Dawno, dawno temu, nie tak znowu za siedmioma górami, rzekami i pieczarami, bo w Wielkiej Brytanii, było sobie 7.000 gatunków jabłek. Dziś jest ich raptem około tysiąca. W jakim czasie dokonała się tak drastyczna przemiana? Potrzebne było niecałe stulecie. W tym samym czasie w Grecji zniknęło 95% odmian zbóż, a w Indiach, w których było 30.000 odmian ryżu, dziś 3/4 areały zajmuje jedynie 12 gatunków. W tym samym czasie rynek żywności modyfikowanej genetycznie, opanowany przez równie szybko kurczące się grono wielkich koncernów, za pomocą presji medialnej rozszerza się coraz bardziej. Powiększają się też jego zyski, kiedy oferuje ludziom ziarna zbóż, których ziarno po wyrośnięciu jest bezpłodne, albo których kłosy łamią się pod wpływem własnego ciężaru przez zbiorami.
Wartość różnorodności pożywienia jest kwestią, której nie widzimy na pierwszy rzut oka. Wydaje nam się, że skoro w marketach mamy pełne bogactwo tropikalnych owoców, to wszystko jest w najlepszym porządku - szczególnie w porównaniu do sklepowych półek z późnego PRL. Mimo to coś jest na rzeczy - kiedy byłem mały uczyłem się o różnych odmianach jabłek, śliwek i gruszek, których teraz w sklepach zbyt wiele nie ma. Jeszcze gorzej widzą to ci, którzy sami zajmują się hodowlą i uprawą - rolnicy. Brakuje porządnego wsparcia dla gatunków regionalnych, wypieranych przez bardziej "masowe". Unia Europejska, praktycznie tylko i wyłącznie dzięki interwencjom Zielonych w Europarlamencie, zaczęła wprowadzać jakąś formę pomocy, np. poprzez wycofanie się z norm dotyczących wyglądu poszczególnych owoców dla produktów, zagrożonych wyginięciem.
Unijna polityka rolna doprowadziła do ujednolicenia rynku i w dużej mierze pomogła w wyeliminowaniu charakterystycznych, lokalnych gatunków. Poprzez wspieranie intensywnej produkcji i hojne subsydia chroni swój rynek przed produktami Globalnego Południa - poza tymi, w imporcie których ma swój interes. Nie przeciwdziała działalności wielkich koncernów, nie szczędzących sił i środków chemicznych do produkcji i finansowych - do promocji żywności modyfikowanej genetycznie. Tymczasem nie jest wielką sensacją, że głód na świecie nie jest spowodowany brakiem żywności czy też słabą jej jakością, która miałaby uzasadnić GMO, ale wadliwą jej dystrybucją. Najlepiej świadczą o tym obrazki pokazujące, jak to europejskie statki wyrzucają zboże do morza, bo opłaca się to bardziej niż wysyłka do potrzebujących, których nie brakuje...
Brakuje zatem przemyślenia polityki europejskiej w tym względzie. Pewną wskazówkę dały już w 2002 roku organizacje ekologiczne (wśród nich m.in. WWF, Eko-Unia i Liga Obrony Przyrody), które opowiedziały się za likwidacją bezpośrednich subwencji i przeznaczenia zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy na tzw. II Filar Polityki Rolnej. Polega on na rozwoju obszarów wiejskich, ich infrastruktury i możliwości. Jednocześnie zatem zniknąłby mechanizm, mający wpływ na ceny żywności, a także ulżyłoby to rolnikom z uboższych państw. Organizacje te nie są przeciwko interesom rolniczek i rolników - proponują np. wspieranie finansowe upraw ekologicznych. W ten sposób uchronilibyśmy naszą bioróżnorodność, jednocześnie zachowując osiągniętą poprzez wejście do UE stopę życiową na wsi.
Obszary wiejskie nie mogą być jednak jedynie sprowadzone do rolnictwa. Dużo środków musi iść na wspieranie agroturystyki, umożliwienie ludziom korzystania z najnowszych technik teleinformatycznych i na tworzenie zielonych miejsc pracy. Koszty życia mogą ulec zmniejszeniu dzięki promocji paneli słonecznych i stawianiu wiatraków. Osoba, prowadząca niewielkie gospodarstwo rolne, może dorabiać, sprzedając ubrania czy też prowadząc zakład fryzjerski. Środki do tej zmiany cywilizacyjnej już są - pozostaje jedynie kwestia ich alokacji. W ten sposób bylibyśmy w stanie szybko zamienić wieś z miejsca na uboczu w całkiem prężną, lokalną społeczność, w której ceny skupu sprawdza się w Internecie, a po ciekawe czasopisma nie trzeba się wybierać do miasta.
Tak oto, od szczegółu do ogółu doszliśmy do zielonej wizji wsi - pięknego miejsca, w którym bioróżnorodność jest w cenie.
Wartość różnorodności pożywienia jest kwestią, której nie widzimy na pierwszy rzut oka. Wydaje nam się, że skoro w marketach mamy pełne bogactwo tropikalnych owoców, to wszystko jest w najlepszym porządku - szczególnie w porównaniu do sklepowych półek z późnego PRL. Mimo to coś jest na rzeczy - kiedy byłem mały uczyłem się o różnych odmianach jabłek, śliwek i gruszek, których teraz w sklepach zbyt wiele nie ma. Jeszcze gorzej widzą to ci, którzy sami zajmują się hodowlą i uprawą - rolnicy. Brakuje porządnego wsparcia dla gatunków regionalnych, wypieranych przez bardziej "masowe". Unia Europejska, praktycznie tylko i wyłącznie dzięki interwencjom Zielonych w Europarlamencie, zaczęła wprowadzać jakąś formę pomocy, np. poprzez wycofanie się z norm dotyczących wyglądu poszczególnych owoców dla produktów, zagrożonych wyginięciem.
Unijna polityka rolna doprowadziła do ujednolicenia rynku i w dużej mierze pomogła w wyeliminowaniu charakterystycznych, lokalnych gatunków. Poprzez wspieranie intensywnej produkcji i hojne subsydia chroni swój rynek przed produktami Globalnego Południa - poza tymi, w imporcie których ma swój interes. Nie przeciwdziała działalności wielkich koncernów, nie szczędzących sił i środków chemicznych do produkcji i finansowych - do promocji żywności modyfikowanej genetycznie. Tymczasem nie jest wielką sensacją, że głód na świecie nie jest spowodowany brakiem żywności czy też słabą jej jakością, która miałaby uzasadnić GMO, ale wadliwą jej dystrybucją. Najlepiej świadczą o tym obrazki pokazujące, jak to europejskie statki wyrzucają zboże do morza, bo opłaca się to bardziej niż wysyłka do potrzebujących, których nie brakuje...
Brakuje zatem przemyślenia polityki europejskiej w tym względzie. Pewną wskazówkę dały już w 2002 roku organizacje ekologiczne (wśród nich m.in. WWF, Eko-Unia i Liga Obrony Przyrody), które opowiedziały się za likwidacją bezpośrednich subwencji i przeznaczenia zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy na tzw. II Filar Polityki Rolnej. Polega on na rozwoju obszarów wiejskich, ich infrastruktury i możliwości. Jednocześnie zatem zniknąłby mechanizm, mający wpływ na ceny żywności, a także ulżyłoby to rolnikom z uboższych państw. Organizacje te nie są przeciwko interesom rolniczek i rolników - proponują np. wspieranie finansowe upraw ekologicznych. W ten sposób uchronilibyśmy naszą bioróżnorodność, jednocześnie zachowując osiągniętą poprzez wejście do UE stopę życiową na wsi.
Obszary wiejskie nie mogą być jednak jedynie sprowadzone do rolnictwa. Dużo środków musi iść na wspieranie agroturystyki, umożliwienie ludziom korzystania z najnowszych technik teleinformatycznych i na tworzenie zielonych miejsc pracy. Koszty życia mogą ulec zmniejszeniu dzięki promocji paneli słonecznych i stawianiu wiatraków. Osoba, prowadząca niewielkie gospodarstwo rolne, może dorabiać, sprzedając ubrania czy też prowadząc zakład fryzjerski. Środki do tej zmiany cywilizacyjnej już są - pozostaje jedynie kwestia ich alokacji. W ten sposób bylibyśmy w stanie szybko zamienić wieś z miejsca na uboczu w całkiem prężną, lokalną społeczność, w której ceny skupu sprawdza się w Internecie, a po ciekawe czasopisma nie trzeba się wybierać do miasta.
Tak oto, od szczegółu do ogółu doszliśmy do zielonej wizji wsi - pięknego miejsca, w którym bioróżnorodność jest w cenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz