Ale przecież Siła Wyższa – kimkolwiek jest, jeśli jest – nie działa sama przez się, ot tak: pstryk! – i zrobione. Ona ma zwyczaj współdziałać z człowiekiem – nieszczęsną, zaślepioną, obdarzoną wolną wolą istotą, zaciekle dążącą do zniszczenia swej kolebki, a razem z nią i siebie samej. W innych miejscach na globie ta istota trochę oprzytomniała i stara się szanować dzieło swego Stwórcy - swój dom. U nas na razie słabo widać oznaki podobnej postawy. Chociaż mówić o Bogu, owszem, lubimy.
Niedawno wybrałam się z psem na rowerową przejażdżkę wzdłuż Wisły. Koło Spójni zsiadłam z roweru i powędrowaliśmy piechotą przez dziki las łęgowy. To teren zalewowy, więc na szczęście raczej mu nie grozi, że zostanie ucywilizowany. W wielkim mieście – taka fantastyczna dzicz! Pachnie zielenią, ziemią, wilgocią, chmiel pnie się niczym liany po gałęziach, Zuźka węszy podniecona po krzakach, przeskakujemy zwalone pnie drzew... Co z tego? Jak okiem sięgnąć, wszędzie plastik. Plastikowe butelki, foliowe torby, dla urozmaicenia trochę kartoników po sokach, tu i ówdzie butelka po wódce. Puszek po piwie trochę mniej – płacą za nie na skupie. Przyjdzie wysoka woda, poniesie całe to dziadostwo do Bałtyku. A tutaj przyjdą nowe śmieci. Wędkarze nie zawiodą.
Pytam: co robi w tej sprawie Rada Warszawy, co prezydent(a)? Czy to tak trudno wpuścić raz na miesiąc na wiślane brzegi ekipę sprzątaczy? Nie potrzeba do tego planów, przetargów ani wielkich funduszy, wystarczy ogłoszenie w prasie i Urzędach Zatrudnienia. Bezrobotnych podobno już u nas nie ma (he he), ale paru czy parunastu chętnych emerytów na pewno by się znalazło. Mira Meysztowicz ze swoją coroczną akcją „Sprzątanie świata” (chwała jej za to!) nie załatwi problemu. Ale cóż, radni i prezydent widocznie zanadto są zajęci walką o to, aby w preambule do statutu miasta znalazło się słowo „Bóg”, żeby zawracać sobie głowę takimi drobiazgami. Boże! Dlaczego w Polsce musi być brudno?!
W jakiś czas później, w ubiegły piątek, pojechałam z zaprzyjaźnionym dzieckiem nad Zalew Zegrzyński. Nieporęt, Białobrzegi, port jachtowy, rozfalowana, rozmigotana wodna tafla, mini-zoo... I znowu to samo: w nadbrzeżnych łozach, w miejscach weekendowych biwaków i codziennego wędkowania – jeden syf. Doszłyśmy groblą do plaży i zdjęłyśmy z Agnieszką buty, żeby pobrodzić. Brodzić, owszem, się dało, rzucać psu patyki do wody, puszczać kaczki... Ale stąpnąć nieco dalej od wody – strach. W piachu pełno kapsli od butelek, a kto wie, czy i nie szkła. O tak, błyszczy kawałek! Poniewierają się pudełka po papierosach, niedopałki, powiewają na wietrze foliowe torby. A co najdziwniejsze, na tym śmietniku leżą lub baraszkują z dziećmi nieliczni plażowicze – i nikomu to zdaje się nie przeszkadzać! Nikt się nie schyli i nie próbuje pozbierać tego dziadostwa! Żeby powiedzieć prawdę: na całej plaży ani jednego pojemnika. Trzeba by przyjść z własnym workiem.
W Anglii na plażach stoją tabliczki „Take your rubbish home”. I ludzie zabierają. To należy do dobrego tonu. A u nas?
Kto wie, czy nie skrzykniemy z Agnieszką paru innych nastolatków i nie urządzimy nad Zalewem mini-sprzątania świata. Ale póki co – pytam: dlaczego nic nie robią w tej sprawie władze gminy Nieporęt? One przecież nie muszą, jak warszawskie, walczyć o preambułę?
3 komentarze:
No niestety Polacy faktycznie nie umieją dbać o środowisko, to jest naprawdę katastrofa. W Szwecji Norwegii istnieje takie coś jak Allemansrätten - Prawo wszystich ludzi do kontaktu z przyrodą. Kontaktu, a jednocześnie brania odpowiedzialności za nią. Masz prawo rozbić namiot na czyjejś prywatnej wyspie w archipelagu sztokholmskim, jednak musisz opuszczając to miejsce zostawić po sobie nienagnany porządek. Nikt nikogo nie ściga bo ludzie sami wiedzą, że muszą zrobić dla dobra ich samych. Nasz naród tego nie rozumie teraz i wątpię, żeby kiedykolwiek zrozumiał. Bliżej nam w tej kwestii do Włoch niż Szwecji.
Trudno się nie zgodzić z szanowną autorką. Ale w IV RP, czyli w najlepszym razie póżnym Średniowieczu, obowiązuje hasło nie "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się", a "Katolicy dużych i małych miast i wsi łączcie się".
Co oznacza, że prawdopodobnie krucjata o umieszczenie Boga w preambule dotyczącej tylko Warszawy, będzie toczona również przez wojska zaciężne Nieporętu. A śmieciami zajmie się Pan Bóg w podzięce za walkę o jego dobre imię.
Świetnie rozumiesz problem, tann. W jednym się tylko z Tobą nie zgodzę: że nic się nigdy w tej sprawie w Polsce nie zmieni. Jestem optymistką, co robić :), i bardzo mi przemawia do przekonania dalekowschodnia (czy nie konfucjańska? proszę mnie oświecić, bo zapomniałam) mądrość: że nawet najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku. A więc zróbmy ten krok! C z y l i z a c z n i j m y o d s i e b i e. Tylko tak można zmienić świat i ludzi, innego sposobu nie ma. A że mało nas? Spokojnie, będzie więcej. Kilkanaście lat temu, jak zostałam wegetarianką, ktoś rzucił a propos tego stylu życia i jego perspektyw inną mądrość: że chrześcijaństwo zaczęło się od 12 (dwunastu!) apostołów. (Co się później z tą ideą stało, to zupełnie inna sprawa.)
Tak więc i w sprawie lepszego traktowania naszej biednej udręczonej planety zacznijmy od siebie. A w jaki sposób? Jak z nieba spadł mi artykuł w najnowszej (nr 35) Polityce z superpraktycznymi wskazówkami na ten temat: "20 uprzejmości, które każdy może zrobić dla natury." Ściąga jak znalazł! Zapraszam do lektury!
Prześlij komentarz