Urzekł mnie stary (bo z pamiętnego, 1989 roku), ale jednak po dziś dzień robiący wrażenie dokument Marii Zmarz-Koczanowicz "Rewolucja krasnoludków", który oglądałem na zajęciach z animacji kultury. Rozmawialiśmy na temat różnych, szeroko pojętych działań w przestrzeni publicznej, począwszy od mikroskopijnych działań Akademii Ruchu, głównie z lat 70. i 80. XX wieku (polegających m.in. na potykaniu się o chodnik czy też myciu szyb w przystających, łódzkich tramwajach i autobusach), aż po aktualne pomysły Pawła Althamera w rodzaju "Bródna 2000" i Parku Rzeźby. Polityczny happening Waldemara "Majora" Fydrycha z ostatnich lat - start w wyborach na prezydenta Warszawy z ramienia "Gamoni i Krasnoludków" w roku 2006 i 2010 - to jednak nic w porównaniu do tego, co działo się z Pomarańczową Alternatywą w latach osiemdziesiątych, we Wrocławiu i nie tylko.
Drobny wycinek tych działań udokumentowała Zmarz-Koczanowicz. Obserwujemy "Majora" w walce o senatorski fotel, gdzie wraz z legendą lokalnej "Solidarności", Józefem Piniorem, obiecują ludziom szczęście, budowę tekturowych domków, dolary i bilety na Majorkę. Chwila uśmiechu podczas szarego procesu transformacji zdawała się nad wyraz ożywcza, jednak dużo ciekawiej było jeszcze wcześniej. Pomarańczowa Alternatywa, która powstała po strajku na Uniwersytecie Wrocławskim w 1981 roku, bardzo dotkliwie kąsała upadający, komunistyczny reżim, zachowując przy tym nieco dystansu wobec oficjalnej, solidarnościowej opozycji. Czerpiąc inspirację z anarchistycznych działań holenderskiego ruchu Provosów (który na szczeblu lokalnym jako pierwszy zwracał dużą uwagę chociażby na kwestie ekologiczne), rozbrajał system za pomocą broni, wobec której był bezradny - humoru. Absurd wsadzania do aresztu ludzi, rozdających na ulicy papier toaletowy czy podpaski, widoczny był gołym okiem.
Najbardziej w samym filmie uderzyły mnie alternatywne obchody wybuchu Rewolucji Październikowej, paradoksalnie w swej ironii bardzo poważne. Oto mamy paradujące po ulicy czerwone sztandary, wykrzykiwane hasła w rodzaju "Lenin jest najważniejszy", autentyczne, społeczne zaangażowanie, z bagnetami na kijach i chęcią symbolicznego zdobycia kilku budynków w mieście na czele. Z drugiej - kruszący się system, który postanawia ten uliczny festiwal przerwać. Nie ma tu jednak miejsca na patos, jednym z haseł Pomarańczowej Alternatywy jest bowiem odejście od styropianowej martyrologii i cierpiętnictwa, przejawiające się... kontemplowaniem milicjantów jako dzieł sztuki. W całym tym koncepcie wytwarzana była chwilowa przestrzeń destabilizacji i uwolnienia się od opresyjnego systemu, symbolizowana przez wybór koloru. Pomarańcz, jak czytamy we współczesnych twierdzeniach uczestniczek i uczestników tamtych wydarzeń, leży pomiędzy partyjną czerwienią a kościelną żółcią, co zbliża PA do dzisiejszych ruchów, zwalczających postsocjalistyczną alternatywę "Bóg albo rynek". Fydrych w swoich wypowiedziach z okresu kampanii prezydenckich, krytykujący pęd do budowania wielkich wieżowców, brzmi, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że systemowa transformacja nie doprowadziła do znaczącego poszerzenia pola wyboru, na przykład jeśli chodzi o możliwe ścieżki modernizacji kraju.
Czy dałoby się wyobrazić dziś stworzenie podobnego ruchu, kontestującego rzeczywistość w humorystyczny sposób, a zarazem skłaniającego do refleksji? Kapitalizm nie komunizm, za tego typu zabawowe akcje, jeśli nie będą wiązały się z jakkolwiek szeroko pojętą "obrazą uczuć religijnych", do aresztu raczej dziś się nie trafia, a to właśnie w kontraście między ludycznością działania, a milicyjną represją tkwił największy potencjał tego typu działań. Atak na to, co w Polsce niedobre, pełen jest powagi, bo i otaczająca rzeczywistość stanowi dla wielu osób bardzo poważny problem, wręcz jeśli chodzi o możliwość zapewnienia sobie podstaw egzystencji. Happening nie jest już też traktowany jako "poważna polityka", a jego częste używanie raczej wyklucza z głównego, politycznego nurtu (patrz Janusz Palikot). Jednocześnie potencjał takiej formy, jeśli chodzi o możliwość artykulacji ważnych spraw, jest całkiem spory, czego przykładem może być happening Młodych Socjalistów przeciwko podwyżce cen biletów komunikacyjnych w Warszawie. Swoją drogą to ciekawe, że za "poważną politykę" uznaje się wzajemne okładanie się pustymi deklaracjami, na przykład na temat katastrofy smoleńskiej, zaś atrakcyjne przedstawienie jakiegoś społecznego problemu, choć medialnie atrakcyjne, spycha do niszy.
W Budapeszcie brałem udział w happeningu węgierskich Zielonych z LMP, dotyczącym kwestii energetycznych. Skandowaliśmy hasła na temat potrzeby walki z lobby nuklearnym i rozwoju czystej, zielonej energii. Jako istotny element zgromadzenia wystąpiły podarowane nam, zielone parasolki. Wodzirej - jeden z zielonych posłów do węgierskiego parlamentu - opowiadał nam, co mamy robić z nimi w danym momencie. Gdy mówił o energii wiatrowej, machaliśmy nimi z lewa do prawa i na odwrót. Gdy o słonecznej - okręcaliśmy się z nimi wokół własnej osi. Gdy o geotermalnej - kręciliśmy nimi w chodniku, i tak dalej, i tak dalej. Zabawa była przednia, media dopisały, zdjęcia wyszły znakomite. Nic to nie przeszkadza w tym, by LMP miało swój własny, obszerny program, w tym energetyczny, i potrafiło bronić go na forum publicznym. Być może zatem bardzo potrzebna jest nam kolejna forma Pomarańczowej Alternatywy, która przypomni nam wszystkim, że polityczne zaangażowanie nie musi być smętnym skandowaniem ogranych sloganów, lecz może oznaczać realne uczestnictwo i zaangażowanie - nawet, jeśli nie zawsze oznacza ono bieganie pod krawatem po sejmowych korytarzach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz