Z powodu ciekawego artykułu Neala Lawsona, szefa lewicowego think-tanku Compass, postanowiłem powrócić na chwilę do tematu referendum w sprawie zmiany systemu wyborczego w Wielkiej Brytanii, które odbędzie się 5 maja. Tekst - choć krótki - celnie wskazuje na największą bolączkę, jaka trapi sporą część Partii Pracy aż po dziś dzień, a mianowicie podskórne tendencje autorytarne. Widać je było podczas rządów Blaira i Browna, kiedy rosła ilość zbieranych danych, kamer monitoringu wszelakiego, napadnięto na Irak i wyłączono kraj z obowiązywania unijnej Karty Praw Podstawowych. Autorytaryzm ten, zdaniem autora, objawia się udziałem znacznej części posłanek i posłów Labour w kampanii przeciwko systemowi głosu alternatywnego. Wobec takiej postawy Lawson wytacza ciężkie działa, nazywając ją wręcz "leninowską metodą uprawiania polityki". Co gorsza, obawia się, że może ona znów zwyciężyć w kierownictwie partii, mogącej cieszyć się z powodu wzrastających słupków w sondażach poparcia, raczej z powodu sprzeciwu wobec aktualnego rządu niż jakiejś nowej, śmiałej wizji działania Partii Pracy.
Skąd bierze się zdiagnozowany przez autora autorytaryzm? Przede wszystkim z w gruncie rzeczy elitarnego założenia o możliwości przeprowadzenia w całości odgórnego procesu inżynierii społecznej, zalegitymizowanej przez wyborcze zwycięstwo. W tej wizji nie ma miejsca na różnorodność - chodzi głównie o pokonanie wroga (w tym wypadku Konserwatystów), do czego idealnie nadaje się system ordynacji większościowej i jednomandatowych okręgów wyborczych. Optyka ta czerpie wiele z legendy roku 1945 - wielkiego zwycięstwa i następujących po nim reformach socjalnych premiera Clementa Atlee. Problem w tym, że w narracji tej brakuje innych aktorów, bez których reformy te nie byłyby możliwe - od liberalnych myślicieli w rodzaju Keynesa i Beveridge'a, poprzez związki zawodowe, kooperatywy, środowiska akademickie - a więc środowiska znacznie szersze niż jedna jedyna Partia Pracy. Dziś takiej otwartej postawy brakuje jak powietrza.
Ten tryb myślenia nie jest w żaden sposób odpowiedni do czasów, kiedy na dwie główne partie głosuje 65% elektoratu, nie zaś 95%, jak w latach 50. XX wieku. To już nie czasy produkcji masowej i fordyzmu w krajach rozwiniętych, lecz moment wielu, nakładających się na siebie tożsamości, kiedy trudno uwierzyć w nagły powrót do sytuacji, w której masowe grupy wyborczyń i wyborców będą reprezentować spójne w stosunku do partyjnych programów światopoglądy. Zdaniem Lawsona, dziś liczy się fakt, czy dana mniejsza bądź większa formacja jest przeciwko cięciom budżetowym, za ochroną klimatu i większym angażowaniem obywatelek oraz obywateli w życie społeczne, nie zaś to, czy koniecznie występują pod jednym sztandarem partyjnym. Jego Compass otworzył niedawno swoje podwoje dla członkostwa osób nie należących do Partii Pracy, z czego skorzystała między innymi aktualna przewodnicząca Zielonych, Caroline Lucas, wraz z wieloma innymi, wpływowymi postaciami z tej partii. Także i przy okazji tego wydarzenia nie zabrakło zgryźliwych komentarzy ze strony twardogłowych laburzystów, zarzucających szefostwu lewicowego think-tanku zdradę ideałów, co pokazuje, jak wielkie potrafi być przywiązanie do partyjnych etykietek, nie zaś do wspólnoty poglądów.
Lawson nie chwali pomysłu przejścia na system Głosu Alternatywnego jako panaceum na wszystkie zła brytyjskiej polityki, widzi w nim jednak pewne szanse na lepszą jakość demokracji w Wielkiej Brytanii. Do tej pory - argumentuje - wyniki wyborów zależały raptem od 1,6% głosującej populacji, mieszkającej w okręgach, w których istniała realna szansa na zmianę ich partyjnych reprezentacji w Izbie Gmin. W ostatnich latach oznaczało to granie przez obie główne partie na tonach znanych z prawicowo-populistycznej prasy Ruperta Murdocha, dużo częściej niż na tworzeniu intelektualnie interesujących koncepcji rozwoju kraju. System AV ma zmienić ten stan rzeczy, zmuszając partie o podobnym systemie wartości do bliższej współpracy po to, by mogły one przejmować nawzajem swoje głosy, gdy odpadnie kandydatka/kandydat słabszej z nich. Dodatkowo - jeśli wynik referendum będzie na korzyść zmiany systemu wyborczego - zwiększy to ponownie niezależność polityczną Liberalnych Demokratów, dziś, z powodu słabnących sondaży, dość sztywno trzymających się koalicyjnej umowy z torysami. Majowe zmiany mogą doprowadzić do furii prawe skrzydło konserwatystów, co dodatkowo zdestabilizuje rząd Camerona - i kto wie, czy nie zapobiegnie dalszym, szkodliwym reformom społecznym i ekonomicznym.
Podsumowując - w progresywnej polityce potrzeba dziś więcej współpracy. W Wielkiej Brytanii, w której system większościowy doprowadził niedawno do Izby Gmin bez bezwzględnej większości którejkolwiek z partii politycznej, sytuacje takie jak w Kanadzie, w której od kilku wyborów taka sytuacja jest na porządku dziennym, zdobywanie przez kogokolwiek absolutnej większości wydaje się coraz bardziej wątpliwe. Oznacza to, że bez umiejętności dyskusji i programowych porozumień między różnymi partiami Partia Pracy może na lata trafić do ław opozycyjnych, a łudzenie się, że podtrzymanie status quo pozwoli na wyrugowanie z politycznej sceny Liberalnych Demokratów, może wyjść im bokiem. Czas zatem na poważne przewartościowanie swoich politycznych strategii, niezależnie od wyników wyborów 5 maja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz