Czwartki to wspaniałe dnie tygodnia z jednego, ale bardzo ważnego powodu - to właśnie w ten dzień najłatwiej dostać się za darmo do muzeum, by obejrzeć, jak sztuka dyskutuje ze współczesnością. Adam ma dużo łatwiej - ma legitymację prasową, co otwiera mu drzwi znacznie łatwiej, niż legitymacja studencka. Ponieważ do fuzji bloga z "Zielonymi Wiadomościami" już doszło, muszę się zastanowić nad tym, czy aby nie załatwić sobie podobnej. Chwilowo - ze względu na fakt, że Muzeum Narodowe w remoncie - nie jest to sprawa nagląca, więc póki co mogę zacząć na nowo praktykować rytuał czwartkowych wyjść do stołecznych przybytków sztuki.
W CSW w Zamku Ujazdowskim jeszcze do niedawna praktycznie nie bywałem. Tak to już jest z moim smakowaniem Warszawy - mimo faktu, iż lubię dodawać nowe miejsca do mapy obszarów przeze mnie uczęszczanych, koniec końców cały czas wydaje mi się ona dramatycznie uboga. Szczęśliwie, kiedy już raz gdzieś trafię, dość często w to miejsce powracam. Tak było z Biblioteką Narodową, tak jest i z Centrum Sztuki Współczesnej. Wakacyjna oferta placówki - przynajmniej moim zdaniem - nie jest zbyt łatwa w odbiorze, co nie oznacza, że odradzam zapoznanie się z nią, wręcz przeciwnie. Już z zewnątrz witają nas... wierzby, wystające z zamkowych baszt. To jedna z wielu instalacji, przygotowanych na potrzeby trwającego aż do stycznia projektu Regress/Progress. Wystawa stawia sobie za zadanie unaocznienie rosnącego napięcia, jeśli chodzi o wartościowanie tych dwóch słów, z którym zresztą czytelniczki i czytelnicy tego bloga są, jak sądzę, na bieżąco. Do niedawna postęp oznaczał wzrost i rozwój, w świecie kurczących się zasobów naturalnych jednak wymaga przewartościowania, jeśli nadal chcemy cieszyć się wysoką jakością życia. Repetycja, recykling, wolniejszy trym produkcji i konsumpcji - te słowa-klucze zaczynają nabierać coraz bardziej pozytywnego znaczenia, jak się wydaje w samą porę.
Rozliczenie się z dotychczasowymi marzeniami, ich przedstawienie i przewartościowanie przyjmuje w ujazdowskich murach najróżniejsze formy. Niektóre instalacje zdają się jeszcze wierzyć w rolę technologii, jak chociażby tańczące w rytm walca balony w kształcie gwiazdek, poruszane małymi śmigłami na baterie. Z marzeniami o alternatywnej rzeczywistości gra zarówno Robert Kuśmirowski, kreując pokój komputerowy, w którym działać ma w rzeczywistości nigdy nie powstały jego wczesny model, jak i autor wideo "The Golden Institute", który puścił wodze fantazji i dał zwycięstwo w prezydenckim wyścigu w USA w 1980 roku Jimmy'emu Carterowi. Ten, w wizji Saschy Pofleppa, zdecydował się na powołanie osobnej jednostki badawczej, zajmującej się wyszukiwaniem metod pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych. W filmie widzimy jednak, że równie ważne co nowe źródła pozyskiwania energii są metody ich wykorzystywania. Scentralizowana jednostka w filmie artysty bada m.in. czerpanie energii z ziemskiego ruchu obrotowego, co miałoby doprowadzić do jego wyhamowania i wydłużenia doby. Pachnie to geoinżynierią, ale zerknąć - i zastanowić się - jak najbardziej warto.
Nie sposób streścić wszystkich instalacji z tej wystawy, nie ma zresztą takiej potrzeby, skoro nawet internetowe zestawienie opracowane przez CSW imponuje szczegółowością. Dość wspomnieć, że nie wszystkie wizje artystyczne wierzą w lepszą przyszłość, a wspomniane wierzby sytuują się raczej po tej pesymistycznej stronie (choć niewątpliwie uwodzą estetyką opuszczonego zamczyska i towarzyszącą lekko nostalgiczną, lekko romantyczną wizją tryumfu natury nad kulturą). Emocje, jak słyszałem, budzi łączenie nauki i religii w kolażach Aleksandry Mir. Astronauta z twarzą Chrystusa albo kosmiczne tła wokół świętych postaci mają zwracać uwagę na to, jak języki religii i nauki, dziś jak się zdaje oddzielone od siebie, niegdyś były jednością. Czy jednak aby na pewno są dziś oddzielone? A może to język nauki i towarzyszące mu dążenie do poznania obiektywnej prawdy o świecie nie stają się przypadkiem nową, świecką religią, w dużej mierze kształtującą nasze wyobrażenia o przyszłości?
Warto jeszcze wspomnieć o trwającej do września ekspozycji kolekcji CSW z lat 80. XX wieku. Wrażenie robi całkiem niezłe, choć - moim zdaniem - wyczuwa się w prezentowanych dziełach nie tyle kontestację ówczesnej rzeczywistości, co raczej towarzyszącą jej rezygnację i smutek. Dowiedziałem się wreszcie, kto stoi za wideo fikcyjnego pogrzebu Breżniewa, które widziałem w krakowskim MOCAK-u - Józef Robakowski. W wersji rzutowanej na ścianę sali robi jeszcze bardziej przerażające wrażenie, niż na małym telewizorku. W osobnym pokoju zapoznać się możemy z rzeźbami Magdaleny Abakanowicz, w innym - zobaczyć nakładające się na macewy powidoki. Jednym z projektów (zdjęcie na początku posta) jest czarno-białe, stare zdjęcie, które rozpada się w szklanej gablocie na 3 warstwy. Kiedy już ułoży się czyiś wizerunek, wystarczy sprawdzić kątem oka w inny róg obrazu, by spostrzec bez problemu, że inne osoby pozostają niepokojąco pokawałkowane. Pomysł pozornie prosty, a skłaniający do refleksji nad subiektywnością i wybiórczością pamięci. Dodajmy jeszcze do tego wideoinstalację inspirowaną jedną z bitew I Wojny Światowej, a także poruszające się meble Aleksandry Wasilkowskiej, by skonstatować po raz kolejny, że wybrać się w okolice Placu na Rozdrożu jak najbardziej warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz