Miałem nic nie pisać w czas wielkanocny, jednak skoro już zobaczyłem, że kolejna debata oczekuje, nie mogłem się powstrzymać. Takie zboczenie zawodowe. Po raz kolejny zresztą zadane w niej pytania są dość dziwne. Niestety, w kraju religii w szkołach zamiast w salkach katechetycznych możliwe.
Stwierdzenie, że wiara nie wyznacza moralności zdaje się być niemal oczywiste. Nie chodzi o to, że nie może tego robić - może, dzięki czemu ma sens i potrafi sprawić, że pewna grupa osób będzie zachowywać się w sposób bardziej etyczny. Ale znowuż nie musi - pamiętajmy o wyprawach krzyżowych jako najlepszemu przykładowi na to, że religia wcale nie musi oznaczać życia w miłości i wzajemnym zrozumieniu. Nie jest to zresztą specjalność chrześcijaństwa - to chyba ludzka natura sprawia, że nawet najbardziej chwalebne zalecenia jesteśmy w stanie zmienić w ich karykaturę. Skoro widzimy, że tak to naszym świecie bywa, trudno zatem uznać religię i wiarę za gwarantkę dobrego życia. Daje ona pewną szansę, natomiast pewność - już niekoniecznie. Być może zresztą właśnie dlatego ludziom chce się jeszcze w coś wierzyć.
A czy można być moralnym tudzież etycznym (bardziej odpowiada mi to drugie słowo, łatwiej w nim o życiowy uniwersalizm, miast podatnej na wpływy tego czy owego prądu moralności) bez wiary w Boga? Jak najbardziej - przykładem pierwszym z brzegu może być niedawno zmarły Zbigniew Religa. Przykładem literackim, który niestety zbyt często tonie wśród lektur licealnych - a teraz, dzięki kolejnym reformom, grozi mu już zupełne utonięcie - jest główna postać powieści Alberta Camus, "Dżuma" - doktor Rieux. Leczy on ogarniętych chorobą mieszkańców i mieszkanki śródziemnomorskiego Oranu, z narażeniem swojego życia. Nie potrzebuje wiary w nadprzyrodzone, by zachowywać swą godność w czasach, gdy pękają wszelkie hamulce. Wolimy jednak więcej czasu analizować Kmiciców i innych Konradów Wallenrodów, miast przystanąć nad tą postacią.
Niestety lekcja doktora Rieux nie jest przez nas odrabiana. Wolimy żyć w kloszu przekonania, że 90% z nas to katoliczki i katolicy. Jest to klosz w tym sensie, że tkwią w nim - obok osób autentycznie wierzących - także i takie, które z wiarą są dosyć na bakier. Kiedy zaś jest się na bakier, dość często słabo znosi się krytykę własnego zachowania. Skoro tak, równie często poszukuje się jakiegoś zewnętrznego wroga, który pozostaje poza kloszem. Piętnuje się go zatem i obarcza winą za wszelkie zło tego świata. Żydzi, Niemcy, świadkowie Jehowy, geje - listę można dłużyć w nieskończoność. Łatwiej jest bowiem poprawić własne samopoczucie uznaniem, że "ktoś jest jeszcze gorszy" (by mieć takie samopoczucie wymyśla się najdziwniejsze kryteria domniemanej "niemoralności"), niż popracować nad sobą.
Przyczepianie łatki uniwersalizmu do jednego światopoglądu tego typu pojmowanie rzeczywistości ułatwia. Łatwo uznać osoby homoseksualne za "grzeszne", ale trudno podać ku temu przyczynę inną niż cytaty z Biblii, która księgą uniwersalnej moralności nie jest. W protestantyźmie możliwość indywidualnej interpretacji umożliwiła stępienie co dziwniejszych radykalizmów, dzisiejsze poszukiwania katoliczek i katolików, którzy kwestionują pewne elementy nauczania Kościoła również wpisują się w ten nurt. Bez niego bowiem, gdyby literalnie interpretować Pismo, należałoby kamieniować osoby uprawiające płodozmian na roli, a historia eksterminacji rdzennej ludności Kanaanu stanowiłaby inspirację dla najbardziej szalonych militarystów - w jaki bowiem sposób można byłoby dowieść, że nie wszczyna się wojny "w imię boże"?
Jeśli zatem chce się postępować etycznie, wystarczy po prostu myśleć. Można przy tym wierzyć - nie ma ku temu przeszkody. Jeśli ktoś uznaje swe dobre uczynki jako efekt wiary, nie ma powodu, by mu/jej to odbierać. Jeśli ktoś tego nie potrzebuje, nie ma potrzeby przeprowadzania akcji ewangelizacyjnych. Tam, gdzie ten tok myślenia został zrozumiany, owocuje to wspólnym czynieniem dobra. Publikacje o polepszeniu doli krajów Trzeciego Świata potrafią wspólnie wydać Christian Aid i związana z Zielonymi Fundacja Boella. Może zatem lepiej przyjąć taką perspektywę, zamiast walczyć o to, kto jest bardziej "moralny"?
Stwierdzenie, że wiara nie wyznacza moralności zdaje się być niemal oczywiste. Nie chodzi o to, że nie może tego robić - może, dzięki czemu ma sens i potrafi sprawić, że pewna grupa osób będzie zachowywać się w sposób bardziej etyczny. Ale znowuż nie musi - pamiętajmy o wyprawach krzyżowych jako najlepszemu przykładowi na to, że religia wcale nie musi oznaczać życia w miłości i wzajemnym zrozumieniu. Nie jest to zresztą specjalność chrześcijaństwa - to chyba ludzka natura sprawia, że nawet najbardziej chwalebne zalecenia jesteśmy w stanie zmienić w ich karykaturę. Skoro widzimy, że tak to naszym świecie bywa, trudno zatem uznać religię i wiarę za gwarantkę dobrego życia. Daje ona pewną szansę, natomiast pewność - już niekoniecznie. Być może zresztą właśnie dlatego ludziom chce się jeszcze w coś wierzyć.
A czy można być moralnym tudzież etycznym (bardziej odpowiada mi to drugie słowo, łatwiej w nim o życiowy uniwersalizm, miast podatnej na wpływy tego czy owego prądu moralności) bez wiary w Boga? Jak najbardziej - przykładem pierwszym z brzegu może być niedawno zmarły Zbigniew Religa. Przykładem literackim, który niestety zbyt często tonie wśród lektur licealnych - a teraz, dzięki kolejnym reformom, grozi mu już zupełne utonięcie - jest główna postać powieści Alberta Camus, "Dżuma" - doktor Rieux. Leczy on ogarniętych chorobą mieszkańców i mieszkanki śródziemnomorskiego Oranu, z narażeniem swojego życia. Nie potrzebuje wiary w nadprzyrodzone, by zachowywać swą godność w czasach, gdy pękają wszelkie hamulce. Wolimy jednak więcej czasu analizować Kmiciców i innych Konradów Wallenrodów, miast przystanąć nad tą postacią.
Niestety lekcja doktora Rieux nie jest przez nas odrabiana. Wolimy żyć w kloszu przekonania, że 90% z nas to katoliczki i katolicy. Jest to klosz w tym sensie, że tkwią w nim - obok osób autentycznie wierzących - także i takie, które z wiarą są dosyć na bakier. Kiedy zaś jest się na bakier, dość często słabo znosi się krytykę własnego zachowania. Skoro tak, równie często poszukuje się jakiegoś zewnętrznego wroga, który pozostaje poza kloszem. Piętnuje się go zatem i obarcza winą za wszelkie zło tego świata. Żydzi, Niemcy, świadkowie Jehowy, geje - listę można dłużyć w nieskończoność. Łatwiej jest bowiem poprawić własne samopoczucie uznaniem, że "ktoś jest jeszcze gorszy" (by mieć takie samopoczucie wymyśla się najdziwniejsze kryteria domniemanej "niemoralności"), niż popracować nad sobą.
Przyczepianie łatki uniwersalizmu do jednego światopoglądu tego typu pojmowanie rzeczywistości ułatwia. Łatwo uznać osoby homoseksualne za "grzeszne", ale trudno podać ku temu przyczynę inną niż cytaty z Biblii, która księgą uniwersalnej moralności nie jest. W protestantyźmie możliwość indywidualnej interpretacji umożliwiła stępienie co dziwniejszych radykalizmów, dzisiejsze poszukiwania katoliczek i katolików, którzy kwestionują pewne elementy nauczania Kościoła również wpisują się w ten nurt. Bez niego bowiem, gdyby literalnie interpretować Pismo, należałoby kamieniować osoby uprawiające płodozmian na roli, a historia eksterminacji rdzennej ludności Kanaanu stanowiłaby inspirację dla najbardziej szalonych militarystów - w jaki bowiem sposób można byłoby dowieść, że nie wszczyna się wojny "w imię boże"?
Jeśli zatem chce się postępować etycznie, wystarczy po prostu myśleć. Można przy tym wierzyć - nie ma ku temu przeszkody. Jeśli ktoś uznaje swe dobre uczynki jako efekt wiary, nie ma powodu, by mu/jej to odbierać. Jeśli ktoś tego nie potrzebuje, nie ma potrzeby przeprowadzania akcji ewangelizacyjnych. Tam, gdzie ten tok myślenia został zrozumiany, owocuje to wspólnym czynieniem dobra. Publikacje o polepszeniu doli krajów Trzeciego Świata potrafią wspólnie wydać Christian Aid i związana z Zielonymi Fundacja Boella. Może zatem lepiej przyjąć taką perspektywę, zamiast walczyć o to, kto jest bardziej "moralny"?
3 komentarze:
..tak, na pytanie - ktory jest najlepszy samochod do jazdy po bezdrozach odpowiadasz, ze piesza wedrowka, oryginalne...wydaje mi sie, ze to nasze odstepstwo i samousprawiedliwienie ma odzwierciedlenie w podejsciu kosciola, ksiezy do nas, do wiernych, kiedy dociera do nas "ich" moralnosc, sprzecznosc tego co glosza z tym co sami robia, wiec skoro oni moga i kara "ich" nie dosiega..czy nie jest to otworzenie furtki na wlasnej interpretacji?
Nie, to coś zupełnie innego. To przekonanie, że na bezdrożach nie trzeba samochodu, bo być może na pustyni lepiej sprawować się będzie np. wielbłąd. To sprzeciw wobec z góry zaplanowanych scenariuszy pt. "masz żyć tak tak i tak,bo jak nie, to pójdziesz do piekła". Jeśli komuś straszenie piekłem za używanie prezerwatyw odpowiada - droga wolna. Nie oznacza to jednak, że a) ma się do tego zmuszać innych b) że ma się uniwersalizować to przekonanie moralne i uznawać je za powszechnie obowiązujące. Tylko tyle i aż tyle. A samochodów nie lubię:)
Spokojnych świąt wszystkim, dla których jest to czas zadumy i rodzinnego ciepła!
Pięknie i supertrafnie powiedziane. Dlaczego ludziom tak trudno przyjąć ukazaną w artykule perspektywę? Przecież wiara nie musi oznaczać niezdolności do myślenia, prawda?
Prześlij komentarz