Nie wierzę już w zapewnienia o nadprzyrodzonych zdolnościach intelektualnych tudzież politycznych Jarosława Kaczyńskiego. Po wyborczej porażce, miast wyciągnąć wnioski i próbować choć trochę odbić elektoratu Platformie Obywatelskiej, postanowił sprawdzić, kto z pozostałych przy nim przejdzie przez Morze Czerwone rządów Platformy Obywatelskiej. Próby, przed którymi stawia swoje wyborczynie i wyborców zaiste ciężkimi są - nawet Andrzej Lepper i Roman Giertych w czasach swoich tryumfów zdawali się nie aż tak ostrzy, jak sam przewodniczący Kaczyński, który z poważnych spraw postanowił uczynić szopkę. W taki oto sposób - retoryką pełną nacjonalizmu i pogardy - pogrąża się tematy, które warte są rozważenia.
Mamy do czynienia z niewątpliwą koncentracją mediów, o czym już zdarzyło mi się pisać. Warto podyskutować przy okazji planów zmian w finansowaniu TVP i Polskiego Radia, a także zbliżającej się wielkimi krokami cyfryzacji telewizji o tym co zrobić, by zapewnić pełen pluralizm dostępu do mediów. Jest to kluczowa kwestia w zagwarantowaniu prawdziwej wolności słowa, a nie tej, z którą mamy do czynienia dzisiaj, kiedy trzeba ją sobie za ciężkie pieniądze wykupić na wolnym rynku. Co zatem robi w obliczu tego wielkiego wyzwania prezes Kaczyński? Nazywa RMF FM "niemieckim radiem" i na tym kończy dyskusję. Zamiast przypomnieć, że jego ówczesny prezes - Stanisław Tyczyński zapowiadał przy okazji ustawy antykoncentracyjnej, że bez niej jego radio pozostanie w rękach rodzimego kapitału. Ustawa nie przeszła, a bez niej obok RMF-u mogły powstać RMF Classic i RMF Maxxx, dzięki czemu więcej radiowego tortu znalazło się w rękach pojedynczego właściciela.
Teraz mamy aferę internetową - Jarosław zobaczył w sieci zło i zniszczenie, terror i pornografię okraszaną już wcale, ale to wcale nie wirtualnymi butelkami piwa. Tak więc cywilizacja śmierci, która nie ma nic wspólnego z cudowną, bogoojczyźnianą, biało-czerwoną urną. Idąc modną dziś psychoanalizą można by się zastanowić, czy nie jest to efekt działania jego podświadomości - w końcu pod pewnym kątem karta wyborcza jest niemal falliczna, a miejsce, w które wrzuca się głosy ma taką jakąś dziurkę. Szkoda, że nie poszedł tym tropem i nie powiedział na ten przykład, że głosowanie przez Internet nie jest jakąś homoseksualną propagandą, bo te pecety to jakieś takie homogeniczne, wszystkie mają z grubsza te same dziurki czy też wypustki, tylko jedne mniejsze, inne większe...
Teraz zupełnie na serio - mam problem z e-głosowaniem. Doświadczenia związanie z amerykańskimi wyborami 2000 roku pokazują, że głosowanie elektroniczne ma spore wady. Po pierwsze (na razie mówimy tu jeszcze nie o głosowaniu przez sieć, ale elektroniczne maszyny) konkursy wygrywa jedna-dwie firmy, a więc wiąże się to z grą rynkową, prowadzoną dość często nieczystymi metodami. Szefami dwóch, niezależnych rzekomo firm zajmujących się elektronicznym głosowaniem w Stanach byli... bracia! Tak więc szanse są, podobnie jak i ataku hakerskiego. Nie mówię, że duże - ale są, a wiadomo, że czym większe wyzwanie, tym bardziej dla hakerów kuszące. Najważniejszą kwestią jest jednak zapewnienie istnienia formalnego, namacalnego, papierowego śladu głosowaniu. W tym wypadku czegoś takiego nie ma.
Na dzień dzisiejszy warto zatem się z tym wstrzymać. Nie warto, by dla przejściowej nowinki ułatwić manipulację i kontrolę. Co nie oznacza, że za lat kilka czy też kilkanaście nie będzie można do pomysłu wrócić. Cóż, jeśli obecnie ktoś nie chce ruszyć się z miejsca i pójść do najczęściej leżącego dość blisko lokalu wyborczego to tak czy siak trudno wierzyć w to, że jego wybór będzie przemyślany. Oczywiście są osoby starsze czy też niepełnosprawne, tak więc aż dziw bierze, że po dziś dzień nie doczekaliśmy się np. możliwości głosowania przez posłańca. Nie ma również żadnego problemu z wydłużeniem czasu głosowania do 22.00, jak to już niekiedy w rodzimej historii bywało. Dyskusji na tego typu tematy w żadnym wypadku nie powinno zabraknąć.
Ale bardzo możliwe że zabraknie i że w przypływie furii zgodzimy się na wylanie dziecka z kąpielą. Nasza nowa inkarnacja Piłsudskiego po utracie władzy degeneruje się do postaci swojskiego Mecziara, a zamiast budować polskie CDU dba o okolice nieboszczek i nieboszczyków z LPR. Rzecz jasna jeśli nie chce mieć konkurencji jeszcze bardziej na prawo tak też musi, jednak jeśli coraz bardziej zapomina o skrzydle bardziej umiarkowanym może znaleźć się w sytuacji, kiedy wyrzuceni z partii konserwatyści wyskoczą w odpowiednim momencie na tyle skutecznie, że strącą wielkiego stratega z piedestału.
Ale to już nie mój problem, niech Jarosław to przemyśli, podobnie jak i rysunek Rymkiewicza.
Mamy do czynienia z niewątpliwą koncentracją mediów, o czym już zdarzyło mi się pisać. Warto podyskutować przy okazji planów zmian w finansowaniu TVP i Polskiego Radia, a także zbliżającej się wielkimi krokami cyfryzacji telewizji o tym co zrobić, by zapewnić pełen pluralizm dostępu do mediów. Jest to kluczowa kwestia w zagwarantowaniu prawdziwej wolności słowa, a nie tej, z którą mamy do czynienia dzisiaj, kiedy trzeba ją sobie za ciężkie pieniądze wykupić na wolnym rynku. Co zatem robi w obliczu tego wielkiego wyzwania prezes Kaczyński? Nazywa RMF FM "niemieckim radiem" i na tym kończy dyskusję. Zamiast przypomnieć, że jego ówczesny prezes - Stanisław Tyczyński zapowiadał przy okazji ustawy antykoncentracyjnej, że bez niej jego radio pozostanie w rękach rodzimego kapitału. Ustawa nie przeszła, a bez niej obok RMF-u mogły powstać RMF Classic i RMF Maxxx, dzięki czemu więcej radiowego tortu znalazło się w rękach pojedynczego właściciela.
Teraz mamy aferę internetową - Jarosław zobaczył w sieci zło i zniszczenie, terror i pornografię okraszaną już wcale, ale to wcale nie wirtualnymi butelkami piwa. Tak więc cywilizacja śmierci, która nie ma nic wspólnego z cudowną, bogoojczyźnianą, biało-czerwoną urną. Idąc modną dziś psychoanalizą można by się zastanowić, czy nie jest to efekt działania jego podświadomości - w końcu pod pewnym kątem karta wyborcza jest niemal falliczna, a miejsce, w które wrzuca się głosy ma taką jakąś dziurkę. Szkoda, że nie poszedł tym tropem i nie powiedział na ten przykład, że głosowanie przez Internet nie jest jakąś homoseksualną propagandą, bo te pecety to jakieś takie homogeniczne, wszystkie mają z grubsza te same dziurki czy też wypustki, tylko jedne mniejsze, inne większe...
Teraz zupełnie na serio - mam problem z e-głosowaniem. Doświadczenia związanie z amerykańskimi wyborami 2000 roku pokazują, że głosowanie elektroniczne ma spore wady. Po pierwsze (na razie mówimy tu jeszcze nie o głosowaniu przez sieć, ale elektroniczne maszyny) konkursy wygrywa jedna-dwie firmy, a więc wiąże się to z grą rynkową, prowadzoną dość często nieczystymi metodami. Szefami dwóch, niezależnych rzekomo firm zajmujących się elektronicznym głosowaniem w Stanach byli... bracia! Tak więc szanse są, podobnie jak i ataku hakerskiego. Nie mówię, że duże - ale są, a wiadomo, że czym większe wyzwanie, tym bardziej dla hakerów kuszące. Najważniejszą kwestią jest jednak zapewnienie istnienia formalnego, namacalnego, papierowego śladu głosowaniu. W tym wypadku czegoś takiego nie ma.
Na dzień dzisiejszy warto zatem się z tym wstrzymać. Nie warto, by dla przejściowej nowinki ułatwić manipulację i kontrolę. Co nie oznacza, że za lat kilka czy też kilkanaście nie będzie można do pomysłu wrócić. Cóż, jeśli obecnie ktoś nie chce ruszyć się z miejsca i pójść do najczęściej leżącego dość blisko lokalu wyborczego to tak czy siak trudno wierzyć w to, że jego wybór będzie przemyślany. Oczywiście są osoby starsze czy też niepełnosprawne, tak więc aż dziw bierze, że po dziś dzień nie doczekaliśmy się np. możliwości głosowania przez posłańca. Nie ma również żadnego problemu z wydłużeniem czasu głosowania do 22.00, jak to już niekiedy w rodzimej historii bywało. Dyskusji na tego typu tematy w żadnym wypadku nie powinno zabraknąć.
Ale bardzo możliwe że zabraknie i że w przypływie furii zgodzimy się na wylanie dziecka z kąpielą. Nasza nowa inkarnacja Piłsudskiego po utracie władzy degeneruje się do postaci swojskiego Mecziara, a zamiast budować polskie CDU dba o okolice nieboszczek i nieboszczyków z LPR. Rzecz jasna jeśli nie chce mieć konkurencji jeszcze bardziej na prawo tak też musi, jednak jeśli coraz bardziej zapomina o skrzydle bardziej umiarkowanym może znaleźć się w sytuacji, kiedy wyrzuceni z partii konserwatyści wyskoczą w odpowiednim momencie na tyle skutecznie, że strącą wielkiego stratega z piedestału.
Ale to już nie mój problem, niech Jarosław to przemyśli, podobnie jak i rysunek Rymkiewicza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz