Lektury bywają ciekawe lub nie - truizm tudzież pustosłowie. Kiedy jednak dość niepozorna książeczka jest w stanie na dzień przed egzaminem przykuć moją uwagę i sprawić, bym nie spał do 3 nad ranem, warto jej poświęcić nieco uwagi. Na listach dyskusyjnych rozpoczęła się zażarta dyskusja po opisanym niedawno spotkaniu promocyjnym "Polskich odcieniów zieleni", co chyba najlepiej wskazuje na to, że jest o czym rozmawiać.
Kiedy patrzy się na przyczyny, dla których Zieloni w Polsce nie są tak liczącą się siłą, jak siostrzane partie w Europie Zachodniej, można odwołać się do wyników badań, które przytaczają Przemysław Sadura i Agnieszka Kwiatkowska. Lata komunizmu i transformacji zrobiły swoje - ludzie nie chcą interesować się polityką. Kiedy już to robią, spora grupa ich poglądów wskazuje na "neoliberalne ukąszenie". Kiedy jednak popatrzy się na polską scenę polityczną i na dominujące na niej nastroje fakt, że już teraz istnieją grupy, które są gotowe płacić więcej za służbę zdrowia, byle dobrze działała, domagają się liberalizacji ustawy antyaborcyjnej i cenią sobie możliwość życia w czystym środowisku naturalnym istnieje przestrzeń na prowadzenie zielonej polityki. Rysując w ciemnych barwach efekty badań zapomina się o ogólnym społecznym przechyle na prawo w stosunku do Europy Zachodniej. W polskich warunkach grupa, której poglądy gospodarcze określono jako socjalliberalne jest grupą całkiem mocno lewicowo-liberalną.
Gdy czyta się historię ruchów społecznych i ich dzieje w Polsce i za granicą, przepaść wydaje się olbrzymia - jednak nie tam, gdzie ją się maluje. Z tekstu Ewy Charkiewicz widać, że aktywność obywatelska w latach osiemdziesiątych XX wieku i jeszcze na początku transformacji była całkiem spora. Nurty sceptyczne tak wobec "przewodniej siły PZPR", jak i stojące na uboczu w stosunku do "Solidarności" były całkiem silne - przykładem ruch ekologiczny, "Wolę Być", Pomarańczowa Alternatywa czy Wolność i Pokój. Nowa władza część spośród postulatów łyknęła (stąd nie mamy elektrowni atomowej w Żarnowcu), część zaś czynnie spacyfikowała (niczym pacyfistów) - transformacja ustrojowa zdołała zatem skutecznie uniemożliwić rozmaitym nurtom ruchów społecznych połączenie się ze sobą. Osoby zaangażowane w dążenie do zmiany społecznej skończyły w organizacjach pozarządowych, o czym opowiedziała w wywiadzie z Przemysławem Sadurą Agnieszka Graff.
Kiedy w 2003 roku pojawili się Zieloni, SLD sięgało dna kompromitacji. Wydawało się, że świeża siła na politycznej scenie zdoła dokonać radykalnego przewietrzenia - piszą o tym we wspólnym tekście przewodniczący Zielonych, Agnieszka Grzybek i Dariusz Szwed. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana, a wszelkie ordynacje wyborcze w tym kraju mają za zadanie maksymalne ograniczenie możliwości wejścia innym niż obecnie funkcjonujące w politycznym głównym nurcie. W pierwszej fazie działalności przyprawiano Zielonym gębę "partii gejów i feministek", teraz ostrze krytyki skierowane zostało w kierunku rzekomego "ekoterroru". Funkcjonowanie w takich warunkach nie należy do zajęć najprostszych.
Gdzie zatem widzi się szanse na zmianę aktualnej sytuacji? Maciej Gdula z "Krytyki Politycznej" sugeruje, by lepiej łączyć kwestie lokalnej polityki z jej globalnym wymiarem, prezentując ekologię odwagi zamiast ekologii strachu. Edwin Bendyk z "Polityki" wskazuje na olbrzymi potencjał ekologicznej modernizacji - wielkiego projektu skoku cywilizacyjnego, który warto skutecznie podjąć. Jacek Żakowski z kolei dość brutalnie sugeruje, by "odczepić się od żab" i prezentować zieloną politykę jako projekt holistyczny. Dobra informacja dla wszystkich piszących - Zieloni wszystkie te sugestie starają się realizować i liczymy na to, że będzie to widoczne.
Kiedy patrzy się na przyczyny, dla których Zieloni w Polsce nie są tak liczącą się siłą, jak siostrzane partie w Europie Zachodniej, można odwołać się do wyników badań, które przytaczają Przemysław Sadura i Agnieszka Kwiatkowska. Lata komunizmu i transformacji zrobiły swoje - ludzie nie chcą interesować się polityką. Kiedy już to robią, spora grupa ich poglądów wskazuje na "neoliberalne ukąszenie". Kiedy jednak popatrzy się na polską scenę polityczną i na dominujące na niej nastroje fakt, że już teraz istnieją grupy, które są gotowe płacić więcej za służbę zdrowia, byle dobrze działała, domagają się liberalizacji ustawy antyaborcyjnej i cenią sobie możliwość życia w czystym środowisku naturalnym istnieje przestrzeń na prowadzenie zielonej polityki. Rysując w ciemnych barwach efekty badań zapomina się o ogólnym społecznym przechyle na prawo w stosunku do Europy Zachodniej. W polskich warunkach grupa, której poglądy gospodarcze określono jako socjalliberalne jest grupą całkiem mocno lewicowo-liberalną.
Gdy czyta się historię ruchów społecznych i ich dzieje w Polsce i za granicą, przepaść wydaje się olbrzymia - jednak nie tam, gdzie ją się maluje. Z tekstu Ewy Charkiewicz widać, że aktywność obywatelska w latach osiemdziesiątych XX wieku i jeszcze na początku transformacji była całkiem spora. Nurty sceptyczne tak wobec "przewodniej siły PZPR", jak i stojące na uboczu w stosunku do "Solidarności" były całkiem silne - przykładem ruch ekologiczny, "Wolę Być", Pomarańczowa Alternatywa czy Wolność i Pokój. Nowa władza część spośród postulatów łyknęła (stąd nie mamy elektrowni atomowej w Żarnowcu), część zaś czynnie spacyfikowała (niczym pacyfistów) - transformacja ustrojowa zdołała zatem skutecznie uniemożliwić rozmaitym nurtom ruchów społecznych połączenie się ze sobą. Osoby zaangażowane w dążenie do zmiany społecznej skończyły w organizacjach pozarządowych, o czym opowiedziała w wywiadzie z Przemysławem Sadurą Agnieszka Graff.
Kiedy w 2003 roku pojawili się Zieloni, SLD sięgało dna kompromitacji. Wydawało się, że świeża siła na politycznej scenie zdoła dokonać radykalnego przewietrzenia - piszą o tym we wspólnym tekście przewodniczący Zielonych, Agnieszka Grzybek i Dariusz Szwed. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana, a wszelkie ordynacje wyborcze w tym kraju mają za zadanie maksymalne ograniczenie możliwości wejścia innym niż obecnie funkcjonujące w politycznym głównym nurcie. W pierwszej fazie działalności przyprawiano Zielonym gębę "partii gejów i feministek", teraz ostrze krytyki skierowane zostało w kierunku rzekomego "ekoterroru". Funkcjonowanie w takich warunkach nie należy do zajęć najprostszych.
Gdzie zatem widzi się szanse na zmianę aktualnej sytuacji? Maciej Gdula z "Krytyki Politycznej" sugeruje, by lepiej łączyć kwestie lokalnej polityki z jej globalnym wymiarem, prezentując ekologię odwagi zamiast ekologii strachu. Edwin Bendyk z "Polityki" wskazuje na olbrzymi potencjał ekologicznej modernizacji - wielkiego projektu skoku cywilizacyjnego, który warto skutecznie podjąć. Jacek Żakowski z kolei dość brutalnie sugeruje, by "odczepić się od żab" i prezentować zieloną politykę jako projekt holistyczny. Dobra informacja dla wszystkich piszących - Zieloni wszystkie te sugestie starają się realizować i liczymy na to, że będzie to widoczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz