Mój brak pisania o lokalnych, warszawskich sprawach ma swoją przyczynę - trudno mi po prosto do końca zrozumieć, o co chodzi w stołecznej polityce od czasu, gdy władzę absolutną przejęła ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz. Brak współpracy opozycji - PiS i SLD - poskutkował dwiema inicjatywami referendalnymi w sprawie prywatyzacji SPEC, z których jedna zakończyła się fiaskiem, druga zaś udała się - w sumie - rzutem na taśmę. Atmosfera podwyżek nie przełożyła się na większe wrzenie przeciwko rządzącej miastem PO - wręcz przeciwnie, nawet niewielkie protesty, takie jak niedawne "Imieniny Hanki", zorganizowane przez środowiska lokatorskie, spotkały się dość dużą wrogością jako przejawy populizmu. Ponieważ klimat egoizmu ostatnimi czasy dominuje w stołecznym powietrzu, zatem siłą rzeczy pisać o czymś niespecjalnie miłym zwyczajnie mi się nie chce.
Okazało się w ostatnim czasie, że jest jakaś akcja, która Warszawianki i Warszawiaków zmobilizować jest w stanie. Organizatorzy inicjatywy "Stop janosikowe" zebrali ponad 100 tysięcy podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą. Problem z nią jest taki, że nawet z punktu widzenia takich wartości, jak solidarność społeczna, dałoby się ją bronić. Kuriozalnie wyglądała sytuacja, w której rzekomo bogate Mazowsze (statystyki województwa zawyżała Warszawa, wystarczy pojechać na północ województwa albo na tereny dawnego radomskiego, by poznać jego "bogactwo") musiało się zadłużać, by przekazać oczekiwane odeń transfery finansowe innym samorządom. Dobrych intencji pomysłodawcom - Związkowi Stowarzyszeń Praskich, nie sposób odmówić. W samym projekcie znajdziemy nie zniesienie, lecz jego ograniczenie o 20% i zmianę formy transferu z bezwarunkowej na finansowanie konkretnych projektów, przedkładanych przez uboższe samorządy. Cały potencjał takiej zmiany - o którym za chwilę - niweluje jednak agresywny przekaz, po którym trudno rozpoznać dobre intencje pomysłodawców.
To prawda, że trudno wymyślić treściwe, seksowne hasło zwięźle opisujące sens inicjatywy. To prawda, że bez poruszenia emocji trudno oczekiwać sukcesu w zbieraniu całkiem sporej ilości podpisów. Sęk w tym, że "Stop janosikowe" tak naprawdę wprowadza w błąd - ograniczenie go o 20% w żaden sposób nie można porównywać do jego likwidacji. Przyjęcie za motyw przewodni takiego, a nie innego tytułu automatycznie przyczynia się do pogłębienia resentymentów na linii swój-obcy (gdzie złymi są osoby pracujące w Warszawie, a nie płacące tu podatków) i do dalszego podsycania lokalnego egoizmu, w którym nie ma miejsca na solidarność z rejonami kraju rozwijającymi się wolniej niż Warszawa. Zrozumiałe może być rozżalenie stowarzyszeń praskich na fakt, że w 800 milionów złotych w ostatnim budżecie miasta poszło na transfery do innych samorządów, jednak nie wierzę, że nawet całkowita likwidacja instytucji janosikowego byłaby w stanie automatycznie poprawić sytuację prawej strony miasta. Wszystko zależy wszak od władz miasta - skoro do zmiany polityki nie było w stanie przekonać je nawet Euro 2012, przy okazji którego obiecywano Pradze rewitalizacyjne złote góry, to nie ma żadnej gwarancji, by nawet po zmianie prawa nierównomierny rozwój Warszawy został zahamowany.
Za stały problem dla miejskiego budżetu uważa się osoby, które mieszkając w Warszawie i korzystając z jej usług komunalnych, nie płacą tu podatków. Owszem, jak najbardziej przerejestrowanie się do stołecznych urzędów podatkowych warte jest promowania, szkoda jednak, że w dyskusji na ten temat zapomina się o czynnikach życiowych, mających niebagatelny wpływ na podjęcie tej decyzji. Trudno oczekiwać jej dajmy na to od osób jednocześnie pracujących i studiujących, dla których chlebem powszednim są częste przeprowadzki. Nie ma tu też miejsca na stwierdzenie faktu, że osoby przyjeżdżające do Warszawy - np. na studia lub po ich ukończeniu w innym mieście - przez lata nie wkładały swoich podatków w usługi publiczne w gminach, w których mieszkały w młodości. Danie im kilku lat na to, by w ten sposób chociaż symbolicznie wsparły samorząd, z usług którego niegdyś korzystały, nie wydaje mi się niczym zdrożnym. Ponieważ migracje do Warszawy trwają w najlepsze, a bezrobocie pozostaje niskie, proponuję malkontentom ćwiczenie umysłowe w postaci wyobrażenia sobie, że pewnego dnia osoby "przyjezdne" (swoją drogą ciekawe, jak w mieście zniszczonym podczas II Wojny Światowej rozgraniczenie między "tutejszymi" a przyjezdnymi" wykonać) znikają z miasta. Świadczenie wielu usług - od gotowania w restauracji po obsługę bankową - przeżyłoby chwilę załamania, a niedobór wykwalifikowanej siły roboczej mógłby skłonić niejedną firmę do przeprowadzki. Warszawa mogłaby na tym stracić dużo więcej, niż traci aktualnie na janosikowym.
Czy potrafię wyobrazić sobie inną kampanię na rzecz zmian w kulawej legislacji, ślepej na rosnące rozwarstwienie społeczne w miastach, uważanych za bogate? Trudno mi jeszcze wymyślić równie chwytliwe hasło, ale potrafię wyobrazić sobie pewne punkty zaczepienia. Kiedyś "cały naród budował swoją stolicę", dziś "Twoje pieniądze budują cały kraj" - mógłby brzmieć główny ton przekazu. Zmiany legislacyjne mogą sprawić, że każda osoba płacąca podatki w Warszawie mogłaby zobaczyć konkretne tego efekty - nie tylko w stolicy, ale w całej Polsce. Wyremontowana droga, odnowiona linia kolejowa, program termorenowacji szkół czy program dożywiania dzieci - wszystko to mogłoby być źródłem dumy i satysfakcji z dzielenia się bogactwem. Grupy mieszkanek i mieszkańców z tej samej miejscowości mogłyby skrzykiwać się i wchodzić we współpracę z samorządem rodzinnej miejscowości, proponując mu podjęcie określonej inwestycji. Warszawa, gdyby to w jej rękach pozostało dysponowanie środkami, mogłaby wręcz rozpocząć prowadzenie swego rodzaju "miejskiej polityki zagranicznej", proponując inwestycje, leżące we wspólnym interesie swoim i innego samorządu, np. w rozwój chroniących przed powodzią polderów. Duch solidarności z resztą kraju mógłby przełożyć się też na większą solidarność między poszczególnymi dzielnicami, co pozwoliłoby na przykład na bardziej równy podział środków między lewym a prawym brzegiem miasta.
Szkoda, że tak dobra okazja do zmycia wrażenia, że bogatsze samorządy nie chcą dzielić się z biedniejszymi, została zaprzepaszczona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz