Popatrzmy zatem na typowe role preferowane w społeczeństwie. Mężczyzna ma być silny i niezależny, ale już płakać nie może. Inaczej sprzeniewierza się własnej tożsamości społecznej, okazuje słabość i inne tego typu brednie. Z pełnym przekonaniem opisuje je w swym najnowszym dziełku Maciej Giertych, najwyraźniej zdający sobie sprawę z tego, że jego czas w tej wszetecznej Brukseli dobiega wkrótce końca. Podobnie z ubiorem - "prawdziwy facet" nie założy spódnicy, chyba że ma dobry humor wspomagany odpowiednią ilością promili we krwi, natomiast od kobiety nierzadko tego się oczekuje, co widać np. w przyjmowanych przez szkołę mundurkach.
Na niedawnym spotkaniu promującym książkę Agnieszki Graff "Rykoszetem" usłyszałem historię o pewnej profesorce, która była jedyną kobietą na pewnym amerykańskim uniwersytecie. Kiedy przybył nań pewien gość, spytał się, czy cała kadra składa się li tylko z mężczyzn. Usłyszał odpowiedź... twierdzącą, bowiem profesorka zaczęła nosić spodnie. Być może fakt noszenia spódnicy nie mieścił się w możliwościach poznawczych kadry naukowej, zatem można spekulować, czy wybór rodzaju odzienia był w tym wypadku w pełni suwerenną decyzją czy też podporządkowaniem się (świadomym lub nie) pewnym kodom kulturowym.
Po dziś dzień dyskusja w głównym nurcie polityki nie toczy się wokół tego, jak zapewnić równy dostęp do rynku pracy kobietom i mężczyznom, ale jak sprawić, by poprawiły się wskaźniki dzietności. Przyjmuje się wówczas, że rolą mężczyzny jest przynoszenie do domu mamuta (ewentualnie jego ekwiwalentu wyrażonego w polskich złotych), natomiast kobiety - tegoż mamuta przyrządzenie (jak również wysprzątanie domu, zajęcie się dzieckiem etc.). Do dziś krążą historie o tym, jak to ojcowie nie wychodzą z wózkiem na zewnątrz, co by ich koledzy nie widzieli, a wyższe zarobki żony/partnerki zamiast powodem do radości służą mężczyznom do frustrowania się i zadawania pytań o swoją przydatność.
Można tymczasem żyć ponad to - i być dużo szczęśliwszym. Posiadanie przez jedną osobę zarówno cech uznawanych za typowo męskie (czyli dajmy na to odwaga i stanowczość), jak i tych żeńskich (czułość, empatia) tworzy prawdziwie pełną jednostkę ludzką, która nie potrzebuje "drugiej połówki", by zrekompensować sobie kulturowo zablokowane cechy, które każdy i każda z nas posiada. Przyjęcie takiego sposobu rozumowania pozwala tworzyć lepsze relacje międzyludzkie, lepiej bowiem przychodzi nam rozumienie potrzeb i marzeń drugiego człowieka. Uwalnia nas też od dyskursu wmawiającego, że nasze łączenie się w pary ma służyć przede wszystkim "ciągłości generacyjnej", "zachowaniu gatunku" etc. Nie - ma służyć nam do tworzenia wspólnej enklawy szczęścia i poszerzania społecznego wymiaru radości na przestrzeń publiczną.
Nie mam zatem żadnych obaw związanych z mężczyznami w ciąży czy też płaczącymi. Dużo bardziej boję się patriarchalnej kultury, ograniczającej rozwój każdego i każdej z nas pod płaszczykiem tego, że "tak nie wypada". Zapobiega to takiej hipokryzji, jaką celnie wyrażono w pewnym filmiku internetowym. Oto amerykańska sieć informacyjna Fox News, strojąca się w szaty konserwatywnych obrońców tradycyjnych wartości regularnie w obrębie swych doniesień medialnych pokazuje roznegliżowane pupy i biusty, rzecz jasna tylko kobiece. Wolę walczyć o to, by te sztuczne ograniczenia runęły - z pożytkiem dla nas wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz