Świeżo po przeczytaniu książki wydanej przez Muzę w ramach serii Spectrum stwierdzam, że ostatnie dni upłynęły mi na myśleniu o wpływie ponadnarodowych, wielkich przedsiębiorstw na nasze codzienne życie. Wiele osób zjada swoje śniadanie w jednej sieci, wypija kawę w drugiej, a po pracy idzie do centrum handlowego określonej marki, by zakupić sobie wystrzałowy ciuch marki kolejnej. Rzecz jasna nie zajmujemy się wówczas kwestią tego, co nasz konsumencki wybór oznacza ani też skąd właściwie wzięły się firmy, których szyldy możemy oglądać na naszych ulicach. Książka Teda Nace'a "Gangi Ameryki. Współczesne korporacje a demokracja" udziela na te pytania wyczerpujących odpowiedzi.
Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się od przekształceń związanych z przemianą gospodarki feudalnej w kapitalistyczną. Dawne gildie, które nierzadko rządziły angielskimi miastami zaczęły ustępować pola spółkom handlowym, którym monopol na określoną działalność nadawała władza królewska. W ten sposób kompanie handlowe podbijały świat dla własnych zysków i chwały angielskiej korony. Na efekty nie trzeba było długo czekać - Kompania Wschodnioindyjska, która w połowie XVIII na dobre zadomowiła się na terenach Bengalu swoją surową polityką fiskalną wobec tubylców i lokalnego przemysłu doprowadziła do sytuacji, w której w przeciągu 130 lat (1750-1880) udział Indii w światowej produkcji przemysłowej spadł z 24,5 do 2,8%, natomiast Anglii wzrósł z 1,9 do 22,9%.
Podobną formę organizacji miały kolonie w Ameryce Północnej - Jamestown i jego klęska była jednym z powodów, dla których Korona decydowała się później poddać osadników pod swą bezpośrednią kontrolę. Akcjonariusze Kompanii Wirginijskiej posuwali się do tak daleko idących kroków, jak łapanie włóczęgów czy też zabieranie na podróż transoceaniczną sierot i opryszków po to, by poddać ich potem brutalnemu traktowaniu. Służący bogatych kolonizatorów stawali się w praktyce białymi niewolnikami, sprzedawanymi i kupowanymi, a system wymyślnych kar cielesnych za tak "okrutne" przewinienia, jak kradzież trzech miar mąki (przebicie języka igłą i późniejsze przywiązanie do drzewa aż do śmierci głodowej). Krytyka tego stanu rzeczy mogła narazić na konsekwencje - pewnemu służącemu zdecydowano się połamać ręce, przebić język szydłem, skatować wyciorem przez 40 ludzi i wypędzić z osady. Z naukowych wyliczeń wynika, że z 6.000 dorosłych i dzieci, które wówczas wywieziono do Wirginii 4.800 osób zmarło zanim Korona zdecydowała się przejąć kontrolę nad kolonią.
Powyższe doświadczenia, jak również pamięć o szkodliwości angielskich monopoli sprawiła, że twórcy amerykańskiej konstytucji odmówili szczególnego uznania formie korporacji. Co więcej, poszczególne stany przyjęły drakońskie przepisy prawne, zapobiegające ekspansji tej formy gospodarki rynkowej. Przez kilkadziesiąt lat wszelkie wysiłki akcjonariuszy kierowane były na poluzowanie norm prawnych - z zyskiem dla ich kieszeni, a szkodą dla społeczeństwa. W I poł. XIX wieku to poszczególne stany decydowały o przyznaniu koncesji, udzielanej średnio na 20-30 lat, po czym majątek spółki stawał się własnością publiczną. W ten sposób zapobiegano akumulowaniu kapitału i władzy w rękach niewielkiej grupy posiadaczy, chroniąc jednocześnie drobnych właścicieli, np. sklepów czy piekarni.
Po Wojnie Secesyjnej wiele zaczęło się zmieniać. Baroni kolejowi, mający w swych rękach dość pieniędzy i władzy, by rozpocząć rozluźnianie przepisów ruszyli w bój. Bardzo szybko zdołali sobie zaskarbić przychylność władz centralnych, stanowych i Sądu Najwyższego. Legislatury pojedynczych członów USA zaczęły np. zezwalać spółkom na przejmowanie udziałów innych spółek czy też na prowadzenie działalności poza granicami danego stanu. W 1886 roku przełomowy wyrok Sądu Najwyższego ws. Hrabstwo Santa Clara kontra Kolej Południowego Wybrzeża Pacyfiku stał się podstawą do uznania korporacji za osoby, będące podmiotami praw obywatelskich, które kolejnymi wyrokami zaczęły zdobywać. Koszmar Ojców Założycieli zaczął stawać się rzeczywistością.
Następujące lata, aż do czasów Wielkiego Kryzysu, były czasem bezprecedensowego rozwoju wielkich firm kosztem tak małych wytwórców, jak i pracowników. Sąd Najwyższy, który potrafił przyznać korporacjom tak absurdalne w stosunku do dotychczasowej linii ustawodawczej prawa, jak ochrony prywatności i ochrony przed rewizjami w 1896 uznał, że nie ma nic niezdrożnego w tym, że będący w 1/8 Afroamerykaninem obywatel został osadzony w więzieniu w Luizjanie za to, że jechał w wagonie "tylko dla białych". Aż do końca lat 30. XX wieku odrzucano także progresywne ustawodawstwo stanowe, dążące do ograniczenia ciężkiej pracy fizycznej kobiet i dzieci, a także skracania czasu pracy, nawet, jeśli miał on trwać 60 godzin (!), gdyż miało to zagrażać prawu swobody umów. Nic to, że pracownik był w zupełnie nierównej pozycji - liczył się interes wielkich, a nie maluczkich...
Liczba ofiar brutalnego tłumienia strajków pracowniczych i socjalistycznych w okresie "Gildred Age" szacowana jest przez historyków na 700 zabitych i 1.000 rannych - ofiary ślepego pędu za zyskiem kosztem nierówności ekonomicznych i dewastacji środowiska. Podczas jednej z akcji strajkujących puszczono przez szpaler lokalnej milicjo obywatelskiej, bijącej ich pałkami - była to kapitalistyczna wersja PRL-owskiej ścieżki zdrowia. Działaniami policyjnymi rozbito m.in. Amerykańską Partię Socjalistyczną, uznawaną za zagrożenie dla spuszczonych ze smyczy przedsiębiorstw. Dopiero za Roosevelta sądownictwo przestało blokować zmiany idące w kierunku redystrybucji dochodu narodowego i większej sprawiedliwości społecznej.
Kontrofensywa firm nadeszła w latach 70., kiedy to zaczęły powstawać konserwatywne think-tanki, produkujące ideologiczne paliwo dla późniejszych reform deregulacyjnych epoki Reagana. W jej efekcie w każdym dziale gospodarki zmniejszyła się ilość rynkowych graczy. Porozumienia o wolnym handlu oznaczały eksport polityki prywatyzacji i nieodpowiedzialnego biznesu na skalę światową. Doszło do tego, że rząd meksykański został zmuszony przez trybunał arbitrażowy NAFTY do wypłacenia ponad 16 mln $ firmie, którą powstrzymał od wykorzystywania na składowanie toksycznych odpadów terenu, przy którym mogło dojść do zanieczyszczenia lokalnych zasobów wodnych.
Sprzeciw wobec korporacyjnej władzy w Ameryce rozciąga się po sporej części społeczeństwa, przekraczając tradycyjne podziały polityczne. W 2000 roku tygodnik "BusinessWeek" wykonał serię sondaży z których wynika, że 74% Amerykanek i Amerykanów uważa wpływ korporacji na rząd amerykański za zbyt duży, a łącznie 82% twierdzi, że wpływ firm na ich własne życie jest zbyt wielki. Ruchy ekologiczne, alterglobaliści, obrońcy praw człowieka, stowarzyszenia konsumenckie, przywódcy religijni o niekiedy skrajnie różnym podejściu do wiary - wszyscy protestują przeciwko sile pieniądza, niszczącego demokrację wielomilionowymi dotacjami dla dwóch dominujących partii politycznych. Carl J. Mayer zaproponował poprawkę do konstytucji USA wyraźnie zaznaczającą, że osoby fizyczne mają większe prawa niż korporacje, które nie mają prawa do korzystania z Deklaracji praw człowieka amerykańskiej konstytucji. Pomysłu nie wsparli ani Republikanie, ani Demokraci - zrobili to amerykańscy Zieloni.
Ponad 400 stron fascynującej i pisanej prostym językiem opowieści pokazuje dobitnie, dlaczego wielkie firmy nie są najlepszym pomysłem kapitalistycznej gospodarki. Być może fakt jej złego funkcjonowania tkwi w ich dążeniu do ryzykownych spekulacji i w fakcie, że sam Adam Smith, obecny guru zwolenników wolnego rynku uznał korporacje za byty odchodzące w przeszłość, które nie będą odgrywać w nowoczesnej gospodarce wielkiej roli. Okazało się, że jego omyłka w tej kwestii była dość bolesna dla milionów pracujących po dziś dzień w urągających ludzkiej godności pracowniczek i pracowników, a także ludzi z wielu krajów, w których zamachy stanu odbyły się z cichym błogosławieństwem wielkich przedsiębiorców. Bogata bibliografia pokazuje, że nie są to twierdzenia wzięte z kosmosu ale mają twardą podbudowę w faktach - faktach, które wielu pragnęłoby przemilczeć.
Na dobrą sprawę wszystko zaczęło się od przekształceń związanych z przemianą gospodarki feudalnej w kapitalistyczną. Dawne gildie, które nierzadko rządziły angielskimi miastami zaczęły ustępować pola spółkom handlowym, którym monopol na określoną działalność nadawała władza królewska. W ten sposób kompanie handlowe podbijały świat dla własnych zysków i chwały angielskiej korony. Na efekty nie trzeba było długo czekać - Kompania Wschodnioindyjska, która w połowie XVIII na dobre zadomowiła się na terenach Bengalu swoją surową polityką fiskalną wobec tubylców i lokalnego przemysłu doprowadziła do sytuacji, w której w przeciągu 130 lat (1750-1880) udział Indii w światowej produkcji przemysłowej spadł z 24,5 do 2,8%, natomiast Anglii wzrósł z 1,9 do 22,9%.
Podobną formę organizacji miały kolonie w Ameryce Północnej - Jamestown i jego klęska była jednym z powodów, dla których Korona decydowała się później poddać osadników pod swą bezpośrednią kontrolę. Akcjonariusze Kompanii Wirginijskiej posuwali się do tak daleko idących kroków, jak łapanie włóczęgów czy też zabieranie na podróż transoceaniczną sierot i opryszków po to, by poddać ich potem brutalnemu traktowaniu. Służący bogatych kolonizatorów stawali się w praktyce białymi niewolnikami, sprzedawanymi i kupowanymi, a system wymyślnych kar cielesnych za tak "okrutne" przewinienia, jak kradzież trzech miar mąki (przebicie języka igłą i późniejsze przywiązanie do drzewa aż do śmierci głodowej). Krytyka tego stanu rzeczy mogła narazić na konsekwencje - pewnemu służącemu zdecydowano się połamać ręce, przebić język szydłem, skatować wyciorem przez 40 ludzi i wypędzić z osady. Z naukowych wyliczeń wynika, że z 6.000 dorosłych i dzieci, które wówczas wywieziono do Wirginii 4.800 osób zmarło zanim Korona zdecydowała się przejąć kontrolę nad kolonią.
Powyższe doświadczenia, jak również pamięć o szkodliwości angielskich monopoli sprawiła, że twórcy amerykańskiej konstytucji odmówili szczególnego uznania formie korporacji. Co więcej, poszczególne stany przyjęły drakońskie przepisy prawne, zapobiegające ekspansji tej formy gospodarki rynkowej. Przez kilkadziesiąt lat wszelkie wysiłki akcjonariuszy kierowane były na poluzowanie norm prawnych - z zyskiem dla ich kieszeni, a szkodą dla społeczeństwa. W I poł. XIX wieku to poszczególne stany decydowały o przyznaniu koncesji, udzielanej średnio na 20-30 lat, po czym majątek spółki stawał się własnością publiczną. W ten sposób zapobiegano akumulowaniu kapitału i władzy w rękach niewielkiej grupy posiadaczy, chroniąc jednocześnie drobnych właścicieli, np. sklepów czy piekarni.
Po Wojnie Secesyjnej wiele zaczęło się zmieniać. Baroni kolejowi, mający w swych rękach dość pieniędzy i władzy, by rozpocząć rozluźnianie przepisów ruszyli w bój. Bardzo szybko zdołali sobie zaskarbić przychylność władz centralnych, stanowych i Sądu Najwyższego. Legislatury pojedynczych członów USA zaczęły np. zezwalać spółkom na przejmowanie udziałów innych spółek czy też na prowadzenie działalności poza granicami danego stanu. W 1886 roku przełomowy wyrok Sądu Najwyższego ws. Hrabstwo Santa Clara kontra Kolej Południowego Wybrzeża Pacyfiku stał się podstawą do uznania korporacji za osoby, będące podmiotami praw obywatelskich, które kolejnymi wyrokami zaczęły zdobywać. Koszmar Ojców Założycieli zaczął stawać się rzeczywistością.
Następujące lata, aż do czasów Wielkiego Kryzysu, były czasem bezprecedensowego rozwoju wielkich firm kosztem tak małych wytwórców, jak i pracowników. Sąd Najwyższy, który potrafił przyznać korporacjom tak absurdalne w stosunku do dotychczasowej linii ustawodawczej prawa, jak ochrony prywatności i ochrony przed rewizjami w 1896 uznał, że nie ma nic niezdrożnego w tym, że będący w 1/8 Afroamerykaninem obywatel został osadzony w więzieniu w Luizjanie za to, że jechał w wagonie "tylko dla białych". Aż do końca lat 30. XX wieku odrzucano także progresywne ustawodawstwo stanowe, dążące do ograniczenia ciężkiej pracy fizycznej kobiet i dzieci, a także skracania czasu pracy, nawet, jeśli miał on trwać 60 godzin (!), gdyż miało to zagrażać prawu swobody umów. Nic to, że pracownik był w zupełnie nierównej pozycji - liczył się interes wielkich, a nie maluczkich...
Liczba ofiar brutalnego tłumienia strajków pracowniczych i socjalistycznych w okresie "Gildred Age" szacowana jest przez historyków na 700 zabitych i 1.000 rannych - ofiary ślepego pędu za zyskiem kosztem nierówności ekonomicznych i dewastacji środowiska. Podczas jednej z akcji strajkujących puszczono przez szpaler lokalnej milicjo obywatelskiej, bijącej ich pałkami - była to kapitalistyczna wersja PRL-owskiej ścieżki zdrowia. Działaniami policyjnymi rozbito m.in. Amerykańską Partię Socjalistyczną, uznawaną za zagrożenie dla spuszczonych ze smyczy przedsiębiorstw. Dopiero za Roosevelta sądownictwo przestało blokować zmiany idące w kierunku redystrybucji dochodu narodowego i większej sprawiedliwości społecznej.
Kontrofensywa firm nadeszła w latach 70., kiedy to zaczęły powstawać konserwatywne think-tanki, produkujące ideologiczne paliwo dla późniejszych reform deregulacyjnych epoki Reagana. W jej efekcie w każdym dziale gospodarki zmniejszyła się ilość rynkowych graczy. Porozumienia o wolnym handlu oznaczały eksport polityki prywatyzacji i nieodpowiedzialnego biznesu na skalę światową. Doszło do tego, że rząd meksykański został zmuszony przez trybunał arbitrażowy NAFTY do wypłacenia ponad 16 mln $ firmie, którą powstrzymał od wykorzystywania na składowanie toksycznych odpadów terenu, przy którym mogło dojść do zanieczyszczenia lokalnych zasobów wodnych.
Sprzeciw wobec korporacyjnej władzy w Ameryce rozciąga się po sporej części społeczeństwa, przekraczając tradycyjne podziały polityczne. W 2000 roku tygodnik "BusinessWeek" wykonał serię sondaży z których wynika, że 74% Amerykanek i Amerykanów uważa wpływ korporacji na rząd amerykański za zbyt duży, a łącznie 82% twierdzi, że wpływ firm na ich własne życie jest zbyt wielki. Ruchy ekologiczne, alterglobaliści, obrońcy praw człowieka, stowarzyszenia konsumenckie, przywódcy religijni o niekiedy skrajnie różnym podejściu do wiary - wszyscy protestują przeciwko sile pieniądza, niszczącego demokrację wielomilionowymi dotacjami dla dwóch dominujących partii politycznych. Carl J. Mayer zaproponował poprawkę do konstytucji USA wyraźnie zaznaczającą, że osoby fizyczne mają większe prawa niż korporacje, które nie mają prawa do korzystania z Deklaracji praw człowieka amerykańskiej konstytucji. Pomysłu nie wsparli ani Republikanie, ani Demokraci - zrobili to amerykańscy Zieloni.
Ponad 400 stron fascynującej i pisanej prostym językiem opowieści pokazuje dobitnie, dlaczego wielkie firmy nie są najlepszym pomysłem kapitalistycznej gospodarki. Być może fakt jej złego funkcjonowania tkwi w ich dążeniu do ryzykownych spekulacji i w fakcie, że sam Adam Smith, obecny guru zwolenników wolnego rynku uznał korporacje za byty odchodzące w przeszłość, które nie będą odgrywać w nowoczesnej gospodarce wielkiej roli. Okazało się, że jego omyłka w tej kwestii była dość bolesna dla milionów pracujących po dziś dzień w urągających ludzkiej godności pracowniczek i pracowników, a także ludzi z wielu krajów, w których zamachy stanu odbyły się z cichym błogosławieństwem wielkich przedsiębiorców. Bogata bibliografia pokazuje, że nie są to twierdzenia wzięte z kosmosu ale mają twardą podbudowę w faktach - faktach, które wielu pragnęłoby przemilczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz