W niedzielę nie zwalnialiśmy tempa i nie próżnowaliśmy. Część z nas poszła na debatę Adama Michnika z Danielem Cohn-Benditem, słynnym "czerwonym Dannym" z paryskich wydarzeń roku 1968. Zagraniczny gość jest jednocześnie współprzewodniczącym europarlamentarnej frakcji Zielonych, tak więc trudno nie cieszyć się z każdej tego typu wizyty prominentnego (i w niektórych kręgach wręcz kultowego) polityka, który tym razem postanowił opowiedzieć o dziedzictwie roku 1968. Był to czas, kiedy cały świat ogarnęła fala kontestacji i niezadowolenia - bądź to z powodu opresyjnego systemu komunistycznego, bądź też drobnomieszczańskiego zakłamania ówczesnych elit, które nie chciały zmierzyć się ze swoją przeszłością.
W tym samym czasie na Świętojerskiej, pod chińską ambasadą, spora część z nas patrzyła się na stan teraźniejszy i przyszły. Braliśmy udział w demonstracji organizowanej przez stowarzyszenia obrony praw człowieka i dążące do zagwarantowania minimum godnej egzystencji mieszkankom i mieszkańcom Tybetu. Zebrało się około stu osób, którym pomimo dnia wolnego od pracy zechciało się przyjść i wspólnie wyrazić swój sprzeciw wobec polityki Pekinu. Polityka ta prowadzi do stopniowego wynaradawiania rdzennych mieszkanek i mieszkańców - już dziś chińskich kolonistów jest w prowincji więcej niż Tybetanek i Tybetańczyków.
Samą manifestację otworzył Piotr Cykowski ze stowarzyszenia "Ratuj Tybet", nasz sympatyk i człowiek w pełni oddany idei praw człowieka. Przypomniał pokrótce stan obecny tego obszaru globu i przypomniał, że już jutro rusza wielki marsz emigrantek i emigrantów osiadłych w Indiach w kierunku swej utraconej ojczyzny, przez co pragną oni zwrócić uwagę na swoją sytuację. A dzieje się nieciekawie - chińscy żołnierze potrafią strzelać do przedzierających się przez górskie łańcuchy uciekinierów, a także więżą rozpoznanego przez Dalajlamę następnego Panczenlamę.
Wie o tym najlepiej pewien mnich buddyjski, który zaszczycił nas swoją obecnością. Mówił m.in. o tym, że bez pokoju z Tybetem nie będzie pokoju w Chinach, a to właśnie pokoju życzy z całego serca. Zabrzmiały pieśni z regionu, które miały poruszyć serca i umysły ludzi po drugiej stronie ogrodzenia. Niestety, nikt z ambasady nie pofatygował się by odpowiedzieć na poruszane w trakcie pikiety kwestie. Wielka szkoda, ale z drugiej strony dobrze, że żyjemy w kraju, gdzie za wołanie "niech żyje Dalajlama" i "Wolny Tybet - Wolne Chiny" nie trafia się na kilka lat za kratki.
Organizatorki i organizatorzy przygotowali się naprawdę solidnie - było mnóstwo tybetańskich flag, rozdawano także przypinki i darmowe egzemplarze "Monitora Olimpijskiego", publikacji zwracającej uwagę na kwestię łamania praw człowieka w Państwie Środka. Dobrze, że powstała i liczymy na to, że dzięki globalnej uwadze coś w tym kraju się zmieni. Jeśli nie to warto posłuchać stanowisko naszego Kongresu, które zaprezentował przewodniczący Dariusz Szwed - i wycofać się w udziału w olimpiadzie. Sportowcy nie powinni brać udział w legitymizowaniu brutalnych działań reżimu w Pekinie.
Serce rosło na widok ludzi, którym nie przeszkadzało, że Tybet leży tak daleko. Ludzi, którzy nie mówią, że ich to nie dotyczy. Bardzo trafnie ujął to gościnnie przybyły profesor socjologii z Torunia - bez wolnego Tybetu nie będzie wolnych Chin, a ich mieszkanki i mieszkańcy nadal będą pod rządami imperialistycznie nastawionego rządu. Wierzę, że dożyjemy dnia, kiedy Lhasa będzie stolicą autonomicznej prowincji demokratycznych Chin, a może i wolnym państwem, jeśli te dwa wielkie narody tak też zgodnie postanowią. Wierzę też, że doczekamy czasów, kiedy już nie trzeba będzie zapalać świeczek przy olimpijskich kółkach z drutu kolczastego, namalowanych na pomarańczowym tle. Czas pracować nad tym, by tak też było.
W tym samym czasie na Świętojerskiej, pod chińską ambasadą, spora część z nas patrzyła się na stan teraźniejszy i przyszły. Braliśmy udział w demonstracji organizowanej przez stowarzyszenia obrony praw człowieka i dążące do zagwarantowania minimum godnej egzystencji mieszkankom i mieszkańcom Tybetu. Zebrało się około stu osób, którym pomimo dnia wolnego od pracy zechciało się przyjść i wspólnie wyrazić swój sprzeciw wobec polityki Pekinu. Polityka ta prowadzi do stopniowego wynaradawiania rdzennych mieszkanek i mieszkańców - już dziś chińskich kolonistów jest w prowincji więcej niż Tybetanek i Tybetańczyków.
Samą manifestację otworzył Piotr Cykowski ze stowarzyszenia "Ratuj Tybet", nasz sympatyk i człowiek w pełni oddany idei praw człowieka. Przypomniał pokrótce stan obecny tego obszaru globu i przypomniał, że już jutro rusza wielki marsz emigrantek i emigrantów osiadłych w Indiach w kierunku swej utraconej ojczyzny, przez co pragną oni zwrócić uwagę na swoją sytuację. A dzieje się nieciekawie - chińscy żołnierze potrafią strzelać do przedzierających się przez górskie łańcuchy uciekinierów, a także więżą rozpoznanego przez Dalajlamę następnego Panczenlamę.
Wie o tym najlepiej pewien mnich buddyjski, który zaszczycił nas swoją obecnością. Mówił m.in. o tym, że bez pokoju z Tybetem nie będzie pokoju w Chinach, a to właśnie pokoju życzy z całego serca. Zabrzmiały pieśni z regionu, które miały poruszyć serca i umysły ludzi po drugiej stronie ogrodzenia. Niestety, nikt z ambasady nie pofatygował się by odpowiedzieć na poruszane w trakcie pikiety kwestie. Wielka szkoda, ale z drugiej strony dobrze, że żyjemy w kraju, gdzie za wołanie "niech żyje Dalajlama" i "Wolny Tybet - Wolne Chiny" nie trafia się na kilka lat za kratki.
Organizatorki i organizatorzy przygotowali się naprawdę solidnie - było mnóstwo tybetańskich flag, rozdawano także przypinki i darmowe egzemplarze "Monitora Olimpijskiego", publikacji zwracającej uwagę na kwestię łamania praw człowieka w Państwie Środka. Dobrze, że powstała i liczymy na to, że dzięki globalnej uwadze coś w tym kraju się zmieni. Jeśli nie to warto posłuchać stanowisko naszego Kongresu, które zaprezentował przewodniczący Dariusz Szwed - i wycofać się w udziału w olimpiadzie. Sportowcy nie powinni brać udział w legitymizowaniu brutalnych działań reżimu w Pekinie.
Serce rosło na widok ludzi, którym nie przeszkadzało, że Tybet leży tak daleko. Ludzi, którzy nie mówią, że ich to nie dotyczy. Bardzo trafnie ujął to gościnnie przybyły profesor socjologii z Torunia - bez wolnego Tybetu nie będzie wolnych Chin, a ich mieszkanki i mieszkańcy nadal będą pod rządami imperialistycznie nastawionego rządu. Wierzę, że dożyjemy dnia, kiedy Lhasa będzie stolicą autonomicznej prowincji demokratycznych Chin, a może i wolnym państwem, jeśli te dwa wielkie narody tak też zgodnie postanowią. Wierzę też, że doczekamy czasów, kiedy już nie trzeba będzie zapalać świeczek przy olimpijskich kółkach z drutu kolczastego, namalowanych na pomarańczowym tle. Czas pracować nad tym, by tak też było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz