We wsi, której kiedyś mieszkałem, zaszła dość symptomatyczna zmiana. Zdewastowany dom kultury został odnowiony i zmieniony w... restaurację, służącą z tego, co wiem, głównie do obsługi ślubów. Z jednej strony dobrze - z tego co wiem nic tam się nie działo, a tak przynajmniej jakieś miejsca pracy były. Z drugiej zaś strony - cóż, w takim wypadku miejscami, które jeszcze mogą integrować lokalną społeczność, pozostały: szkoła, kościół i boisko. W kościele wiadomo, jakiego typu wspólnota powstać może (w najlepszym wypadku - wiernych, nadal zatem daleko do uniwersalizmu bez wykluczeń), a na boisku - takoż. Można by rzec, że skoro zaraz za rogiem jest miasto, tego typu obiekt nie jest aż tak potrzebny, jednak jeśli kiedykolwiek mamy zamiar cieszyć się społeczeństwem obywatelskim i podwyższonym kapitałem kulturowym, to zmiana domu kultury w restaurację raczej ten proces opóźnia niż przyspiesza.Z ciekawością przeczytałem raport "Zoom na domy kultury", dotyczący sytuacji DK na terenie województwa mazowieckiego. Siłą rzeczy najbardziej interesujące mnie dane dotyczą Warszawy, jednak ich porównanie z ośrodkami w mniejszych miejscowościach również jest dość symptomatyczny. Wyniki badań sondażowych, przeprowadzonych wśród nastolatków, pokazują dość jasno - należy dość mocno rozważyć rolę domów kultury w dużym mieście. Nie da się tu być może osiągnąć tak dużej frekwencji na zajęciach jako procentu mieszkanek i mieszkańców dzielnicy (procent ów i tak w kategorii liczb absolutnych prezentuje się całkiem okazale), jednak już nad dostępnością informacji o działaniach DK i nad skojarzeniami z domem kultury popracować warto i trzeba.
Przejdźmy teraz do suchych faktów - ich analiza jest dość utrudniona z powodu anonimowości dzielnic, jednak przy pomocy Internetu ich tożsamość daje się odczytać. W 4 warszawskich dzielnicach, w których przeprowadzono badania, dom kultury dla młodych ludzi nie jest alternatywą jako miejsce spędzania wolnego czasu - w 3 dzielnicach w ogóle nie pojawia się w odpowiedziach. Większość ankietowanych w stolicy nie zna osoby albo instytucji, które w ich bezpośrednim otoczeniu zajmują się kulturą. Znacząco większy niż na wsiach i w małych miastach odsetek nie wie, gdzie znajduje się DK w ich dzielnicy i - uśredniając w kategorii stolicy - większy jest odsetek osób, które nie wiedzą na temat działalności swojej podstawowej instytucji kulturalnej.
Czy wszystkie powyższe tendencje (dokładne liczby można wyczytać w raporcie, bardzo gorąco zachęcam do zapoznania się z nim) da się wytłumaczyć li tylko bogatszą ofertą miasta jako takiego? Trochę tak, jednak nie czarujmy się z drugiej strony, że mnóstwo osób młodych wybiera organizacje pozarządowe czy teatry. Nawet, gdyby pododawać do siebie tego typu wskaźniki, okazałoby się, że udział w kulturze - jeśli nie będziemy w jego obrębie liczyć koncertów Dody albo wyjść do kina na większość hollywoodzkich produkcji - nie jest porażający. Nie chodzi mi tu o ciskanie gromów, tym bardziej, że spora grupa osób młodych spędza czas na nauce w szkole i późniejszej jej kontynuacji na zajęciach pozaszkolnych. Chodzi o to, że dla wielu osób dom kultury nie pojawia się w ogóle jako dopuszczalna alternatywa, głównie z powodu braku informacji na temat ich działalności.
W dzisiejszych cyfrowych czasach rola informacji jest kluczowa dla powodzenia wielu instytucji - w tym kulturalnych. W Warszawie intensywnie używa się do tego celu Internet, o czym DK wiedzą i proponują w sporej swej części całkiem niezłe zdaniem autorek i autorów strony. Problem polega na tym, że brakuje na nich narzędzi służących interakcji i budowaniu społeczności wokół DK, takich jak na przykład newsletter czy forum. Nie wykorzystuje się też niestety możliwości informowania za pomocą własnej, darmowej gazety - wielka szkoda, bowiem sam się przekonałem, że ludzie traktują tego typu promocję dużo bardziej życzliwie, niż na przykład szablonowe ulotki. W dzielnicach położonych przy metrze albo stacjach kolejowych tego typu publikacje rozchodzą się jak świeże bułeczki i z pewnością byłyby w stanie przyciągnąć do domów kultury więcej osób.
Być może jest to też dobry sposób na to, by przyciągnąć i przekonać do swojej oferty mężczyzn w wieku 30-60 lat, najsłabiej reprezentowanej grupy wśród uczestników zajęć? Otwarcie DK w czasie weekendu niewątpliwie sprzyja pozyskiwaniu tej grupy. Nie jest ona łatwa do przekonania - stereotypy kulturowe sprawiają, że częściej woli ona oglądać mecz w telewizji czy pójść na ryby, a jeśli już konsumuje kulturę, to półkę wyżej - muzea, filharmonie czy też teatry. Pewną strategią jej wkluczania mogą być zajęcia rodzinne, podczas których można na przykład rozdać ankiety z prośbą o wpisanie propozycji, które mogłyby wydać się atrakcyjne dla tejże grupy. Może się okazać, że warto będzie pomyśleć na przykład o zajęciach z boksu, albo wręcz przeciwnie. Jeśli się nie zapyta, trudno będzie o dobranie odpowiedniej oferty.
Istotną grupą powinny być też osoby w trudnej sytuacji materialnej. Zagrożone społeczną degradacją i izolacją, jak żadne inne potrzebują poprawy kapitału kulturowego i kontaktów międzyludzkich. W Warszawie spora grupa zajęć oferowanych przez DK jest płatna, słuszne zatem są płynące z raportu sugestie dotyczące wzrostu elastyczności w tej kwestii. Osoby ubogie - ale nie tylko - powinny mieć szansę np. odpracować swój udział w zajęciach poprzez wolontariat (chociażby rozdawanie gazet czy wieszanie plakatów w szkołach). Dom kultury może w ten sposób pełnić funkcję integracyjną i socjalną, w sposób wcale nie gorszy niż ośrodki pomocy społecznej.
Skoro o integracji już mowa, to nie ma chyba bardziej od DK predestynowanej do tej roli instytucji publicznej. Mogą one pełnić - a w stolicy niestety, poza nielicznymi wskazanymi w raporcie wyjątkami, nie pełnią - funkcję spajającą lokalną społeczność i odkrywającą przed nią specyfikę danej dzielnicy. Pamiętajmy, że dajmy na to Mokotów różni się od Ursynowa, Żoliborza czy Pragi Południe i warto te różnice pokazywać - po to, by cieszyć się różnorodnością. Wyzwaniem jest ilość mieszkanek i mieszkańców w dzielnicy i jej wielkość, jednak warto owo wyzwanie podjąć, inaczej Warszawianki i Warszawiacy pozostaną zatomizowani, zamiast tworzyć aktywne społeczności lokalne.
Oczywiście nad postulatami, będącymi zapalnikami dyskusji warto się pochylić. Ja na przykład nie jestem aż tak wielkim jak autorki i autorzy entuzjastą pracy metodą projektów - nie odrzucam jej, jednak wiem, jak wygląda proces pozyskiwania na nie pieniędzy. Jedną ważną rzecz usłyszałem podczas szkoleń z pozyskiwania funduszy - ubieganie się o nie wymaga odwrócenia perspektywy i zastanawiania się nie, jaki fundusz pomoże nam w naszym projekcie, ale jaki projekt mamy przygotować, by otrzymał on odpowiednie dofinansowanie. Zmiana optyki wcale nie musi ułatwiać realizacji potrzeb lokalnej społeczności i wymaga więcej pracy - niemniej jest ona zapewne możliwa, szczególnie, jeśli rozpatrywać będziemy projekty jako metodę pracy, a nie sposób finansowania. Podobnych kwestii jest znacznie więcej i mam nadzieję, że publikacja "Zoom na domy kultury" pomoże tym placówkom w dokonaniu niezbędnych zmian w funkcjonowaniu i poprawie jakości ich działania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz