3 listopada 2008

Bunt mas

W wypadku książki Ortegi y Gasseta nie ma co silić się na tworzenie jakiegoś wyrafinowanego tytułu - w końcu tak autor, jak i jego dzieło bronią się same. Uznany za klasyka liberalizmu, częściej (pomimo postępowych poglądów) służył za oręż różnej maści konserwatystom, pielęgnującym swoje poczucie wyższości wobec "motłochu". Tymczasem wiele z treści, zawartych w dziele Gasseta broni się po dziś dzień i da się włączyć do obiegu lewicowej i zielonej myśli społeczno-politycznej. W końcu liberalizm polityczny - jako walka o przestrzeń i jakość debaty publicznej jest tradycją sporej grupy prądów ideowych. Przyklejanie zatem autorowi "Buntu mas" jednoznacznej etykietki, pomijającej możliwości interpretacyjne, dość często zubaża treść danego dzieła - a to dzieło, liczące ponad 200 stron, od ciekawych treści aż kipi.

Zacznijmy od tego, że Gasset nie potępia jednoznacznie "człowieka masowego". Owa masowość jest efektem znaczącego przyrostu demograficznego i postępu technologicznego przełomu XIX i XX wieku. Przypomina, że do tej pory Europie towarzyszył głód, zaś przemiany te spowodowały niewątpliwą poprawę jakości życia. Podobnież daleki jest od zachwycania się minionym porządkiem społecznym, charakteryzującym się dominacją "arystokracji krwi", która jego zdaniem głównie żyła własną przeszłością. Przywiązany jest do modelu burżuazyjnej demokracji parlamentarnej, która jego zdaniem najlepiej odpowiadała na wyzwania współczesności. Wobec pojawienia się "człowieka masowego" czuje mieszankę podziwu i przerażenia - ale jest to uczucie ambiwalentne, dalekie od jednoznacznego potępienia. Hiszpański prawnik i filozof zdaje się rozumieć, że jeszcze niedawno ludziom tym groził głód lub ubóstwo - przerażają go więc raczej symptomy masowości niż istnienie jakiegoś "obcego" wewnątrz społeczności.
Warto tez wspomnieć, że ów "człowiek masowy" pojawia się w każdej klasie społecznej - tak u robotników, jak i u bogaczy, nie jest to zatem konstrukt, mający na celu uzasadnienie zachowania władzy przez dotychczasową elitę.

Przerażających cech według Gasseta jest wiele, ale dwie szczególnie przykuwają uwagę. Pierwsza to fakt, że nie mając zbyt wiele wiedzy, wypowiadają własne opinie i nie mają zamiaru rewidować ich pod wpływem dialogu. Brak poczucia autorytetu, pewność siebie, pycha, hedonizm - czyż nie są to określenia idealnie pasujące do dzisiejszej mediokracji? Na świecie wybuchają wojny, szaleje kryzys finansowy, trwają geopolityczne przetasowania - a my wolimy zajmować się dajmy na to Jolą Rutowicz. Pół biedy, kiedy czynimy to z rozmysłem, pokazując miałkość świata wielkich gwiazd - ale dla wielu ludzi są to kwestie pierwszorzędne, ba, są w stanie nawet przebijać opony serialowym "czarnym charakterom", nie odróżniając fikcji od rzeczywistości. Niewątpliwie takie otoczenie nie ułatwia tworzenia dojrzałej demokracji.

Pojawia się też inna tyrania - tyrania ekspertów. Wedle autora "Buntu mas" to ludzie, którzy opanowali szczegółową wiedzę jedynie w wąskim kręgu własnej specjalizacji i pod względem "prymitywności" nie są wcale dużo lepsi od człowieka masowego - ba, są wręcz jego najlepszym przykładem. Są to bowiem ludzie, którzy pomimo braku ogólnego wykształcenia są w stanie wypowiadać kategoryczne sądy w dziedzinach, o których mają dość blade pojęcie. Aktualny system podważa zatem sens jakichkolwiek zasad, które miałyby nim kierować, stając się zupełnie anarchicznym (nie mylić z anarchistycznym). Ułatwia on zatem dyktat jednostek i organizacji, które na owej bezrefleksyjnej masowości wypływają - by wspomnieć tylko populistów wszelkiej maści.

Co zatem zrobić, by było inaczej? Skoro "człowiek masowy" doświadczył bezprecedensowej poprawy swojego bytowania, czas zatem uczynić kolejny krok i poprzez edukację przygotować z niego prawdziwą obywatelkę i prawdziwego obywatela. Gasset pisze o "spoglądaniu w przyszłość" i to właśnie w ten sposób powinna kształcić oświata - ucząc kooperacji, zaangażowania społecznego i umiejętności myślenia i interpretowania świata. Narzucanie jedynie słusznych wizji rzeczywistości kończy się porażką całej społeczności, która decyduje się na ten krok. Wedle autora "Buntu mas" może ona przyjąć jedynie dwie postacie - rozwojową lub schyłkową. Mało kto z nas myśli o schyłku jako czymś pozytywnym, warto zatem pomyśleć, w jaki sposób zagwarantować rozwój społeczny, ekologiczny i ekonomiczny.

Dwie myśli Hiszpana są niezwykle płodne intelektualnie - pierwsza dotyczy powstania polis. Miasto greckie i rzymskie przyrównuje on do armaty, której "ośrodkiem założycielskim" jest... dziura, czyli miejsce spotkań wspólnoty, otoczone metalem - w tym wypadku domostwami. Wizję demokracji dialogicznej widać tu gołym okiem. Nową agorą staje się sama Europa i tu widać, że i Gasseta należy podawać jako jednego z "ojców założycieli" Unii Europejskiej. Zauważył on bowiem, że bez integracji kontynent ten skaże się na nieuniknioną degradację i potencjalne przejęcie przez komunizm. W błyskotliwy sposób rozprawia się też z nacjonalistycznymi tezami o pochodzeniu narodów, uznając, że to państwa tworzą narody, a nie odwrotnie.

"Bunt mas" to dobra lektura na czasy niepokoju. Pytanie, czy czasy człowieka masowego właśnie się kończą i czeka nas czas "mas elitarnych", czy też dzisiejsza popmiałkość jest jedynie preludium do dalszego rozpadu, pozostaje otwarte.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

„Uznany za klasyka liberalizmu, częściej (pomimo postępowych poglądów) służył za oręż różnej maści konserwatystom, pielęgnującym swoje poczucie wyższości wobec "motłochu". Tymczasem wiele z treści, zawartych w dziele Gasseta broni się po dziś dzień i da się włączyć do obiegu lewicowej i zielonej myśli społeczno-politycznej. W końcu liberalizm polityczny - jako walka o przestrzeń i jakość debaty publicznej jest tradycją sporej grupy prądów ideowych. Przyklejanie zatem autorowi "Buntu mas" jednoznacznej etykietki, pomijającej możliwości interpretacyjne, dość często zubaża treść danego dzieła - a to dzieło, liczące ponad 200 stron, od ciekawych treści aż kipi.”

Konieczność zdefiniowania pojęć – tutaj „postępowy” – bo można tak określić każdego, kto odniesie się do nowych zjawisk i co więcej postara się dać receptę, poza tym zgadzać się ze spostrzeżeniami, nie oznacza jeszcze zgadzać się z wnioskami. Widząc odciśniętą stopę na piasku możemy wszyscy mówić , że ktoś gdzieś szedł, ale nie mamy prawa ani obowiązku równie chóralnie i zgodnie twierdzić gdzie i po co. Faktem jest, że przyklejanie etykietki zubaża dzieło, zatem nie czyńmy z niego, aż takiego postępowca (choć wedle drugiej części oddać należy mu tutaj ten „honor”), ale podkreślam raz jeszcze, że odczytanie treści i zgoda z przesłankami nie oznacza zgody na wniosek.

„...daleki jest od zachwycania się minionym porządkiem społecznym, charakteryzującym się dominacją "arystokracji krwi", która jego zdaniem głównie żyła własną przeszłością. Przywiązany jest do modelu burżuazyjnej demokracji parlamentarnej, która jego zdaniem najlepiej odpowiadała na wyzwania współczesności. Wobec pojawienia się "człowieka masowego" czuje mieszankę podziwu i przerażenia - ale jest to uczucie ambiwalentne, dalekie od jednoznacznego potępienia. Hiszpański prawnik i filozof zdaje się rozumieć, że jeszcze niedawno ludziom tym groził głód lub ubóstwo - przerażają go więc raczej symptomy masowości niż istnienie jakiegoś "obcego" wewnątrz społeczności. Warto tez wspomnieć, że ów "człowiek masowy" pojawia się w każdej klasie społecznej - tak u robotników, jak i u bogaczy, nie jest to zatem konstrukt, mający na celu uzasadnienie zachowania władzy przez dotychczasową elitę.”

Trywializowane są jego poglądy, wszak sam głośno mówi o jakiej arystokracji w sensie elit, stara się opowiedzieć (czy raczej o jej zaniku), następnie takie błędne twierdzenie (wrzucono domyślnie w usta osób innych niż postępowe i skrytykowano, aby wykazać, że się mylą. Bądźmy szczerzy, ci którzy podpierają się Gassetem w obronie wartości wyższych i uznanych to nie arystokracja krwi, a arystokracja ducha. Arystokracja krwi, która jak sam Gasset wskazuje na miano arystokracji w żaden sposób nie zasługuje (przykład prawidłowości uszlachetniania krwi wstecz wg tradycji chińskiej jako prawidłowy) nigdy Gassetem by się nie zajęła ani nie podparła, gdyż w swej „arystokracji” nie interesuje się takimi sprawami. W zasadzie nie interesuje się niczym pozostając paniczykami – protoplastami paniczyków masowych.

„Brak poczucia autorytetu, pewność siebie, pycha, hedonizm - czyż nie są to określenia idealnie pasujące do dzisiejszej mediokracji? Na świecie wybuchają wojny, szaleje kryzys finansowy, trwają geopolityczne przetasowania - a my wolimy zajmować się dajmy na to Jolą Rutowicz. Pół biedy, kiedy czynimy to z rozmysłem, pokazując miałkość świata wielkich gwiazd - ale dla wielu ludzi są to kwestie pierwszorzędne, ba, są w stanie nawet przebijać opony serialowym "czarnym charakterom", nie odróżniając fikcji od rzeczywistości. Niewątpliwie takie otoczenie nie ułatwia tworzenia dojrzałej demokracji.”

Doskonałe i celne, brakowało mi takiego porównania!:) (absolutnie nie jest to kpina, żebyśmy dobrze się zrozumieli) Pamiętajmy jednak, że masa zajmie się tym, co wskaże jej rząd dusz. Zarzut świetny, lecz jakże nietrafiony pod względem adresata, chyba że adresatem ma być masa, ale wtedy z góry skazany na porażkę. Jeśli zaś adresatem mają być wszelcy zachowawczy kulturowo niepostępowy wówczas zarzut mija się z celem dwojako. Po pierwsze dla tego, że czego jak czego, lecz troski odmówić im nie można – wszak to właśnie sprawiało, że byli swego czasu elitą, nim nadszedł bunt mas. Po drugie – ponieważ my brzmi już masowo, brzmi my ludzie, my wszyscy, zatem wiadomość powinna dotrzeć do „reakcji” poprzez tłum, a to już absurd, gdyż cała reakcja jest reakcją jako broniąca elitarności troski i myśli oraz nie zaprzątająca sobie głowy zdaniem masy, a jedynie troską o nią wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza (państwo, kultura, sztuka, religia, etc.). Do kogo zatem należy uznać, iż skierowany jest ten zarzut? Do postępowych sił? Czyżby siły zawiodły się na swych wyznawcach, a równocześnie obiektach kultu i adoracji? Zatem faktycznie „a my nic!” bośmy sami siebie takich stworzyli, a elity zagarnęliśmy, przemieniliśmy w masę, lub wyrzuciliśmy poza obręb życia zmieniając w bezbronnych i zastraszonych osobników, względnie marginalizowanych oszołomów (nie szukając już po przykładach wcześniejszych od psychuszek zaczynając, a na anonimowych mogiłach kończąc).

„...ludzie, którzy opanowali szczegółową wiedzę jedynie w wąskim kręgu własnej specjalizacji i pod względem "prymitywności" nie są wcale dużo lepsi od człowieka masowego - ba, są wręcz jego najlepszym przykładem. Są to bowiem ludzie, którzy pomimo braku ogólnego wykształcenia są w stanie wypowiadać kategoryczne sądy w dziedzinach, o których mają dość blade pojęcie.”

Czy nie tak działa obecnie system autorytetów – nieważna specjalizacja wystarczy branża, a często nawet i to nie jest potrzebne, bo to jest autorytet (specjalizacja – taki ogólny), jak jeszcze podpisze liścik przeciwko temu i tamtemu to już w ogóle światły człowiek. Czemu nie ma takich pytań na co dzień, a jest zgoda z myślą Gasseta? Hipokryzja? Czy też święte przekonanie do swojej racji i kto ją popiera zostaje automatycznie wyświęcony?

„Aktualny system podważa zatem sens jakichkolwiek zasad, które miałyby nim kierować, stając się zupełnie anarchicznym (nie mylić z anarchistycznym). Ułatwia on zatem dyktat jednostek i organizacji, które na owej bezrefleksyjnej masowości wypływają - by wspomnieć tylko populistów wszelkiej maści.”

Nie musi nic ułatwiać – sam już taki jest z natury, tylko, że gdyby wszystko, co winno być tak nazwane określić mianem populizmu, zatracilibyśmy szanse na „nasza na wierzchu” oraz na oświecanie masy naszymi jaśniejącymi ideami. Ech, „Tożsame przez tożsame” i mamy kilka ładnych zdań, o tym, że jesteśmy lepsi choćby tylko dla samych siebie na pociechę, pożywkę i ukontentowanie.

„Co zatem zrobić, by było inaczej? Skoro "człowiek masowy" doświadczył bezprecedensowej poprawy swojego bytowania, czas zatem uczynić kolejny krok i poprzez edukację przygotować z niego prawdziwą obywatelkę i prawdziwego obywatela. Gasset pisze o "spoglądaniu w przyszłość" i to właśnie w ten sposób powinna kształcić oświata - ucząc kooperacji, zaangażowania społecznego i umiejętności myślenia i interpretowania świata. Narzucanie jedynie słusznych wizji rzeczywistości kończy się porażką całej społeczności, która decyduje się na ten krok.”

Hmm, a gdzież to padają tak jasne sformułowania? I jeśli padają, to czy podany jest przepis? Czy może jednak Gasset stawia diagnozę, leczenie jednak (jego formę) pozostawiając nam, a tu pojawia się problem, bo postępowe i niepostępowe metody leczenie mają może i ten sam cel podstawowy (zniszczyć dominację masy) lecz zupełnie inny końcowy – kto powie nam, który lepszy? Jak uczyć interpretacji świata masę w sposób idealnie obiektywny? Bo jeśli nie to czy jest to jeszcze interpretacja? Jedyne, co przychodzi mi do głowy to uczyć na oba sposoby równocześnie przy założeniu chwiejnego kompromisu (niczym konkordat), gdzie opcje uzgodnią na ile pozwolą sobie krytykować drugą (trzecią, czwartą, piątą) stronę. Tak aby uczeń wychodził z pełnią pojęć o każdej ze stron od każdej ze stron ; a nie pełnią pojęć o każdej ze stron od jednej ze stron. Czy jeśli dokonać tego inaczej, to nie pozostanie nam jednak coś na kształt „umarł król, niech żyje król”, będące nowowyewoluowaną wersją poprzedniej modyfikacji „umarł „książe”, niech żyje tłum!”? ale to wszystko to utopia, więc prawda jest taka pozostaje nam walczyć o dusze, Szanowny Panie!


„Gasseta należy podawać jako jednego z "ojców założycieli" Unii Europejskiej. Zauważył on bowiem, że bez integracji kontynent ten skaże się na nieuniknioną degradację i potencjalne przejęcie przez komunizm. W błyskotliwy sposób rozprawia się też z nacjonalistycznymi tezami o pochodzeniu narodów, uznając, że to państwa tworzą narody, a nie odwrotnie.”

Czy naprawdę o taką Europę mu chodziło? Czy wnioski z drugiej części książki nie stanowią raczej dziwnie doklejonej wkładki do pierwszej? Tak, tak konserwatysta próbuje go zagarnąć. Może zatem jeszcze tak, gdzież to on błyskotliwie rozprawia się z narodem??? Na tych kilku stroniczkach, gdzie sam stawia sobie najprostsze zarzuty, po czym je odpiera w sposób bardziej figlarny niż rzetelny? Komunizm wg Gasseta nie miał przyjąć się bo psychologia europejczyka nie pasuje do niego – zatem gdzie zagrożenie? Nie mówiąc już o tym, że wykazał się tu ślepotą i zadufaniem, po pierwsze nie doceniając roli Polski w wielkim marszu AC ku Niemcom i dalej. Po drugie przeceniając wolną wolę jednostek, którym ten komunizm „proponowało się” – sam Stalin twierdził, że pasuje on do Polski jak siodło do krowy, psychikę mieliśmy zdrowszą od przeciętnego wówczas Niemca czy Hiszpana, o Francuzach już nie wspominając, i co ...?
A będąc jeszcze przy Polsce, czy raczej narodzie – jak wytłumaczyć usilne ukąszenie Heglowskie Gasseta w jego koncepcji powstawania miast, państw, narodów, „narodów kontynentu” (?), gdy broni się on w pierwszej części swego dzieła od wszelkiej maści koncepcji Heglowskich? Plus mała zagadka, już raczej dla krotochwili i banału – jak wytłumaczyć istnienie narodu polskiego i jego przetrwanie między dwoma tak paskudnymi (i świetnie wpisanymi w schemat Gassetowski o Heglowskim już nie wspominając) przy braku naturalnych granic, które sformowały by te nieszczęsne A, B i C. Co więcej kiedy już B siłą rzeczy zanikło, jak to się stało, że jednak przetrwało? Nie mówiąc już o tym, że przy okazji upadku zaborców nagle wszystko prysło jak z domek kart? Tyle setek, a w niektórych przypadkach i tysiąc lat, a tutaj jakoś narodowotwórczy czynnik państwa, nieograniczony żadnymi górami, rzekami, morzami czy choćby polnym kamyczkiem – nic!


Pozdrawiam i z góry przepraszam za możliwe błędy ort., intrp., etc. jednak wpisywanie dłuższych komentarzu w okienku dialogowym tego bloga to swego rodzaju wirtualna ekwilibrystyka.
Piotr

Beniex pisze...

Eh, to się nazywa komentarz!:)

Nie mam zbyt wiele czasu na odpowiedź, tym bardziej, że i analiza nad wyraz rzetelna. Co do UE - nie mówię o tym, że podpisałby się pod jej obecnym kształtem, nie wiemy zresztą, czy taka Europa wprawiłaby w zachwyt osoby, które ją zakładały. O Europie i jej zlaniu się w 1 organizm napominał i w I części, aczkolwiek mimochodem. Jego opis narodu jest ciekawy jeśli przystawimy go do początków Polski - czy istnieliby Polacy i Polki, gdyby nie Mieszko I i Bolesław Chrobry? Nieco wątpię - XIX wiek można było już przeżyć jako naród "z rozpędu".

A adresatem zarzutu o miałkość rzeczywistości raczej nie są masy, ale ci, którzy oferują im tego typu papkę. Być może jest to konieczność systemu, co nie znaczy, że nie warto jej punktować.

Pozdrawiam, nadal pod wrażeniem:)

Anonimowy pisze...

Dziękuję za szybką odpowiedź i miłe słowa :)
Przyznam jednak, że kusi mnie aby rozwinąć wątek, zwłaszcza narodowy. Co prawda ponownie komentarz będzie "trochę z marszu", ale jeśli dyskusja się rozwinie, obiecuję lepiej się przygotowywać w przyszłości (zatem pozwolę sobie czekać na szerszy komentarz:)). W chwili obecnej jedno, co przychodzi mi do głowy , tak na gorąco, to Słowacja i Słowenia - jeśli państwa takie niewykazujące równie silnych jak choćby Polska tendencji narodowowyzwoleńczych mogły przetrwać dziesięć wieków bez formalnej egzystencji, to czy nadal należy uznać to za "siłę rozpędu"? I co dało im tę siłę, gdyż o ile my mogliśmy czerpać ją z prawie tysiącletniej historii posilanej mocarstwowością, bohaterstwem i wszelka narodową mitologią (choć ja wolałbym określić to tradycją), o tyle pozostałe dwa kraje wydają mi się jej pozbawione, czy mówiąc ściślej mocno o nią zubożone.
Jeśli jednak przyjmiemy wariant rozpędu i jego siły, to gdzie kończy się jej wytrzymałość(?) i to podkreślam przy zdecydowanie słabszej tendencji narodowej? (zatem pozwolę sobie stwierdzić, że Polska "dokula się" dalej :) )
Rzecz druga, oczywiście jednoczenie plemion w początkach historii Polski w pełni odpowiada koncepcji Gasseta, jednakże tutaj opisał on rzecz, która miała już miejsce - a zatem nie tyle sformułował hipotezę, ile złożył raport z danego procesu (na ile trafny to już osobno sprawa), tymczasem to ku czemu dąży opisując procesy jednoczenia to już stawianie hipotez - "państwo Europa" -, które póki co mogą pozostać tylko hipotezą. I tu właśnie tak mocno czuć Hegla i to wyjątkowo uproszczonego - do stwierdzenia "jest jedna zasada, działająca w nieskończoność i na każdy twór uprzednio przez siebie uzyskany jednocząc go z tworem przeciwnym (pozornie)". Fakt, iż w dany sposób jednoczy się plemiona nie oznacza, iż analogicznego działania dokonać można na narodach. To trochę tak jakbyśmy uznali, że tak samo buduje się domy jak produkuje się cegły. Podczas gdy mówimy o dwóch różnych procesach. Nota bene wielu "ukąszonych" próbowało już tego, lecz póki co wszelkie te gmachy ostatecznie upadały grzebiąc pod sobą twórców. Przy czym warto się tu pokusić także o drobne porównanie, czy aby (biorąc pod uwagę użyte metody budownictwa) nie były to aby "budownicze machiavellizmy" ubrane w kostium żądnych tego mas.
To tyle na ten moment.

Pozdrawiam serdecznie
Piotr

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...