Kampania do Parlamentu Europejskiego może zaskakiwać. Nagle dowiedzieć się można, że dajmy na to kwestia Kupieckich Domów Towarowych jak najbardziej mieści się w tej tematyce. Co więcej, może się okazać, że nad dolą kupców solidarnie pochylić się mogą Marek Kamiński z PiS i Wojciech Olejniczak z SLD. Wypowiedź tego ostatniego o tym, że w obronie KDT lokalny Sojusz mógłby nawet opuścić koalicję z PO, wzbudziła na forach internetowych konsternację. Nic to, że miasto w tej sprawie - jak rzadko kiedy! - przychyla nieba, oferując a to miejsca handlowe w już istniejących halach, a to całkiem atrakcyjne lokalizacje na obszarze kilku dzielnic (do wyboru, do koloru). Tak samo nieba przychylało, gdy istniała możliwość budowy nowego centrum - oferowało się nawet z pewną spółką miejską, która mogłaby postawić ów budynek. Nic z tego - szefostwo stwierdziło, że będzie licytować dalej, chcąc zarabiać na podnajmie przestrzeni biurowej, wybudowanej przy współpracy z samodzielnie wybranym deweloperem. Tego było już za wiele, zarówno dla władz, jak i dla mieszkanek i mieszkańców miasta, czekających na powstanie centrum z prawdziwego zdarzenia. Może się zatem okazać, że to, co Wojciech Olejniczak zyskał na pokazaniu nagiego torsu, teraz straci na KDT.
Niedawno, na uboczu medialnej wrzawy, odbyła się kolejna demonstracja w obronie bazaru na Banacha. Podobnie jak i inne, istniejące od wielu lat tego typu obiekty (ze słynnym Bazarem Różyckiego na czele) znajdują się pod ostrzałem inwestorów. Na Ochocie chce się ograniczyć przestrzeń bazaru, budując budynki mieszkalne. Oferuje się przestrzeń handlową, jednak będzie jej czterokrotnie mniej niż do tej pory - i, jak znać życie, będzie ona znacznie droższa. Byłem na pierwszej demonstracji w obronie bazaru - nikogo ze stołecznego SLD nie widziałem. Przeciwko tego typu inwestycyjnemu pomysłowi opowiedział się nawet w jednym z wywiadów Paweł Piskorski. Był też jeden z dzielnicowych radnych PiS, proszę o wybaczenie, ale nie pamiętam nazwiska. W wypadku tego ugrupowania mogę przynajmniej powiedzieć, że jest ono konsekwentne. Teraz jednak na obrońcę stołecznego handlu wyrosnąć chciał Wojciech Olejniczak. Cóż, chyba mu nie wyjdzie.
Miejskie podejście do handlu powinno uwzględniać kilka ważnych kwestii. Po pierwsze - lokalny koloryt i tradycję. Z tego punktu widzenia przeniesienie KDT poza ścisłe centrum nie jest wielką ingerencją w tkankę miejską, podczas gdy dewastacja istniejącego od okresu międzywojennego Bazaru Banacha - owszem. Po drugie, istotne w czasach kryzysu jest dbanie o ochronę miejsc pracy. Przenosiny Kupieckich Domów Towarowych muszą tę kwestię uwzględniać, bo co do Banacha mam sporą wątpliwość, czy jest to zapewnione. Trzeba pamiętać o ważnej roli, jakiej tradycyjne bazarki pełnią dla lokalnych społeczności - zaopatrują ją w tanią, często wytwarzaną lokalnie żywność, niedrogie ubrania i inne potrzebne do codziennego życia artykuły. Pozwalają na integrację społeczną, zmniejszają potrzebę przemieszczania się po mieście (a więc i długość korków!), a także wkluczają osoby starsze. Jest niesprawiedliwością, by zmuszać je do długich podróży do centrów handlowych czy też dostępną im ofertę handlową. Nie sądzę, by w galeriach handlowych apartamentowców wysokie czynsze umożliwiały niskie ceny produktów spożywczych.
Tu dochodzimy zatem do sedna problemu. Miasto nie dba niestety za mocno o modernizację miejsc targowych, sądząc zapewne, że w dobie galerii handlowych nie są one nikomu potrzebną. Jak najbardziej są. Ich rewitalizacja, odświeżenie wyglądu, a tym samym poprawa komfortu robienia zakupów będą służyć lokalnej społeczności i jej zrównoważonemu rozwojowi. To banał, że bazar na Banacha nie wygląda zbyt ładnie. Należy jednak zapytać - a czy miasto zrobiło coś, by wyglądał inaczej? Tego typu ingerencja nie może być ochłapem, rzucanym dopiero wtedy, kiedy zamierza się zabrać sporą część powierzchni handlowej tradycyjnym kupcom.
Lektura publikacji New Economics Foundation o brytyjskich miastach-klonach może w tym miejscu służyć za przestrogę. z naukowych badań wynika, że obecność centrum handlowego - nawet na obrzeżach miasta - wpływa na zanikanie tradycyjnych sklepów w centrum miasta. Wielkiej Brytanii grozi gwałtowne tąpnięcie, bowiem obecność sieciowych supermarketów wypłukuje konsumentki i konsumentów z centrów miast, kierujący ich do galerii handlowych. Sądzę, że w Polsce zjawisko to może mieć jeszcze bardziej gwałtowny przebieg - u nas bowiem potrafimy mieć w ścisłym centrum miasta Złote Tarasy, kolejne galerie zaś - w centrach dzielnic. Tradycyjne sklepy na Wyspach są zamykane, a w ich miejsce pojawiają się nowe - sieciowe, np. osiedlowe wersje hipermarketów (nazw pozwolę sobie nie podawać), oddziały restauracji, sieci fast foodów etc. U nas również jest to proces widoczny, a najskrajniejszym przykładem może być "Nowy Plac Bankowy", czyli Plac Wilsona. By zahamować ten proces, NEF proponuje bardziej aktywną politykę władz samorządowych - np. w dziedzinie planowania przestrzennego, racjonalnego udostępniania przestrzeni nowym galeriom, odbudowania lokalnego kapitału społecznego poprzez dostępność np. usług pocztowych. Wydaje się, że podobne rekomendacje warto rozważyć nad Wisłą.
Czy jednak rodzimi obrońcy "polskiego handlu" mają pomysły na aktywną politykę względem drobnego handlu? Handlu, który - dodajmy - jest standardem w większości europejskich miast? Mam pewne wątpliwości, gdyby bowiem było inaczej, to Bazar Banacha byłby zrewitalizowany np. za czasów Lecha Kaczyńskiego. Poza kwestiami społecznymi, jest to też kwestia ekologiczna - żywność w bazarkach dużo częściej produkowana jest lokalnie w porównaniu do sieci supermarketów, co zmniejsza tzw. food miles, a więc odległości pomiędzy miejscem produkcji a ostatecznym odbiorcą towaru. Może więc zatem Olejniczak i Kamiński zaczęliby punktować Hannę Gronkiewicz-Waltz bardziej za Bazar Banacha, naprawdę potrzebujący pomocy, zamiast iść w zaparte i bronić KDT, który spokojnie można przenieść, zachowując jednocześnie miejsca pracy? Bardzo byłbym rad, gdyby tak też się stało.
Niedawno, na uboczu medialnej wrzawy, odbyła się kolejna demonstracja w obronie bazaru na Banacha. Podobnie jak i inne, istniejące od wielu lat tego typu obiekty (ze słynnym Bazarem Różyckiego na czele) znajdują się pod ostrzałem inwestorów. Na Ochocie chce się ograniczyć przestrzeń bazaru, budując budynki mieszkalne. Oferuje się przestrzeń handlową, jednak będzie jej czterokrotnie mniej niż do tej pory - i, jak znać życie, będzie ona znacznie droższa. Byłem na pierwszej demonstracji w obronie bazaru - nikogo ze stołecznego SLD nie widziałem. Przeciwko tego typu inwestycyjnemu pomysłowi opowiedział się nawet w jednym z wywiadów Paweł Piskorski. Był też jeden z dzielnicowych radnych PiS, proszę o wybaczenie, ale nie pamiętam nazwiska. W wypadku tego ugrupowania mogę przynajmniej powiedzieć, że jest ono konsekwentne. Teraz jednak na obrońcę stołecznego handlu wyrosnąć chciał Wojciech Olejniczak. Cóż, chyba mu nie wyjdzie.
Miejskie podejście do handlu powinno uwzględniać kilka ważnych kwestii. Po pierwsze - lokalny koloryt i tradycję. Z tego punktu widzenia przeniesienie KDT poza ścisłe centrum nie jest wielką ingerencją w tkankę miejską, podczas gdy dewastacja istniejącego od okresu międzywojennego Bazaru Banacha - owszem. Po drugie, istotne w czasach kryzysu jest dbanie o ochronę miejsc pracy. Przenosiny Kupieckich Domów Towarowych muszą tę kwestię uwzględniać, bo co do Banacha mam sporą wątpliwość, czy jest to zapewnione. Trzeba pamiętać o ważnej roli, jakiej tradycyjne bazarki pełnią dla lokalnych społeczności - zaopatrują ją w tanią, często wytwarzaną lokalnie żywność, niedrogie ubrania i inne potrzebne do codziennego życia artykuły. Pozwalają na integrację społeczną, zmniejszają potrzebę przemieszczania się po mieście (a więc i długość korków!), a także wkluczają osoby starsze. Jest niesprawiedliwością, by zmuszać je do długich podróży do centrów handlowych czy też dostępną im ofertę handlową. Nie sądzę, by w galeriach handlowych apartamentowców wysokie czynsze umożliwiały niskie ceny produktów spożywczych.
Tu dochodzimy zatem do sedna problemu. Miasto nie dba niestety za mocno o modernizację miejsc targowych, sądząc zapewne, że w dobie galerii handlowych nie są one nikomu potrzebną. Jak najbardziej są. Ich rewitalizacja, odświeżenie wyglądu, a tym samym poprawa komfortu robienia zakupów będą służyć lokalnej społeczności i jej zrównoważonemu rozwojowi. To banał, że bazar na Banacha nie wygląda zbyt ładnie. Należy jednak zapytać - a czy miasto zrobiło coś, by wyglądał inaczej? Tego typu ingerencja nie może być ochłapem, rzucanym dopiero wtedy, kiedy zamierza się zabrać sporą część powierzchni handlowej tradycyjnym kupcom.
Lektura publikacji New Economics Foundation o brytyjskich miastach-klonach może w tym miejscu służyć za przestrogę. z naukowych badań wynika, że obecność centrum handlowego - nawet na obrzeżach miasta - wpływa na zanikanie tradycyjnych sklepów w centrum miasta. Wielkiej Brytanii grozi gwałtowne tąpnięcie, bowiem obecność sieciowych supermarketów wypłukuje konsumentki i konsumentów z centrów miast, kierujący ich do galerii handlowych. Sądzę, że w Polsce zjawisko to może mieć jeszcze bardziej gwałtowny przebieg - u nas bowiem potrafimy mieć w ścisłym centrum miasta Złote Tarasy, kolejne galerie zaś - w centrach dzielnic. Tradycyjne sklepy na Wyspach są zamykane, a w ich miejsce pojawiają się nowe - sieciowe, np. osiedlowe wersje hipermarketów (nazw pozwolę sobie nie podawać), oddziały restauracji, sieci fast foodów etc. U nas również jest to proces widoczny, a najskrajniejszym przykładem może być "Nowy Plac Bankowy", czyli Plac Wilsona. By zahamować ten proces, NEF proponuje bardziej aktywną politykę władz samorządowych - np. w dziedzinie planowania przestrzennego, racjonalnego udostępniania przestrzeni nowym galeriom, odbudowania lokalnego kapitału społecznego poprzez dostępność np. usług pocztowych. Wydaje się, że podobne rekomendacje warto rozważyć nad Wisłą.
Czy jednak rodzimi obrońcy "polskiego handlu" mają pomysły na aktywną politykę względem drobnego handlu? Handlu, który - dodajmy - jest standardem w większości europejskich miast? Mam pewne wątpliwości, gdyby bowiem było inaczej, to Bazar Banacha byłby zrewitalizowany np. za czasów Lecha Kaczyńskiego. Poza kwestiami społecznymi, jest to też kwestia ekologiczna - żywność w bazarkach dużo częściej produkowana jest lokalnie w porównaniu do sieci supermarketów, co zmniejsza tzw. food miles, a więc odległości pomiędzy miejscem produkcji a ostatecznym odbiorcą towaru. Może więc zatem Olejniczak i Kamiński zaczęliby punktować Hannę Gronkiewicz-Waltz bardziej za Bazar Banacha, naprawdę potrzebujący pomocy, zamiast iść w zaparte i bronić KDT, który spokojnie można przenieść, zachowując jednocześnie miejsca pracy? Bardzo byłbym rad, gdyby tak też się stało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz