Ostatni raport UEFA nie należy do najbardziej optymistycznych - organizacja krytykuje opieszałość władz polskich i ukraińskich w kwestii przygotowań do organizacji Mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012. Rywale ponoć już czekają, kiedy zostanie nam odebrana rola gospodarza, bo póki co stan przygotowań do najlepszych nie należy. Być może marudzimy i biadolimy na zapas, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że jak do tej pory potrafiliśmy jedynie powoływać komitety honorowe i dyskutować na temat tego, gdzie właściwie miałby stać Stadion Narodowy. Po tygodniach bezsensownych przepychanek okazało się zresztą, że będzie tam, gdzie miał być, czyli na Stadionie Dziesięciolecia, a teraz mogliśmy zobaczyć (póki co w przestrzeni wirtualnej) jak będzie wyglądał. Dobre i to.
Nie jestem fanem organizacji przez nasz kraj tej imprezy jako takiej. Dostrzegam pewne szanse w długofalowych inwestycjach infrastrukturalnych, które mogą poprawić poziom życia mnóstwa ludzi w naszym kraju. Mogą też zniszczyć cenną przyrodę i okazać się atrapą, która spełni swą funkcję przez parę dni w roku, a potem nikt nie będzie miał pomysłu, co robić dalej. Wszystko zależy od decydentów, na barkach których spoczywa odpowiedzialność za przygotowania. Patrząc się na Warszawę można jak na dłoni zobaczyć, że te same plany, przy różnym stopniu zaangażowania, mogą doprowadzić bądź to do rozkwitu miasta, bądź też do jego zupełnej zapaści.
Pisałem o tym na Salonie 24 jeszcze w listopadzie zeszłego roku i od tego czasu nic się nie zmienia. Stadion Narodowy na Pradze Południe to pewna szansa na to, że prawobrzeżna część miasta ulegnie rewitalizacji i poprawi się komunikacja. Niesie to ze sobą zagrożenia - już teraz w miastach na zachodzie Europy odnawianie fasad zdewastowanych budynków staje się dobrym pretekstem do wyrzucania z nich dotychczasowych, ubogich lokatorów po to, by zrobić miejsce chętnym mającym lepszą sytuację materialną. Jest to też szansa na integracja dzielnicy z miastem, bowiem do dziś w północnej jej części obok trendy klubów istnieją miejsca, w których ludzie ani razu w ciągu swego całego życia (!) nie byli na lewym brzegu Wisły.
By miasto nie utknęło w korkach, potrzebne są inwestycje w transport zbiorowe. Potencjalne zyski ZTM z tytułu przewozu pasażerów są nie do przecenienia. Tymczasem nie możemy się doczekać otwarcia kolejnej stacji metra, gdyż... nowo budowana stacja Słodowiec się rusza!Prawdopodobnie do kwietnia będziemy mogli obserwować kuriozum na światową skalę, czyli pociąg wahadłowy między Placem Wilsona a Marymontem, a skoro pierwsza nitka od lat nie chce się ukończyć, to co dopiero mówić o drugiej, kiedy nadal trwają spory chociażby o ułożenie poszczególnych stacji? Tymczasem bez sprawnej komunikacji publicznej miasto stanie w wielokilometrowych korkach, chyba, że odważy się na wprowadzenie winiet dla samochodów w centrum, ale na to się nie zanosi. Na chwilę obecną miasto myśli raczej o drenowaniu kieszeni tych, którzy już teraz wybierają ekologiczne metody przemieszczania się.
Nie widzę na dobrą sprawę, jak zmienić tę sytuację. Jeśli chodzi o inwestycje bezpośrednio związane z Euro to nadal leżą one w powijakach. Co gorsza, sam fakt ich istnienia sprawia, że dotychczas ważne inwestycje oddalane są na dalszą przyszłość. Tak będzie zapewne z planami wydłużenia linii tramwajowej aż do podwarszawskich Ząbek, tak już teraz dzieje się na Bemowie, gdzie półtora kilometra torów tramwajowych na ul. Powstańców Śląskich urasta do miana przedsięwzięcia nie do przeskoczenia na dzień dzisiejszy. Priorytetem dla Warszawy ma być odnowienie torów tramwajowych - jeśli jednak ma ono skończyć się tak jak dla mieszkańców okolic Mostu Poniatowskiego, którzy po ich remoncie mają... głośniej niż do tej pory, to aż strach się bać... A co z brzegami Wisły, czy doczekamy się paryskiej plaży z piaskiem czy też pozostanie ona w sferze marzeń?
Zieloni 2004 i organizacje ekologiczne od dawna wskazują na to, że pomysł z obwodnicą wewnątrz miasta jest poroniony. Od Paryża aż po Moskwę tego typu struktury powstają poza aglomeracjami - po to, by nie powiększać i tak znacznego tłoku wewnątrz nich. Protesty mieszkańców rzecz jasna pozostawały bez echa, przez co nawet minister środowiska mógł sobie pozwolić na dość swobodne wyznaczanie przebiegu dróg. Wszystko to, jak również i fakt, że od października czekamy na działające tablice wskazujące na przyjazd tramwajów w Alejach Jerozolimskich sprawia, że pozostaję sceptyczny co do stanu naszych przygotowań do Euro. Co gorsza, nie mam żadnej pewności, że w wypadku jego odebrania nagle miejscy włodarze pójdą po rozum do głowy i miasto w końcu zacznie służyć ludziom. Pozostaje zatem czekać - i mieć nadzieję, że za 4 lata Warszawa naprawdę będzie lepszym miejscem do życia. Oby nie były one płonne...
Nie jestem fanem organizacji przez nasz kraj tej imprezy jako takiej. Dostrzegam pewne szanse w długofalowych inwestycjach infrastrukturalnych, które mogą poprawić poziom życia mnóstwa ludzi w naszym kraju. Mogą też zniszczyć cenną przyrodę i okazać się atrapą, która spełni swą funkcję przez parę dni w roku, a potem nikt nie będzie miał pomysłu, co robić dalej. Wszystko zależy od decydentów, na barkach których spoczywa odpowiedzialność za przygotowania. Patrząc się na Warszawę można jak na dłoni zobaczyć, że te same plany, przy różnym stopniu zaangażowania, mogą doprowadzić bądź to do rozkwitu miasta, bądź też do jego zupełnej zapaści.
Pisałem o tym na Salonie 24 jeszcze w listopadzie zeszłego roku i od tego czasu nic się nie zmienia. Stadion Narodowy na Pradze Południe to pewna szansa na to, że prawobrzeżna część miasta ulegnie rewitalizacji i poprawi się komunikacja. Niesie to ze sobą zagrożenia - już teraz w miastach na zachodzie Europy odnawianie fasad zdewastowanych budynków staje się dobrym pretekstem do wyrzucania z nich dotychczasowych, ubogich lokatorów po to, by zrobić miejsce chętnym mającym lepszą sytuację materialną. Jest to też szansa na integracja dzielnicy z miastem, bowiem do dziś w północnej jej części obok trendy klubów istnieją miejsca, w których ludzie ani razu w ciągu swego całego życia (!) nie byli na lewym brzegu Wisły.
By miasto nie utknęło w korkach, potrzebne są inwestycje w transport zbiorowe. Potencjalne zyski ZTM z tytułu przewozu pasażerów są nie do przecenienia. Tymczasem nie możemy się doczekać otwarcia kolejnej stacji metra, gdyż... nowo budowana stacja Słodowiec się rusza!Prawdopodobnie do kwietnia będziemy mogli obserwować kuriozum na światową skalę, czyli pociąg wahadłowy między Placem Wilsona a Marymontem, a skoro pierwsza nitka od lat nie chce się ukończyć, to co dopiero mówić o drugiej, kiedy nadal trwają spory chociażby o ułożenie poszczególnych stacji? Tymczasem bez sprawnej komunikacji publicznej miasto stanie w wielokilometrowych korkach, chyba, że odważy się na wprowadzenie winiet dla samochodów w centrum, ale na to się nie zanosi. Na chwilę obecną miasto myśli raczej o drenowaniu kieszeni tych, którzy już teraz wybierają ekologiczne metody przemieszczania się.
Nie widzę na dobrą sprawę, jak zmienić tę sytuację. Jeśli chodzi o inwestycje bezpośrednio związane z Euro to nadal leżą one w powijakach. Co gorsza, sam fakt ich istnienia sprawia, że dotychczas ważne inwestycje oddalane są na dalszą przyszłość. Tak będzie zapewne z planami wydłużenia linii tramwajowej aż do podwarszawskich Ząbek, tak już teraz dzieje się na Bemowie, gdzie półtora kilometra torów tramwajowych na ul. Powstańców Śląskich urasta do miana przedsięwzięcia nie do przeskoczenia na dzień dzisiejszy. Priorytetem dla Warszawy ma być odnowienie torów tramwajowych - jeśli jednak ma ono skończyć się tak jak dla mieszkańców okolic Mostu Poniatowskiego, którzy po ich remoncie mają... głośniej niż do tej pory, to aż strach się bać... A co z brzegami Wisły, czy doczekamy się paryskiej plaży z piaskiem czy też pozostanie ona w sferze marzeń?
Zieloni 2004 i organizacje ekologiczne od dawna wskazują na to, że pomysł z obwodnicą wewnątrz miasta jest poroniony. Od Paryża aż po Moskwę tego typu struktury powstają poza aglomeracjami - po to, by nie powiększać i tak znacznego tłoku wewnątrz nich. Protesty mieszkańców rzecz jasna pozostawały bez echa, przez co nawet minister środowiska mógł sobie pozwolić na dość swobodne wyznaczanie przebiegu dróg. Wszystko to, jak również i fakt, że od października czekamy na działające tablice wskazujące na przyjazd tramwajów w Alejach Jerozolimskich sprawia, że pozostaję sceptyczny co do stanu naszych przygotowań do Euro. Co gorsza, nie mam żadnej pewności, że w wypadku jego odebrania nagle miejscy włodarze pójdą po rozum do głowy i miasto w końcu zacznie służyć ludziom. Pozostaje zatem czekać - i mieć nadzieję, że za 4 lata Warszawa naprawdę będzie lepszym miejscem do życia. Oby nie były one płonne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz