1 sierpnia syreny nie stanęły na wysokości zadania. O ile rok temu na Mokotowie spisywały się na medal, o tyle teraz, w okolicach Mostu Poniatowskiego, a więc ścisłego centrum, słychać było bardzo niewiele. Wytężałem słuch razem z przyjaciółką, by cokolwiek usłyszeć. Prasa donosiła potem o skarżących się na ten fakt mieszkankach i mieszkańcach Warszawy.
Cała celebra wokół Powstania Warszawskiego trochę mnie przytłacza. W końcu 3 Maj również nie był świętem za czasów PRL, a prasa nie dodaje z tamtej okazji oryginalnych tekstów Uchwały Rządowej, medalików czy płyt. Eksces, w jaki wpada się przy okazji pamiątki 1 sierpnia 1944 roku uniemożliwia jednocześnie przeprowadzenie prawdziwej, rzetelnej dyskusji na temat tamtego wydarzenia i jego kulisów. Skoro propaganda Polski Ludowej mówiła, że dowódcy byli szaleńcami, ale po 1956 była w stanie docenić krwawą ofiarę uczestniczek i uczestników, to teraz wypowiedzenie podobnej opinii staje się niemożliwością. Po prostu nikt nie zapyta o nią, skoro jest już tyle osób, które powiedzą, że był to jedynie słuszny wybór.
Przekładanie modelu TINA (There Is No Alternative) na przeszłość naszego kraju jest zjawiskiem niepokojącym. Do absurdu rozdął je prezydent Lech Kaczyński, który podczas obchodów stwierdził, że ofiara z przeszło 200.000 cywili była konieczna, bo inaczej... Sowieci wywieźliby ich wszystkich na Sybir. Owszem, doświadczenia wyzwalania Lwowa i Wilna wspólnymi siłami AK i armii radzieckiej wskazywały na to, że istniało ryzyko – ale przede wszystkim dla powstańczych dowódców, którzy mieli święte prawo bać się o swój los. Jednocześnie, z tego, co mnie pamięć nie myli, większość mieszkanek i mieszkańców tych miast, która przeżyła najpierw pierwszą okupację sowiecką (bardzo surową, to prawda), a następnie niemiecką, otrzymała możliwość spokojnego przeniesienia się na ziemie polskie, z czego skwapliwie skorzystała.
W 1944 w Lublinie istniał już PKWN – można nazywać go „rządem renegatów”, jak chce prezydent Kaczyński, ale patrząc się obiektywnie nie było w jego interesie wywozić kilkaset tysięcy osób na Syberię. Doskonale zdając sobie sprawę ze skali odbudowy kraju, jaka przed nimi stała, rząd lubelski raczej nie odczuwał masochistycznej potrzeby utraty sporej grupy ludzi kompetentnych do wykonania tego dzieła. Historia mogłaby zatem potoczyć się zupełnie inaczej – i kto wie, czy nie lepiej – gdyby dowódcy AK zdecydowali się na wyjście z miasta dla własnego bezpieczeństwa. Wiara w to, że jakimś cudem wyzwolona Warszawa byłaby następnie źródłem legitymizacji dla władz w Londynie zakrawa na naiwność. Skoro ZSRR mogło spokojnie tłumić Węgry w 1956 czy Czechosłowację w 1968, czemu USA i Wielka Brytania miałyby walczyć o Polskę roku 1944? No, chyba że tak dzielnie i z pełnym poświęceniem, co Anglicy i Francuzi umierali za Gdańsk w 1939...
Kto wie, co byłoby dalej? Być może Armia Czerwona wkroczyłaby do Warszawy z rozpędu już we wrześniu-październiku 1944? Niemcy nie zdołaliby prawdopodobnie zmienić miasta w fortecę w tak krótkim czasie, więc zachowałoby dużo większą ilość ludności i infrastruktury. Wiązałoby się to z mniejszym zakresem odbudowy, przez co nowe państwo mogłoby dużo szybciej skupić się na wzroście dobrobytu i gospodarki. Nie uniknęłoby, tu nie ma co się łudzić, komunistycznej dyktatury, ale wszelka opozycja byłaby znacznie silniejsza. Wyobraźcie sobie Lecha Wałęsę na spotkaniu w domu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego... Śmierć Warszawianek i Warszawiaków była dla reżimu o tyle korzystna, że pozbyli się osób mogących podważać zmiany ustrojowe, których nie mogłaby pozbyć się tak łatwo, jak dajmy na to PSL po roku 1947.
To, że uważam decyzję o wybuchu powstania za niepotrzebną nie oznacza, że nie oddaję hołdu tym, których już nie ma. Pod gruzami miasta zniknął niemal cały klimat ówczesnej rzeczywistości, co umożliwiło stworzenie paru miejsc ciekawych a la Plac Konstytucji, i paru koszmarnych, jak powoli rozsypujące się blokowiska. Brakuje tych ludzi i tego klimatu. Brakuje też rzetelnej dyskusji na ten temat, o czym już wspominałem. Zapomina się o „małych powstańcach” i o tym, że ich rola była co najmniej kontrowersyjna moralnie – jak zawsze, jeśli chodzi o udział dzieci w walkach dorosłych. O nietrafnej godzinie wybuchu walki i o tym, że pod jej koniec wiele mieszkanek i mieszkańców miasta chciało linczować walczących za swoją gehennę. Pamięta się o hitlerowskich mordach (i słusznie), jednocześnie zapominając o głodzie tych, który zostali skazani na współudział w boju. W końcu niewiele miejsca poświęca się walczącym oddziałom PPS i syndykalistów, którzy bili się z nazizmem. Generał Berling, odsądzany od czci i wiary, wcale nie przeprawił się na drugi brzeg Wisły, aby pomagać powstańcom... I tak w koło Macieju.
Cieszę się jednak z tego, że przynajmniej zaczynami zmieniać swoje przyzwyczajenia. Że nie świętujemy wyłącznie na apelach, ale też poprzez udział w spektaklach ulicznych czy koncercie Apocaliptiki. Daje to szansę na to, że za paręnaście lat będziemy mogli otwarcie mówić o tym, że są różne oceny Powstania Warszawskiego i nie każdy, kto wypowiada mniej pochlebną, jest od razu „zdrajcą Ojczyzny” albo „komunistą”. Pamiętajmy zatem, a nie zbywajmy zasłoną obojętności.
Cała celebra wokół Powstania Warszawskiego trochę mnie przytłacza. W końcu 3 Maj również nie był świętem za czasów PRL, a prasa nie dodaje z tamtej okazji oryginalnych tekstów Uchwały Rządowej, medalików czy płyt. Eksces, w jaki wpada się przy okazji pamiątki 1 sierpnia 1944 roku uniemożliwia jednocześnie przeprowadzenie prawdziwej, rzetelnej dyskusji na temat tamtego wydarzenia i jego kulisów. Skoro propaganda Polski Ludowej mówiła, że dowódcy byli szaleńcami, ale po 1956 była w stanie docenić krwawą ofiarę uczestniczek i uczestników, to teraz wypowiedzenie podobnej opinii staje się niemożliwością. Po prostu nikt nie zapyta o nią, skoro jest już tyle osób, które powiedzą, że był to jedynie słuszny wybór.
Przekładanie modelu TINA (There Is No Alternative) na przeszłość naszego kraju jest zjawiskiem niepokojącym. Do absurdu rozdął je prezydent Lech Kaczyński, który podczas obchodów stwierdził, że ofiara z przeszło 200.000 cywili była konieczna, bo inaczej... Sowieci wywieźliby ich wszystkich na Sybir. Owszem, doświadczenia wyzwalania Lwowa i Wilna wspólnymi siłami AK i armii radzieckiej wskazywały na to, że istniało ryzyko – ale przede wszystkim dla powstańczych dowódców, którzy mieli święte prawo bać się o swój los. Jednocześnie, z tego, co mnie pamięć nie myli, większość mieszkanek i mieszkańców tych miast, która przeżyła najpierw pierwszą okupację sowiecką (bardzo surową, to prawda), a następnie niemiecką, otrzymała możliwość spokojnego przeniesienia się na ziemie polskie, z czego skwapliwie skorzystała.
W 1944 w Lublinie istniał już PKWN – można nazywać go „rządem renegatów”, jak chce prezydent Kaczyński, ale patrząc się obiektywnie nie było w jego interesie wywozić kilkaset tysięcy osób na Syberię. Doskonale zdając sobie sprawę ze skali odbudowy kraju, jaka przed nimi stała, rząd lubelski raczej nie odczuwał masochistycznej potrzeby utraty sporej grupy ludzi kompetentnych do wykonania tego dzieła. Historia mogłaby zatem potoczyć się zupełnie inaczej – i kto wie, czy nie lepiej – gdyby dowódcy AK zdecydowali się na wyjście z miasta dla własnego bezpieczeństwa. Wiara w to, że jakimś cudem wyzwolona Warszawa byłaby następnie źródłem legitymizacji dla władz w Londynie zakrawa na naiwność. Skoro ZSRR mogło spokojnie tłumić Węgry w 1956 czy Czechosłowację w 1968, czemu USA i Wielka Brytania miałyby walczyć o Polskę roku 1944? No, chyba że tak dzielnie i z pełnym poświęceniem, co Anglicy i Francuzi umierali za Gdańsk w 1939...
Kto wie, co byłoby dalej? Być może Armia Czerwona wkroczyłaby do Warszawy z rozpędu już we wrześniu-październiku 1944? Niemcy nie zdołaliby prawdopodobnie zmienić miasta w fortecę w tak krótkim czasie, więc zachowałoby dużo większą ilość ludności i infrastruktury. Wiązałoby się to z mniejszym zakresem odbudowy, przez co nowe państwo mogłoby dużo szybciej skupić się na wzroście dobrobytu i gospodarki. Nie uniknęłoby, tu nie ma co się łudzić, komunistycznej dyktatury, ale wszelka opozycja byłaby znacznie silniejsza. Wyobraźcie sobie Lecha Wałęsę na spotkaniu w domu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego... Śmierć Warszawianek i Warszawiaków była dla reżimu o tyle korzystna, że pozbyli się osób mogących podważać zmiany ustrojowe, których nie mogłaby pozbyć się tak łatwo, jak dajmy na to PSL po roku 1947.
To, że uważam decyzję o wybuchu powstania za niepotrzebną nie oznacza, że nie oddaję hołdu tym, których już nie ma. Pod gruzami miasta zniknął niemal cały klimat ówczesnej rzeczywistości, co umożliwiło stworzenie paru miejsc ciekawych a la Plac Konstytucji, i paru koszmarnych, jak powoli rozsypujące się blokowiska. Brakuje tych ludzi i tego klimatu. Brakuje też rzetelnej dyskusji na ten temat, o czym już wspominałem. Zapomina się o „małych powstańcach” i o tym, że ich rola była co najmniej kontrowersyjna moralnie – jak zawsze, jeśli chodzi o udział dzieci w walkach dorosłych. O nietrafnej godzinie wybuchu walki i o tym, że pod jej koniec wiele mieszkanek i mieszkańców miasta chciało linczować walczących za swoją gehennę. Pamięta się o hitlerowskich mordach (i słusznie), jednocześnie zapominając o głodzie tych, który zostali skazani na współudział w boju. W końcu niewiele miejsca poświęca się walczącym oddziałom PPS i syndykalistów, którzy bili się z nazizmem. Generał Berling, odsądzany od czci i wiary, wcale nie przeprawił się na drugi brzeg Wisły, aby pomagać powstańcom... I tak w koło Macieju.
Cieszę się jednak z tego, że przynajmniej zaczynami zmieniać swoje przyzwyczajenia. Że nie świętujemy wyłącznie na apelach, ale też poprzez udział w spektaklach ulicznych czy koncercie Apocaliptiki. Daje to szansę na to, że za paręnaście lat będziemy mogli otwarcie mówić o tym, że są różne oceny Powstania Warszawskiego i nie każdy, kto wypowiada mniej pochlebną, jest od razu „zdrajcą Ojczyzny” albo „komunistą”. Pamiętajmy zatem, a nie zbywajmy zasłoną obojętności.
1 komentarz:
cieszę się, że w obchody świąt patriotycznych włącza się coraz więcej ludzi młodych. Z drugiej jednak strony Powstanie Warszawskie poza aspektem bardzo heroicznej, bohaterskiej i godnej największego uznania walki powstańczej ma również inny kontekst. Mianowicie można i należy zastanawiać się czy było to dobre wyjście. Warto pamiętać, że na kilka dni przed wybuchem powstania było wiadomym, że jakakolwiek pomoc będzie ograniczona do minimum ze względu na brak zgody Stalina, by alianckie samoloty mogły lądować na terytorium ZSRR w celu tankowania. Dlaczego Stalin był przeciw ? Było mu na rękę wykrwawienie się AK, NSZ w walce z Niemcami. Dodatkowo w rejon powstania zostały przerzucone spore siły tych oddziałów, dzięki czemu łatwiej można było namierzyć i wyeliminować te jednostki, które ocalały. Stalin już wówczas planował zagarnięcie Polski i na rękę mu były wszelkie polskie inicjatywy, które uszczuplały potencjał militarny polskiego podziemia. Ale bohaterom powstania należy się szacunek i wieczna chwała !!!!
Cześć ich pamięci !!!!
Prześlij komentarz