5 lat temu uczyłem się jeszcze w liceum w Przemyślu. Bardziej niż pierwszy dzień w Unii zapamiętałem dzień drugi - było ciepło, więc pojechaliśmy do zamku w Krasiczynie. Tam, obok flagi polskiej, zobaczyłem unijną - i wtedy, na krańcu Europy (a tak naprawdę w jej środku), poczułem się Europejczykiem. Zostało mi to do dziś. Chyba w takiej samej formie, w jakiej owe flagi zobaczyłem - a więc czując się Europejczykiem, tym bardziej cuję się Polakiem. Dziwne? Być może, w końcu dość często uczy się w szkole, że kosmopolityzm i patriotyzm są zjawiskami sprzecznymi. Zawsze ów podział kwestionowałem - nie widzę bowiem w parze słów Europejczyk-Polak opozycji większej, niż dajmy na to Polka-Warszawianka. Tak jedna, jak i druga tożsamość wzajemnie się przenikają i uzupełniają, co chroni je od rutyny i za każdym razem pozwala nam na twórcze ich łączenie.
Już 5 lat współkształtujemy losy przeszło półmiliardowego organizmu polityczno-gospodarczego. Jednocześnie straszy nas ponura statystyka - w 2004 raptem 20% z nas skorzystało z prawa wyborczego i wybierało posłanki i posłów do Parlamentu Europejskiego. Wbrew temu, co wówczas mówiono, to dość wpływowa instytucja, mająca zdolność współdecydowania o unijnej legislacji w coraz większym zakresie spraw. Gdyby w życie wszedł Traktat Lizboński, możliwości te uległyby dalszemu poszerzeniu - zwiększyłby się zatem udział w procesie decyzyjnym jedynego bezpośrednio przez nas wybieranego organu UE. Na razie jednak Traktat został odstawiony i nie wiadomo, co z nim będzie. Być może jakiś pomysł będzie miał nowy europarlament - ten zaś może być wybrany przy równie niskiej frekwencji co 5 lat temu. Marzenia o osiągnięciu poziomu 30% wydają się teraz niemal political fiction.
Wszystkie narracje opowiadające o tym, jak to jest się Europejką/Europejczykiem czy też Polką/Polakiem rozbijają się dość często o właśnie ten jeden prosty, praktyczny element - a mianowicie o udział w wyborze unijnych władz. Wszyscy chcemy korzystać ze wspólnego rynku pracy, wymian studenckich czy wysokich standardów ochrony konsumenckiej - czy aby jednak na pewno współdecydujemy o tym, jak owe kwestie będą wyglądać? Już dziś Unia Europejska odpowiada za 60% legislacji, która później obowiązuje w państwach członkowskich. Wbrew temu, co się nam imputuje, to nie od sił narodowych reprezentacji, lecz od tego, jaką formację polityczną wybierzemy, zależy, jak Unia Europejska będzie wyglądać. Odpowiedź na to, czy wolicie wzmacnianie narodowych egoizmów - obojętnie, czy polskich, niemieckich, francuskich lub jakichkolwiek innych - czy chcecie przyczynić się do budowania nowego, silnego siłą zamieszkujących go ludzi kontynentu - pozostawiam Wam. Nie popełnijcie tylko jednego błędu - nie dajcie wybrać innym za Was.
Jeśli słyszycie od tej czy owej siły politycznej, że będzie walczyć z narodowymi egoizmami, po czym zaraz po tem doda ona, że będzie walczyć o "polski interes narodowy" - zastanówcie się proszę, co to oznacza. Często bowiem - zbyt często! - pod płaszczykiem europejskiej solidarności sprzedaje się nam absurdalne uogólnienie, że to, co dobre dla Polski, jest automatycznie dobre dla Europy. Pod pojęciem "polskiego interesu" równie często zaś sprzedaje się pomysły, które wcale nie są powszechnie podzielane przez obywatelki i obywateli naszego kraju. Nie uważam na przykład, by walka o "wartości chrześcijańskie" w preambule projektu wyrzuconej do kosza Konstytucji europejskiej była ważniejsza np. od zapewnienia wspólnej polityki klimatyczno-energetycznej, gwarantującej solidarność w obliczu odejścia od paliw kopalnianych. Niestety, rodzimi politycy zbyt często lubią ubierać w wielkie, narodowe hasła swoje prywatne opinie.
Nie dajcie sobie wmówić zatem, że szczęście w tym półmiliardowym organiźmie nastąpi tylko wtedy, gdy szefem europarlamentu zostanie Jerzy Buzek, "bo to Polak". Nie dajcie też sobie wmówić, że w tej sprawie potrzebna jest jakaś ponadnarodowa zgoda - jest to bowiem leczenie narodowych kompleksów i zwyczajny, moralny szantaż. Wybór bądź odrzucenie kandydatury Buzka powinno odbywać się tylko i wyłącznie na bazie tego, czy poglądy jakiejś grupy parlamentarnej są zgodne lub nie z przekonaniami byłego premiera. Podobne kryteria powinny być stosowane przy rozpatrywaniu pomysłu dotyczącego Wojciecha Olejniczaka. Praktyka bywa inna - niestety. Zbyt często pozwalamy ponieść się "narodowej euforii" i zapominamy, że mamy prawo mieć różne wizje rozwoju kraju i Unii Europejskiej. Słabym pocieszeniem jest fakt, że w innych krajach (aczkolwiek w różnym natężeniu) tego typu plemienną mentalność możemy obserwować.
Nie bez poczucia dumy mogę powiedzieć, że Zieloni są najbardziej spójną grupą ideową w Parlamencie Europejskim. To w obrębie tej grupy politycznej przekroczenie narodowego widzenia świata i skupienie się na poprawie jakości życia jak największej grupie ludzi osiąga najwyższy poziom. Niemieccy Zieloni mogą stanowić doskonałą ilustrację tego przykładu. To oni domagali się otwarcia rynku pracy w swym kraju dla nowych państw członkowskich, doskonale wiedząc, że nie przysporzy im to elektoratu. To ich europosłanka, Elizabeth Schroedter, publicznie wypowiedziała się w sprawie niesprawiedliwego traktowania przez Komisję Europejską polskich stoczni. I na dodatek nie cieszyli się z pomysłów pani Eriki Steinbach na nową politykę historyczną. Widać gołym okiem, że patrzenie się na Europę z ponadnarodowego punktu widzenia pomaga także budowania porozumienia i poszanowania dla praw innych państw członkowskich. Wyzbycie się egoizmu wzmacnia altruizm, zwiększając szansę na budowę europejskiego domu, w którym nie będzie ludzi czy państw drugiej kategorii.
7 czerwca, niezależnie od własnych poglądów, a także tego, czy czujecie się bardziej Europejkami/Europejczykami, czy też Polkami/Polakami - zagłosujcie. To nnie boli. Nie roztopimy się w jednolitej magmie - Unia to bowiem patchwork, złożony z wielokolorowych łat. Dbajmy o nie i nie dopuśćmy do tego, by osoby chętne do ponownego prucia kontynentu czy też podmywania europejskiego marzenia i towarzyszących mu standardów ekologicznych i społecznych miały więcej do powiedzenia. Przestrzeń pokoju jest nadal najcenniejszą zdobyczą tego umęczonego wojnami kontynentu. Kontynentu, który kocham.
Już 5 lat współkształtujemy losy przeszło półmiliardowego organizmu polityczno-gospodarczego. Jednocześnie straszy nas ponura statystyka - w 2004 raptem 20% z nas skorzystało z prawa wyborczego i wybierało posłanki i posłów do Parlamentu Europejskiego. Wbrew temu, co wówczas mówiono, to dość wpływowa instytucja, mająca zdolność współdecydowania o unijnej legislacji w coraz większym zakresie spraw. Gdyby w życie wszedł Traktat Lizboński, możliwości te uległyby dalszemu poszerzeniu - zwiększyłby się zatem udział w procesie decyzyjnym jedynego bezpośrednio przez nas wybieranego organu UE. Na razie jednak Traktat został odstawiony i nie wiadomo, co z nim będzie. Być może jakiś pomysł będzie miał nowy europarlament - ten zaś może być wybrany przy równie niskiej frekwencji co 5 lat temu. Marzenia o osiągnięciu poziomu 30% wydają się teraz niemal political fiction.
Wszystkie narracje opowiadające o tym, jak to jest się Europejką/Europejczykiem czy też Polką/Polakiem rozbijają się dość często o właśnie ten jeden prosty, praktyczny element - a mianowicie o udział w wyborze unijnych władz. Wszyscy chcemy korzystać ze wspólnego rynku pracy, wymian studenckich czy wysokich standardów ochrony konsumenckiej - czy aby jednak na pewno współdecydujemy o tym, jak owe kwestie będą wyglądać? Już dziś Unia Europejska odpowiada za 60% legislacji, która później obowiązuje w państwach członkowskich. Wbrew temu, co się nam imputuje, to nie od sił narodowych reprezentacji, lecz od tego, jaką formację polityczną wybierzemy, zależy, jak Unia Europejska będzie wyglądać. Odpowiedź na to, czy wolicie wzmacnianie narodowych egoizmów - obojętnie, czy polskich, niemieckich, francuskich lub jakichkolwiek innych - czy chcecie przyczynić się do budowania nowego, silnego siłą zamieszkujących go ludzi kontynentu - pozostawiam Wam. Nie popełnijcie tylko jednego błędu - nie dajcie wybrać innym za Was.
Jeśli słyszycie od tej czy owej siły politycznej, że będzie walczyć z narodowymi egoizmami, po czym zaraz po tem doda ona, że będzie walczyć o "polski interes narodowy" - zastanówcie się proszę, co to oznacza. Często bowiem - zbyt często! - pod płaszczykiem europejskiej solidarności sprzedaje się nam absurdalne uogólnienie, że to, co dobre dla Polski, jest automatycznie dobre dla Europy. Pod pojęciem "polskiego interesu" równie często zaś sprzedaje się pomysły, które wcale nie są powszechnie podzielane przez obywatelki i obywateli naszego kraju. Nie uważam na przykład, by walka o "wartości chrześcijańskie" w preambule projektu wyrzuconej do kosza Konstytucji europejskiej była ważniejsza np. od zapewnienia wspólnej polityki klimatyczno-energetycznej, gwarantującej solidarność w obliczu odejścia od paliw kopalnianych. Niestety, rodzimi politycy zbyt często lubią ubierać w wielkie, narodowe hasła swoje prywatne opinie.
Nie dajcie sobie wmówić zatem, że szczęście w tym półmiliardowym organiźmie nastąpi tylko wtedy, gdy szefem europarlamentu zostanie Jerzy Buzek, "bo to Polak". Nie dajcie też sobie wmówić, że w tej sprawie potrzebna jest jakaś ponadnarodowa zgoda - jest to bowiem leczenie narodowych kompleksów i zwyczajny, moralny szantaż. Wybór bądź odrzucenie kandydatury Buzka powinno odbywać się tylko i wyłącznie na bazie tego, czy poglądy jakiejś grupy parlamentarnej są zgodne lub nie z przekonaniami byłego premiera. Podobne kryteria powinny być stosowane przy rozpatrywaniu pomysłu dotyczącego Wojciecha Olejniczaka. Praktyka bywa inna - niestety. Zbyt często pozwalamy ponieść się "narodowej euforii" i zapominamy, że mamy prawo mieć różne wizje rozwoju kraju i Unii Europejskiej. Słabym pocieszeniem jest fakt, że w innych krajach (aczkolwiek w różnym natężeniu) tego typu plemienną mentalność możemy obserwować.
Nie bez poczucia dumy mogę powiedzieć, że Zieloni są najbardziej spójną grupą ideową w Parlamencie Europejskim. To w obrębie tej grupy politycznej przekroczenie narodowego widzenia świata i skupienie się na poprawie jakości życia jak największej grupie ludzi osiąga najwyższy poziom. Niemieccy Zieloni mogą stanowić doskonałą ilustrację tego przykładu. To oni domagali się otwarcia rynku pracy w swym kraju dla nowych państw członkowskich, doskonale wiedząc, że nie przysporzy im to elektoratu. To ich europosłanka, Elizabeth Schroedter, publicznie wypowiedziała się w sprawie niesprawiedliwego traktowania przez Komisję Europejską polskich stoczni. I na dodatek nie cieszyli się z pomysłów pani Eriki Steinbach na nową politykę historyczną. Widać gołym okiem, że patrzenie się na Europę z ponadnarodowego punktu widzenia pomaga także budowania porozumienia i poszanowania dla praw innych państw członkowskich. Wyzbycie się egoizmu wzmacnia altruizm, zwiększając szansę na budowę europejskiego domu, w którym nie będzie ludzi czy państw drugiej kategorii.
7 czerwca, niezależnie od własnych poglądów, a także tego, czy czujecie się bardziej Europejkami/Europejczykami, czy też Polkami/Polakami - zagłosujcie. To nnie boli. Nie roztopimy się w jednolitej magmie - Unia to bowiem patchwork, złożony z wielokolorowych łat. Dbajmy o nie i nie dopuśćmy do tego, by osoby chętne do ponownego prucia kontynentu czy też podmywania europejskiego marzenia i towarzyszących mu standardów ekologicznych i społecznych miały więcej do powiedzenia. Przestrzeń pokoju jest nadal najcenniejszą zdobyczą tego umęczonego wojnami kontynentu. Kontynentu, który kocham.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz