Powrót do bardziej intensywnego zajmowania się studiami ma swoje oczywiste zalety. Pominę może pewne zajęcia, na których wykładowca opowiada historię w rodzaju "Szwecja jest totalitarną demokracją", albo że, znów cytat "istnieją badania, wedle których 'moda na homoseksualizm' w starożytnej Grecji wynikała z braku ziemi" - trudno, żeby wszystko było idealne, poza tym rzeczone zajęcia nie są na moim kierunku. Wśród tych już jednoznacznie sympatyczniejszych znajdują się zajęcia z kultury przedsiębiorczości, na które postanowiłem uczęszczać, by rozszerzać swoją wiedzę wokół przydatnych do analiz naukowych (i nie tylko) kwestii życia społecznego. Wśród wielu tematów, o których czytamy teksty i rozmawiamy na wtorkowych zajęciach, pojawiają się tematy, takie jak sposoby organizacji i zarządzania, ciała i płci w przedsiębiorstwie, czy też takich istotnych dla późnego kapitalizmu pojęć, jak konsumpcja czy też elastyczność.
Na ostatnich zajęciach na tapetę wzięliśmy kwestię zarządzania emocjami i pracy emocjonalnej, którą coraz częściej - czy tego chcemy czy nie - musimy wykonywać w pracy. Gospodarka oparta na wiedzy, poza samą wiedzą, stara się rozwijać bardziej płaskie hierarchie władzy (inna sprawa, czy i na ile przyczynia się to do realnego zmniejszenia dystansu między osobami zarządzającymi a zarządzanymi), stawiać na pracę kolektywną i wymianę doświadczeń. By odbywała się ona sprawnie, coraz wyraźniej widać, że inwestować należy w rozwój komunikatywności i relacji międzyludzkich. Założenie, że czynniki pozamerytoryczne mają coraz bardziej istotne znaczenie dla zarządzania coraz bardziej różnorodnymi zespołami ludzkimi, stoi między innymi za wizją obowiązkowych wyjazdów integracyjnych w dużych koncernach czy tworzeniem tożsamości marki, czy wręcz "kultury korporacyjnej". Praca emocjonalna w firmie jest obiektem regularnych badań, a jej metody opisuje chociażby Sharon Bolton, wyróżniając dwie osie zaangażowania: jedną opartą na dychotomii socjalizacja pierwotna-wtórna (czy zarządzamy nimi prezentacyjnie, czy też jedynie idziemy w zgodzie z literą korporacyjnych zasad), a drugą - na napięciu między darem a instrumentalizacją finansową.
Poza elementem pracy nad własnymi emocjami w nowoczesnych firmach mamy dziś do czynienia z całymi zawodami, których rola społeczna polega przede wszystkim na okazywaniu określonych, rzecz jasna pozytywnych wobec klientek i klientów emocji. Tego typu przykładem są opisane w książce A. Hochschild "Zarządzanie emocjami" stewardesy. To one mają za zadanie sprawną obsługę podczas lotu osób podróżujących - tam, gdzie jeszcze można je znaleźć, obsługując raczej klientki i klientów biznesowych niż osób podróżujących tanimi liniami. Autorka - także za pomocą opisów samych pracujących w tym zawodzie osób (głównie białych kobiet) pokazuje mechanizmy kontroli nad samym sobą. Kandydatki są zachęcane do zachowywania się na sposób, podobny do opisywanego przez Stanisławskiego działania głębokiego - wykorzystującego wyobraźnię, emocje, nieświadomość i długotrwałego. Choć uczy się kontroli nad sobą, jednocześnie wymaga się, by zachowania w samolocie wyglądały naturalnie - stewardesa ma nie być ani nachalna, ani powściągliwa i pokazywać swą postawą bezalternatywność twierdzenia, że klient ma zawsze rację. Wszelkie poniżające ją zachowania (a tych może nie brakować, wszak część firm lotniczych świadomie kreuje wizerunek lotu jako przygody, podczas którego zawieszone są kategorie etyczne, obowiązujące "na ziemi") ma znosić z podniesioną głową. Głową, która zdaje sobie sprawę z faktu, że zawód ten nie cieszy się wielką społeczną estymą, jak spora część tych, w których główną rolę odgrywają cechy stereotypowo "kobiece", jak emocje czy opieka.
Widać w tym kontekście ewolucję wizerunku, zarówno w zależności od poszczególnych opisywanych przez Hochschild linie, jak i wraz z upływem czasu. Wśród wykorzystywanych przez poszczególne firmy motywów znajdują się m.in. gry z wizerunkiem "dziewczyn z sąsiedztwa" czy też wymaganie od kobiet ociekania ich seksualnością. Przez kilkadziesiąt lat popularnym motywem były reklamówki prezentujące szkoły stewardes, podczas których miały uczyć się technikaliów, zapewniających komfort podróży. Jednocześnie jednak do konsumenta słano komunikat - osoby, które ukończyły kurs, nie trzeba było uczyć jednego - troski o ludzi. Motyw ten sprawia, że oczekuje się od nich spełniania życzeń, czy związanych z matkowaniem, czy to z potencjałem flirtu. Uśmiech ma nie schodzić z twarzy niezależnie od tego, czy klientki i klienci linii są życzliwi, obojętni czy wręcz wrogo nastawieni do nich. Koszty emocjonalne ciągłego napięcia pozostają całkiem spore - nieco pomagają a to osoby kierownicze, często przybierające postawę matek/ojców, ale też koleżanka stewardesa, z którą można pogadać o swoich odczuciach wobec niesfornych klientów za kulisami (a więc nie w sektorze pasażerskim).
O "terrorze optymizmu" mówi w jednym ze swoich wykładów, ilustrowanych przez RSAnimate (poniżej) Barbara Ehrenreich, amerykańska socjolożka. Terror ów każe nam uwierzyć, że za wszystko, co w naszym życiu się dzieje, odpowiadamy wyłącznie my sami, co zmusza do zawieszenia logiki czy debaty na temat chociażby przyczyn kryzysów finansowych czy nierówności społecznych. Na poziomie indywidualnym blokuje nam możliwość wyrażania własnych negatywnych emocji i niepewności, sugerując, że przy odpowiednim wysiłku - chociażby związanym z zachowywaniem uśmiechu na twarzy - każdy zamierzony przez nas cel zostanie przez nas osiągnięty. Jak zauważa ona, istnieje pararela między obecnym stadium kapitalizmu w Ameryce a... radziecką propagandą, również z nadzieją podchodzącą do przyszłości. Zachęcam do obejrzenia animacji, by poznać wszelkie niuanse tej narracji i rozwiązanie problemu, jakie proponuje w opozycji do zmuszania nas do sztucznego uśmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz