym ludziom, jakie są konsekwencje ich czynów, czy po prostu uznano, że najlepiej spisać ich na straty? Czy polityka społeczna w jakikolwiek sposób reaguje na "kulturę zasiłku" i czy w ogóle może, skoro w wielu mniejszych miejscowościach jedynymi istotnymi ofertami pracy są te w supermarketach? Nie widzę, w jaki sposób miałbym "mijać się z prawdą" tym tekstem.
Prześlij komentarz