Wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie, a staranna wojna propagandowa wszystkich stron konfliktu utrudnia wyrobienie sobie zdystansowanego stanowiska. Początkowo zdystansowana reakcja polskich mediów dziś staje się coraz bardziej jednostronna i coraz dalsza od rzetelności. Solidarność ze słabszym, chociaż emocjonalnie uzasadniona, nie jest jednak tym, czego spodziewałbym się po dziennikarkach i dziennikarkach. Chociaż nadal jeszcze znaleźć można redakcje, które zachowują spokój, inne rozpoczynają kakafonię, która wcale nie ułatwia zrozumienia rzeczywistości.
Mamy tutaj bowiem do czynienia z konfliktem dwóch wartości, rozpoznawanych przez prawo międzynarodowe - prawa narodów do samostanowienia i poszanowanie integralności terytorialnej państw. To pierwsze stoi po stronie Osetyjek i Osetyjczyków, którzy, skoro chcą być wolni albo przyłączyć się do Rosji, powinni mieć do tego prawo. To drugie faworyzuje Gruzję, która chce odbić fragment terytorium uznawanego za swoje przez wspólnotę międzynarodową. W takiej sytuacji trudno o jednoznaczny sąd. Obydwie strony powinny zachowywać wyjątkową wrażliwość, a napadać jedni na drugich.
Sytuacja jest nieciekawa także dlatego, że nie sposób nie zauważyć olbrzymiego relatywizmu w tej kwestii - gdyby zamiast Rosjan atakowaliby Amerykanie, zapewne nie byłoby tak jednoznacznych potępień i odsądzania od czci i wiary. Kosowo, skoro wyzwoliło je "dobre" NATO od "złej" Serbii, ma prawo do niezawisłości. Południowa Osetia, jeśli chce się oderwać od "dobrej" od czasu Rewolucji Róż Gruzji i zacieśnić stosunki ze "złą" Rosją, takiego prawa nie posiada. Z całą pewnością współczesnej Moskwie daleko od modelowej, liberalnej demokracji, ale i w Tbilisi dzieją się rzeczy, takie jak zamykanie biura tamtejszych Zielonych czy też aresztowania opozycjonistek i opozycjonistów. Nie jest to zatem starcia "osi dobra" z "osią zła", ale dwóch państw, z których każde ma swoje interesy. Szkoda, że w polskich mediach takich opinii zaczyna być coraz mniej, spychanych na bok przez miejscami chorobliwą rusofobię...
Mam mieszane uczucia co do reakcji polskich władz. Zaproponowanie szybkiego szczytu przywódców państw UE jest dobrym pomysłem i daje szanse na przedyskutowanie tej kwestii. Z kolei list szefów państw bałtyckich i Polski uważam za dramatycznie ostry. Tego typu pomysły powinny paść za zamkniętymi drzwiami, a nie być wysyłane w świat. Trzeba bowiem przypomnieć, że działania wojenne zaczęła Gruzja, sądząc, że pod przykrywką igrzysk olimpijskich szybko opanuje knąbrną prowincje i przywrócą tam swoją władzę. A że Rosjanie mieli wygodne alibi, bo 80% mieszkanek i mieszkańców terenu ma rosyjskie paszporty, postanowili utrzeć nosa prozachodniemu prezydentowi.
W całej tej hucpie najbardziej - jak zwykle - cierpi ludność cywilną. W czystki etniczne którejkolwiek ze stron nie wierzę, wystarczą zwykłe działania wojenne i bombardowanie terenu Gruzji przez rosyjskie samoloty. Zapomina się jednak o tym, że jeszcze parę tygodni temu na serio brano pod uwagę nieformalne porozumienie gruzińsko-rosyjskie, na mocy którego Abchazja nadal zachowałaby status rosyjskiego protektoratu, a Osetia miała być zajęta przez Gruzję, co miało ustabilizować sąsiedzkie relacje. Najwidoczniej coś w tych negocjacjach nie wypaliło i teraz rezultatem są dramatyczne obrazki rannych, cierpiących ludzi.
Planowane są demonstracje pod placówkami dyplomatycznymi Rosji w Polsce. Ponieważ sytuacja nie jest tu taka jasna, wolałbym wielki przemarsz ulicami Warszawy, najlepiej taki, który zaczynałby się pod ambasadą Gruzji, a kończył przy rosyjskiej - albo na odwrót. Marsz pokoju, z flagami tych dwóch krajów, a także Osetii i Abchazji. Marsz, w którym nie byłoby szukania winnych, a wołanie o pokój. Pokój, tak potrzebny w tym rejonie. Jeśli prawdą jest, że stolica Południowej Osetii już "nie istnieje", jak to stwierdził pewien rosyjski dyplomata, a liczba ofiar sięga 2.000 osób, to czas już najwyższy przestać bić się o kawałek ziemi i usiąść do rozmów. Będą trudne, ale nie ma innego wyjścia.
Mamy tutaj bowiem do czynienia z konfliktem dwóch wartości, rozpoznawanych przez prawo międzynarodowe - prawa narodów do samostanowienia i poszanowanie integralności terytorialnej państw. To pierwsze stoi po stronie Osetyjek i Osetyjczyków, którzy, skoro chcą być wolni albo przyłączyć się do Rosji, powinni mieć do tego prawo. To drugie faworyzuje Gruzję, która chce odbić fragment terytorium uznawanego za swoje przez wspólnotę międzynarodową. W takiej sytuacji trudno o jednoznaczny sąd. Obydwie strony powinny zachowywać wyjątkową wrażliwość, a napadać jedni na drugich.
Sytuacja jest nieciekawa także dlatego, że nie sposób nie zauważyć olbrzymiego relatywizmu w tej kwestii - gdyby zamiast Rosjan atakowaliby Amerykanie, zapewne nie byłoby tak jednoznacznych potępień i odsądzania od czci i wiary. Kosowo, skoro wyzwoliło je "dobre" NATO od "złej" Serbii, ma prawo do niezawisłości. Południowa Osetia, jeśli chce się oderwać od "dobrej" od czasu Rewolucji Róż Gruzji i zacieśnić stosunki ze "złą" Rosją, takiego prawa nie posiada. Z całą pewnością współczesnej Moskwie daleko od modelowej, liberalnej demokracji, ale i w Tbilisi dzieją się rzeczy, takie jak zamykanie biura tamtejszych Zielonych czy też aresztowania opozycjonistek i opozycjonistów. Nie jest to zatem starcia "osi dobra" z "osią zła", ale dwóch państw, z których każde ma swoje interesy. Szkoda, że w polskich mediach takich opinii zaczyna być coraz mniej, spychanych na bok przez miejscami chorobliwą rusofobię...
Mam mieszane uczucia co do reakcji polskich władz. Zaproponowanie szybkiego szczytu przywódców państw UE jest dobrym pomysłem i daje szanse na przedyskutowanie tej kwestii. Z kolei list szefów państw bałtyckich i Polski uważam za dramatycznie ostry. Tego typu pomysły powinny paść za zamkniętymi drzwiami, a nie być wysyłane w świat. Trzeba bowiem przypomnieć, że działania wojenne zaczęła Gruzja, sądząc, że pod przykrywką igrzysk olimpijskich szybko opanuje knąbrną prowincje i przywrócą tam swoją władzę. A że Rosjanie mieli wygodne alibi, bo 80% mieszkanek i mieszkańców terenu ma rosyjskie paszporty, postanowili utrzeć nosa prozachodniemu prezydentowi.
W całej tej hucpie najbardziej - jak zwykle - cierpi ludność cywilną. W czystki etniczne którejkolwiek ze stron nie wierzę, wystarczą zwykłe działania wojenne i bombardowanie terenu Gruzji przez rosyjskie samoloty. Zapomina się jednak o tym, że jeszcze parę tygodni temu na serio brano pod uwagę nieformalne porozumienie gruzińsko-rosyjskie, na mocy którego Abchazja nadal zachowałaby status rosyjskiego protektoratu, a Osetia miała być zajęta przez Gruzję, co miało ustabilizować sąsiedzkie relacje. Najwidoczniej coś w tych negocjacjach nie wypaliło i teraz rezultatem są dramatyczne obrazki rannych, cierpiących ludzi.
Planowane są demonstracje pod placówkami dyplomatycznymi Rosji w Polsce. Ponieważ sytuacja nie jest tu taka jasna, wolałbym wielki przemarsz ulicami Warszawy, najlepiej taki, który zaczynałby się pod ambasadą Gruzji, a kończył przy rosyjskiej - albo na odwrót. Marsz pokoju, z flagami tych dwóch krajów, a także Osetii i Abchazji. Marsz, w którym nie byłoby szukania winnych, a wołanie o pokój. Pokój, tak potrzebny w tym rejonie. Jeśli prawdą jest, że stolica Południowej Osetii już "nie istnieje", jak to stwierdził pewien rosyjski dyplomata, a liczba ofiar sięga 2.000 osób, to czas już najwyższy przestać bić się o kawałek ziemi i usiąść do rozmów. Będą trudne, ale nie ma innego wyjścia.
2 komentarze:
Moje trzy grosze w tej sprawie.
Pzdr - Igor
Dzięki za linka - przeczytałem, aczkolwiek jak widać nasze opinie są zupełnie rozbieżne;)
pozdro
Bartek
Prześlij komentarz