Najnowszy numer rodzimej edycji "Le Monde Diplomatique" ma w sobie parę artykułów, o których naprawdę warto wspomnieć. Jednym z nich jest ten o wiele mówiącym tytule "Dla kobiet to, co najlepsze w Unii". Jego koncepcja, zaprezentowana przez Violaine Lucas (profesorkę literatury) oraz Barbarę Vilain (działaczkę związkową) polega na odwróceniu dotychczasowych, niepokojących tendencji w ramach Unii Europejskiej. Do tej pory dominowały w niej tendencje ujednolicania wspólnej przestrzeni gospodarczej, przy jednoczesnym przyzwoleniu na zróżnicowanie polityki społecznej w państwach członkowskich. Widać to było najbardziej w boju o niesławną dyrektywę Bolkensteina, ułatwiającą w praktyce dumping socjalny i oddalającej wizję zarobków na europejskim poziomie dla oczekujących na nie obywatelek i obywateli rozszerzonej Unii. W takim oto, niekorzystnym mikroklimacie grupy feministyczne zaczęły kontynentalną współpracę, idącą w kierunku równania nie w dół, ale w górę, jeśli chodzi o europejskie standardy socjalne. Najwyższy czas!
Za każdym razem, kiedy tylko pojawiają się w dyskursie europejskim propozycje synchronizacji stawek podatkowych czy też np. europejskiej płacy minimalnej, media nad Wisłą wpadają w panikę. Neoliberalne klapki na oczach nie pozwalają na dyskusję o poprawie jakości prowadzonej polityki społecznej. Źle realizowany program transferów socjalnych nie zmniejsza poziomu rozwarstwienia społecznego. W ten krajobraz wpisuje się także kiepska sytuacja kobiet, które otrzymują niskie emerytury, niższe niż mężczyźni płace, częściej też padają ofiarami przemocy domowej. Są to jednak problemy na europejską skalę - średnia różnica płacowa ("gender pay gap") wynosi na skalę kontynentu 15%. We Francji co 3 dni ginie kobieta pobita przez swojego partnera. W Irlandii kwitnie turystyka aborcyjna, na którą rząd przymyka oko - wszystko po to, by odmawiać kobietom prawa wyboru. 80% etatów częściowych okupują kobiety, a różnice w wysokości emerytur wynoszą 40%.
Tę wyliczankę można by jeszcze długo kontynuować - wszakże poza Szwecją, Danią i Finlandią w żadnym innym kraju UE odsetek kobiet w parlamencie nie jest wyższy niż 40% (w Polsce to okolice 20%). Wśród morza dyrektyw raz na jakiś czas pojawiają się mówiące o "wyrównywaniu różnic". Wyrównywanie trwa już ponad pół wieku i końca nie widać. Brakuje spójnej polityki ponadnarodowej, gdyż organy unijne, spoglądające na rezultaty, rzadko wtrącają się w metody dochodzenia do nich. Efekty widać gołym okiem. Grupa Choisir la Cause des Femmes proponuje, by w końcu zająć się tymi kwestiami na poważnie, wprowadzając na szczeblu ogólnoeuropejskim najbardziej prokobiece (i tym samym prospołeczne) rozwiązania z poszczególnych państw członkowskich.
Jest ich całkiem dużo. W Szwecji istnieją już zręby urlopu macierzyńskiego obowiązkowo dzielonego między kobietę a mężczyznę - radykalnie zmienia to stosunki na rynku pracy na korzyść pań. W Belgii istnieje konstytucyjny zapis wymuszający parytet na wszystkich szczeblach administracji. We Francji gwałt jest zbrodnią, w Hiszpanii zaś przyjęto progresywne ustawodawstwo walczące z przemocą w rodzinie i stereotypami płci już na poziomie szkoły. Spora grupa państw przeprowadza rzetelną edukację seksualną i ani myśli rezygnować z refundacji leków antykoncepcyjnych. Im szybciej tego typu inicjatywy obejmą każdą Europejkę i Europejczyka (a z czasem i cały świat), tym lepiej.
To tak naprawdę pierwszy, śmiały krok w kierunku stworzenia konkurencyjnej wizji Europy - projektu służącego la tylko na zbijaniu na nim kasy przez wielkie przedsiębiorstwa, ale przede wszystkim służącego ludziom zamieszkującym pewną wspólną przestrzeń. Marzenie to powoli zdaje się wyrastać na poważną alternatywę dla traktowania instytucji europejskich jak dojnych krów, które mają dawać pieniądze i nie wtrącać się do niczego więcej. Jest spora szansa, że doczekamy się tych lepszych czasów, kiedy slogan "There Is No Alternative" przestanie krępować nasze marzenia i naszą wyobraźnię.
Za każdym razem, kiedy tylko pojawiają się w dyskursie europejskim propozycje synchronizacji stawek podatkowych czy też np. europejskiej płacy minimalnej, media nad Wisłą wpadają w panikę. Neoliberalne klapki na oczach nie pozwalają na dyskusję o poprawie jakości prowadzonej polityki społecznej. Źle realizowany program transferów socjalnych nie zmniejsza poziomu rozwarstwienia społecznego. W ten krajobraz wpisuje się także kiepska sytuacja kobiet, które otrzymują niskie emerytury, niższe niż mężczyźni płace, częściej też padają ofiarami przemocy domowej. Są to jednak problemy na europejską skalę - średnia różnica płacowa ("gender pay gap") wynosi na skalę kontynentu 15%. We Francji co 3 dni ginie kobieta pobita przez swojego partnera. W Irlandii kwitnie turystyka aborcyjna, na którą rząd przymyka oko - wszystko po to, by odmawiać kobietom prawa wyboru. 80% etatów częściowych okupują kobiety, a różnice w wysokości emerytur wynoszą 40%.
Tę wyliczankę można by jeszcze długo kontynuować - wszakże poza Szwecją, Danią i Finlandią w żadnym innym kraju UE odsetek kobiet w parlamencie nie jest wyższy niż 40% (w Polsce to okolice 20%). Wśród morza dyrektyw raz na jakiś czas pojawiają się mówiące o "wyrównywaniu różnic". Wyrównywanie trwa już ponad pół wieku i końca nie widać. Brakuje spójnej polityki ponadnarodowej, gdyż organy unijne, spoglądające na rezultaty, rzadko wtrącają się w metody dochodzenia do nich. Efekty widać gołym okiem. Grupa Choisir la Cause des Femmes proponuje, by w końcu zająć się tymi kwestiami na poważnie, wprowadzając na szczeblu ogólnoeuropejskim najbardziej prokobiece (i tym samym prospołeczne) rozwiązania z poszczególnych państw członkowskich.
Jest ich całkiem dużo. W Szwecji istnieją już zręby urlopu macierzyńskiego obowiązkowo dzielonego między kobietę a mężczyznę - radykalnie zmienia to stosunki na rynku pracy na korzyść pań. W Belgii istnieje konstytucyjny zapis wymuszający parytet na wszystkich szczeblach administracji. We Francji gwałt jest zbrodnią, w Hiszpanii zaś przyjęto progresywne ustawodawstwo walczące z przemocą w rodzinie i stereotypami płci już na poziomie szkoły. Spora grupa państw przeprowadza rzetelną edukację seksualną i ani myśli rezygnować z refundacji leków antykoncepcyjnych. Im szybciej tego typu inicjatywy obejmą każdą Europejkę i Europejczyka (a z czasem i cały świat), tym lepiej.
To tak naprawdę pierwszy, śmiały krok w kierunku stworzenia konkurencyjnej wizji Europy - projektu służącego la tylko na zbijaniu na nim kasy przez wielkie przedsiębiorstwa, ale przede wszystkim służącego ludziom zamieszkującym pewną wspólną przestrzeń. Marzenie to powoli zdaje się wyrastać na poważną alternatywę dla traktowania instytucji europejskich jak dojnych krów, które mają dawać pieniądze i nie wtrącać się do niczego więcej. Jest spora szansa, że doczekamy się tych lepszych czasów, kiedy slogan "There Is No Alternative" przestanie krępować nasze marzenia i naszą wyobraźnię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz