Publikacja brytyjskiej fundacji Demos – "The Entrepreneurial State" – rozprawia się z mitami na temat tego, jak indywidualna inicjatywa odpowiada za postęp naukowy i technologiczny. Na czołowego gracza wyrasta państwo, pełniące funkcje dalekie od "nocnego stróżowania".
Przyzwyczajeni jesteśmy do wizji postępu tożsamej z dokonywaniem kolejnych odkryć naukowych, dzięki którym zmniejszały się odległości między kontynentami, zmniejszała śmiertelność z powodu chorób czy też wydłużał się nasz czas życia. Roli wybitnych jednostek – od Leonarda da Vinci po Marię Curie-Skłodowską – nie sposób zlekceważyć. Problem w tym, że wraz z kolejnymi odkryciami wiedza gatunku ludzkiego na temat otaczającego go świata stawała się coraz bardziej kompleksowa, a kolejne odkrycia wymagały zainwestowania coraz większej ilości pieniędzy. Proces ten szczególnie przybrał na sile w okresie II wojny światowej oraz po jej zakończeniu. Rola instytucji państwowych w przyspieszeniu postępu technologicznego jest nie do przecenienia. Niestety, wraz z postępem neoliberalizmu od lat 80. XX wieku doktryna zakładająca redukcję roli państwa zaczęła brać górę – i to nie tyle w praktyce jego funkcjonowania (udział sektora publicznego w badaniach i rozwoju pozostaje po dziś dzień znaczny), co w dominującej narracji międzynarodowych koncernów. Promują one swoją wersję historii, w której to nieskrępowany pęd do przedsiębiorczości doprowadził do sukcesu amerykańskiej Doliny Krzemowej, stawiając ją jako wzór dla pozostałych krajów świata.
Autorka raportu przygotowanego dla think-tanku Demos, ekonomistka Mariana Mazzucato, rozprawia się z tym mitem, przypominając o instytucjach, odpowiedzialnych za technologiczny skok Stanów Zjednoczonych po 1945 roku. Jedną z nich była DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency), powstała w 1958 roku na fali rywalizacji ze Związkiem Radzieckim w dziedzinie militarnej oraz eksploracji kosmosu. Jej działania szły dwutorowo: z jednej strony tworzyła własne instytucje badawcze, z drugiej zaś wspierała swoimi zasobami finansowymi oraz naukowymi młode, obiecujące inicjatywy sektora prywatnego, chcące realizować jej projekty. Główną przewagą, jaką instytucja ta miała nad działaniami niepublicznymi, było skupianie się na długofalowych, wręcz wizjonerskich inicjatywach, których okres wdrożenia do komercyjnego wykorzystania mógł sięgać 20 i więcej lat, podczas gdy większość sekcji badawczo-rozwojowych (B+R) w komercyjnych firmach ukierunkowana jest na działania mające przynieść szybki zysk (maksymalnie w ciągu 3 do 5 lat od rozpoczęcia badań). Publiczne finansowanie pozwoliło chociażby na rozwój Internetu. DARPA ułatwiała sieciowanie inicjatyw naukowych oraz zapewniała stabilne finansowanie obiecującym jej zdaniem projektom, rezygnując ze wspierania tych pomysłów, które przestały zapowiadać się perspektywicznie. Wizjonerstwo, decentralizacja i elastyczność – to połączenie zdaniem Mazzucato miało przyczynić się do amerykańskiego sukcesu technologicznego.
Innym amerykańskim sukcesem był SBIR (Small Business Innovation Research). Co ciekawe, odpowiada za niego... administracja Ronalda Reagana, która doprowadziła do jego uchwalenia w 1982 roku. Wspiera on komercjalizację badań, prowadzonych przez firmy z sektora high-tech kwotami nawet do 2 mld dolarów rocznie. W Japonii z kolei sukces w transformacji tej pierwotnie eksportującej głównie mało skomplikowane produkty gospodarki na tory nowoczesnych technologii osiągnięto dzięki MITI – Ministerstwu Międzynarodowego Handlu i Przemysłu. To o tyle istotne, że w latach 70. XX wieku, kiedy proces zmian w stronę high-tech był najbardziej zaawansowany, Japonia na sektor badań i rozwoju wydawał średnio 2,5% swojego PKB, podczas gdy ówczesny Związek Radziecki – aż 4%. Mimo to – jak wiemy z historii – to nie ZSRR wygrał w tym wyścigu. Mazzucato wskazuje na źródła tego stanu rzeczy: Moskwa bardzo silnie inwestowała w sektor militarny (konsumujący ponad 70% budżetu B+R), ale – w przeciwieństwie do USA – praktycznie nie było tam instytucji prywatnych, mogących skomercjalizować poczynione w nim odkrycia. Badania naukowe były odizolowane od międzynarodowej konkurencji, produkcji i wymiany handlowej, co dodatkowo pogarszało sytuację ekonomiczną Związku Radzieckiego, ostatecznie prowadząc do przegranej nawet w jedynym wyścigu, na który nakierowany był rozwój technologiczny – w wyścigu zbrojeń.
Autorka "The Entrepreneurial State", na bazie doświadczeń historycznych, krytykuje aktualną politykę kolejnych brytyjskich rządów, skupiających się na – jej zdaniem – złej alokacji środków na badania i rozwój oraz wiarę w to, że ulgi podatkowe przyczynią się do wzrostu innowacji. Jej zdaniem należy zerwać z dominującymi przekonaniami, które na Wyspach Brytyjskich wiążą się z komercjalizacją działań naukowych. Wsparcia finansowego potrzebują nie tyle małe i średnie przedsiębiorstwa (wedle badań niekoniecznie skłonne do innowacji w dziedzinie zarządzania czy stosowanych w nich technologii), często będące rodzinnymi firmami, co młode, obiecujące inicjatywy. Jeśli już należy tworzyć specjalne przestrzenie rozwoju naukowego, to nie powinny to być znane z Polski specjalne strefy ekonomiczne, lecz parki technologiczne. Ważniejsze bowiem jest wspieranie konkretnych inicjatyw niż uniwersalne ulgi podatkowe bez względu na rezultaty działań badawczo-rozwojowych. Co więcej, sugeruje ona, by za miernik postępu nie uznawać ilości patentów, które pojawiają się w narodowych gospodarkach, bardzo często bowiem ograniczają one możliwości badawcze przedsiębiorstw i instytucji naukowych, które nie miały szczęścia posługiwać się nimi jako pierwsze (szczególnie, gdy zamiast końcowych rezultatów badań obejmują one np. metody badawcze).
Coraz ważniejszą sprawą, którą powinny zająć się instytucje publiczne, jest udział w zyskach z wprowadzonych do rynkowego procesu produkcji i dystrybucji pomysłów, sfinansowanych z kieszeni podatników. W Stanach Zjednoczonych udział rządu federalnego w sektorze badań podstawowych (a więc swego rodzaju "infrastruktury naukowej") wynosi aż 57%, a uniwersytetów – dalsze 15%, tymczasem z tego typu badań korzystają komercyjne firmy, które dzięki nim zwiększają swoje zyski. Co więcej – jak w wypadku leków – często koszty terapii, przerzucane na osobę chorą, poważnie ograniczają dostępność medykamentu do osób o niskich i średnich dochodach. Warto w tym momencie wspomnieć, że wedle statystyk z rynku amerykańskiego 2/3 nowych medykamentów stanowią wariacje już istniejących produktów, co wskazuje na niechęć koncernów farmaceutycznych do ponoszenia kosztów tworzenia jakościowo nowych leków. Mazzucato apeluje o znalezienie równowagi w tej kwestii, np. poprzez zapewnienie państwu – w zamian za finansowanie badań komercyjnym firmom – określonego udziału w zyskach ze sprzedaży oraz prawa kształtowania cen produktu, jeśli ma on istotne, społeczne znaczenie, jak wspomniane przed chwilą leki na rzadkie choroby. W ten sposób finansowanie badań naukowych podmiotom komercyjnym mogłoby w większym niż do tej pory stopniu opierać się na środkach pozabudżetowych. Wszystko to wymaga do sprawnego funkcjonowania efektywnych instytucji publicznych, mających plan wykorzystania odkryć naukowych (na przykład w szeroko omawianym w brytyjskiej publikacji sektorze zielonych technologii) dla społecznego dobra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz