W polskiej przestrzeni publicznej zmiany klimatyczne majaczą gdzieś na dalekim horyzoncie, jeśli w ogóle się pojawiają. Czasem nawet szacowne tytuły dają się wciągnąć w grę "climate change deniers" i puszczają dość kuriozalne artykuły. W zeszłym roku polskie wydanie "Newsweeka" zdecydowało się poświęcić swą okładkę na kwestię, w jaki sposób można zarobić na globalnym ociepleniu. Opowiadano o korzyściach z możliwości uprawy winorośli w Polsce i zaprezentowano dwustronnicową mapę, na której pokazywano kraje które najbardziej ucierpią. Na czerwono zaznaczono głównie te biedne i rozwijające się - tak więc mało kogo obchodzić będą ich losy, bowiem leżą sobie na tyle daleko, by nie budzić emocji. O ryzyku związanych chociażby z podwyższaniem się poziomu mórz nie pisano na tyle dużymi literami, by opinia redakcji miała się w jakikolwiek sposób zmienić.
W tym tygodniu swoją historię postanowiła opowiedzieć "Polityka". Grozi nam globalne oziębienie - alarmuje. Cóż, grozi nam przede wszystkim olbrzymia niestabilność pogodowa, ale cóż począć. Redaktorki i redaktorzy na Słupeckiej od dawna wiedzą lepiej, dlatego z jednej strony mogą wskazać na "20 przyjemności, które każdy może uczynić przyrodzie", a z drugiej wspierać budowę elektrowni atomowych i przekonywać o ich niskiej szkodliwości. Pamięta ktoś z Was Czarnobyl? Niektórzy forsują tezę, że skala zniszczeń, skażeń i ludzkich ofiar została celowo zawyżona, i częstokroć tego typu poglądy trafiają do prasy jako "przełamujące tabu". Niedługo będziecie mogli zobaczyć prawdziwe oblicze miejsca katastrofy - bądźcie czujni i czekajcie na szczegóły.
Tymczasem nikt nie komentuje niedawnego specjalnego wydania amerykańskiego magazynu reporterów "60 Minut" stacji CBS, poświęconego globalnym zmianom klimatycznym. Zasłony milczenia nie przerywa nawet fakt, że jednym z naukowców biorącym udział w relacjonowanych przez telewizję badaniach był naukowiec polskiego pochodzenia. Program w bardzo rzetelny i kompetentny sposób pokazał, że z naszą planetą jest coś nie tak. Rzeczony badacz, prof. Paul Majewski z Uniwersytetu Maine razem z badaczami z polskiej stacji polarnej Arctowski przeprowadzał badania antarktycznego lodu. Okazało się, że tak dużej ilości dwutlenku węgla w atmosferze nie było od kilkuset tysięcy lat, a gwałtowny przyrost tegoż gazu szklarniowego zbiega się z rozpoczęciem rewolucji przemysłowej.
Sami naukowcy widzą wyraźnie, jak na obszarach na których prowadzili badania, niegdyś pokrytych śniegiem, dziś rośnie trawa. W rejonie arktycznym przyrost temperatury jest dwukrotnie wyższy niż na obszarze reszty globu. Z jednej strony oznacza to drastyczne topnienie czapy lodowej, przez co niegdyś skute lodem przejścia morskie stają się coraz bardziej dostępne. Z drugiej zaś doprowadza to do tak drastycznych zmian w otoczeniu, że grozi to wyginięciem niedźwiedzia polarnego. Co gorsza, badania naukowców wskazują na to, że nawet gdybyśmy natychmiast przestali emitować gazy szklarniowe, temperatura globalna, już rozpędzona przez naszą działalność, wzrosłaby o jeden stopień.
Grozi nam jednak coś dużo gorszego. Jeśli w ciągu 10 lat nie ograniczymy wysokości naszych emisji, będzie już za późno, a wzrosty temperatur sięgną 4-6 stopni Celsjusza. Oznacza to jeszcze większą ilość tropikalnych huraganów czy też susz - w zależności od miejsca globu. Mówi o tym jeden z pracujących dla Białego Domu naukowców, James Hansen, który przerwał zasłonę milczenia i przedstawił dowody na cenzurowanie raportów poświęconych zmianom klimatu. Sceptycy dosłownie wykreślali całe zdania, które wskazywały na wpływ człowieka na glob. Naukowiec pokazywał kastrowane w tej sposób notatki, co pokazuje fanatyczny stosunek ekipy Busha i negowanie przez nią faktów niewygodnych dla prawicowych polityków i biznesmenów.
Bardzo zatem możliwe, że nie dość, że wepchniemy planetę na nieodwracalne tory, to jeszcze zdołamy wkrótce potem wykorzystać zdecydowaną większość zasobów ropy naftowej. Już za kilkanaście lat możemy znaleźć się w ten sposób w obliczu kryzysu klimatyczno-energetycznego. Bardzo realne są też wojny o resztki surowców i o ten najważniejszy, niezbędny dla ludzkiego przeżycia - wodę. Tylko od nas i od naszych wyborów - począwszy od konsumenckich, a na politycznych kończąc - zależy, czy ta wizja stanie się rzeczywistością czy zdołamy jej uniknąć. O tym inne partie, zajęte budowaniem boisk w każdej gminie czy też szukaniem agentów nie powiedzą.
Zapraszam zatem do odsłuchania albo też obejrzenia audycji CBS.
W tym tygodniu swoją historię postanowiła opowiedzieć "Polityka". Grozi nam globalne oziębienie - alarmuje. Cóż, grozi nam przede wszystkim olbrzymia niestabilność pogodowa, ale cóż począć. Redaktorki i redaktorzy na Słupeckiej od dawna wiedzą lepiej, dlatego z jednej strony mogą wskazać na "20 przyjemności, które każdy może uczynić przyrodzie", a z drugiej wspierać budowę elektrowni atomowych i przekonywać o ich niskiej szkodliwości. Pamięta ktoś z Was Czarnobyl? Niektórzy forsują tezę, że skala zniszczeń, skażeń i ludzkich ofiar została celowo zawyżona, i częstokroć tego typu poglądy trafiają do prasy jako "przełamujące tabu". Niedługo będziecie mogli zobaczyć prawdziwe oblicze miejsca katastrofy - bądźcie czujni i czekajcie na szczegóły.
Tymczasem nikt nie komentuje niedawnego specjalnego wydania amerykańskiego magazynu reporterów "60 Minut" stacji CBS, poświęconego globalnym zmianom klimatycznym. Zasłony milczenia nie przerywa nawet fakt, że jednym z naukowców biorącym udział w relacjonowanych przez telewizję badaniach był naukowiec polskiego pochodzenia. Program w bardzo rzetelny i kompetentny sposób pokazał, że z naszą planetą jest coś nie tak. Rzeczony badacz, prof. Paul Majewski z Uniwersytetu Maine razem z badaczami z polskiej stacji polarnej Arctowski przeprowadzał badania antarktycznego lodu. Okazało się, że tak dużej ilości dwutlenku węgla w atmosferze nie było od kilkuset tysięcy lat, a gwałtowny przyrost tegoż gazu szklarniowego zbiega się z rozpoczęciem rewolucji przemysłowej.
Sami naukowcy widzą wyraźnie, jak na obszarach na których prowadzili badania, niegdyś pokrytych śniegiem, dziś rośnie trawa. W rejonie arktycznym przyrost temperatury jest dwukrotnie wyższy niż na obszarze reszty globu. Z jednej strony oznacza to drastyczne topnienie czapy lodowej, przez co niegdyś skute lodem przejścia morskie stają się coraz bardziej dostępne. Z drugiej zaś doprowadza to do tak drastycznych zmian w otoczeniu, że grozi to wyginięciem niedźwiedzia polarnego. Co gorsza, badania naukowców wskazują na to, że nawet gdybyśmy natychmiast przestali emitować gazy szklarniowe, temperatura globalna, już rozpędzona przez naszą działalność, wzrosłaby o jeden stopień.
Grozi nam jednak coś dużo gorszego. Jeśli w ciągu 10 lat nie ograniczymy wysokości naszych emisji, będzie już za późno, a wzrosty temperatur sięgną 4-6 stopni Celsjusza. Oznacza to jeszcze większą ilość tropikalnych huraganów czy też susz - w zależności od miejsca globu. Mówi o tym jeden z pracujących dla Białego Domu naukowców, James Hansen, który przerwał zasłonę milczenia i przedstawił dowody na cenzurowanie raportów poświęconych zmianom klimatu. Sceptycy dosłownie wykreślali całe zdania, które wskazywały na wpływ człowieka na glob. Naukowiec pokazywał kastrowane w tej sposób notatki, co pokazuje fanatyczny stosunek ekipy Busha i negowanie przez nią faktów niewygodnych dla prawicowych polityków i biznesmenów.
Bardzo zatem możliwe, że nie dość, że wepchniemy planetę na nieodwracalne tory, to jeszcze zdołamy wkrótce potem wykorzystać zdecydowaną większość zasobów ropy naftowej. Już za kilkanaście lat możemy znaleźć się w ten sposób w obliczu kryzysu klimatyczno-energetycznego. Bardzo realne są też wojny o resztki surowców i o ten najważniejszy, niezbędny dla ludzkiego przeżycia - wodę. Tylko od nas i od naszych wyborów - począwszy od konsumenckich, a na politycznych kończąc - zależy, czy ta wizja stanie się rzeczywistością czy zdołamy jej uniknąć. O tym inne partie, zajęte budowaniem boisk w każdej gminie czy też szukaniem agentów nie powiedzą.
Zapraszam zatem do odsłuchania albo też obejrzenia audycji CBS.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz