29 września to dzień, w których w miastach całej Europy odbyły się demonstracje, organizowane przez organizacje pracownicze skupione w Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych - ETUC. Zdaniem związkowców czas już najwyższy, by za skutki trwającej recesji nie płacili ci, którzy za niego nie odpowiadają (a to coraz bardziej widoczny trend, grożący nadejściem drugiej fali spowolnienia gospodarczej, który obierają rządy chociażby Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii). W ramach demonstracji, wśród których główna odbyła się w Brukseli, związkowcy zaprezentowali swoje postulaty, dotyczące ochrony miejsc pracy, zachowania aktywnej polityki społecznej, inwestycje w sektory, gwarantujące rozwój nowych, innowacyjnych i przyjaznych środowisku miejsc pracy, a także zacieśnienia kontroli nad sektorem bankowym i uwzględnianie interesów społecznych w działaniu europejskich instytucji finansowych. Na czym z kolei skupić się powinny polskie związki zawodowe? Wydaje się, że odpowiedzi na to pytanie warto poszukać w publikacji "Praca Polska 2010", przygotowanej na trzydziestolecie NSZZ "Solidarność". Jej lektura pokazuje, że nie da się związku Janusza Śniadka tak łatwo sprowadzić jedynie do roli pracowniczego ramienia Prawa i Sprawiedliwości, jak chcieliby niektórzy liberalni komentatorzy. Raport nie jest bowiem polityczną manifestacją, ale solidną, stustronnicową analizą rzeczywistości świata pracy, który daje stronie pracowniczej intelektualną amunicję do dyskusji na temat modernizacji kraju.
Pozornie nie ma w nim niczego, o czym osoby o progresywnych poglądach politycznych czy też zajmujące się polityką społeczną i rynkiem pracy by nie wiedziały. Nagromadzenie szczegółów sprawia jednak, że nie da się tak łatwo przejść wobec nich obojętnie. Związkowy raport zwraca uwagę na zupełnie inne dane i problemy, niż robi to "Polska 2030" ekipy Michała Boniego. Wystarczy spojrzeć na kwestionowanie fetysza jak najszybszego wzrostu gospodarczego jako uniwersalnego panaceum na społeczne bolączki czy zwracanie uwagi na ryzyko, które w dłuższym czasie może powodować rosnące zadłużenie gospodarstw domowych, spowodowane przez niską stopę oszczędności, by dojść do wniosku, że zaproponowana w dokumencie narracja różniła się od ekonomicznego głównego nurtu. Zdaniem autorów "Pracy Polska 2010" reakcja polskich przedsiębiorców na pierwsze symptomy kryzysu była przesadzona i skupiona na wyprzedaży zapasów, umożliwiającej ograniczenie produkcji i zatrudnienia, co w połączeniu z brakiem rządowych instrumentów ochrony miejsc pracy (zastosowanych w Niemczech i we Francji) doprowadziło do wzrostu stopy bezrobocia.
Zadłużenie prywatne, oparte na konsumpcji na kredyt, mogłyby zamortyzować wydatki publiczne na usługi publiczne, których obecna, nie najlepsza z powodu ograniczonych nakładów na nie sytuacja przyczynia się do ponoszenia przez ludzi dodatkowych wydatków. Tymczasem, dla przykładu, wydatki Polski na ochronę zdrowia są bardzo niskie nawet w skali regionu - większy udział wydatków tego typu w produkcie krajowym brutto występuje nawet w Czechach, na Słowacji i Węgrzech. Widoczne są pewne rezultaty tego stanu rzeczy w tych krajach - płace lekarzy i pielęgniarek w Czechach są wyższe niż w Polsce, podobnie jak liczba praktykujących lekarzy (w Polsce nieco ponad 2, u naszych sąsiadów - ponad 3,5, co w europejskiej skali sytuuje ten kraj między Hiszpanią a Niemcami) i pielęgniarek (odpowiednio nieco ponad 5 i około 7,5) na 1000 mieszkanek i mieszkańców. Trudno o wyższy wskaźnik zatrudnienia przy tak niskich nakładach, trudno też przy ich pomocy rozwiązać wszystkie bolączki opieki zdrowotnej w naszym kraju, co znajduje odzwierciedlenie w spadających wskaźnikach zadowolenia z dostępności opieki zdrowotnej. Klimat utrzymującego się, uciążliwego dla pacjentek i pacjentów status quo tworzy atmosferę przyzwolenia na "reformy", służące wprowadzeniu prymatu konkurencyjności ponad perspektywą prawno-człowieczej powszechnej dostępności usług medycznych. Nie lepiej jest zresztą w oświacie - 4% udziału w PKB to nie to samo, co minimum 5%, sugerowane przez OECD.
Tak niskie finansowanie usług publicznych ma wpływ na szokującą statystykę społecznego rozwarstwienia w Polsce, najwyższego spośród państw OECD, będących jednocześnie członkami Unii Europejskiej. Brak ustawowego zapisu o obligatoryjnej waloryzacji poziomu progów uprawniających do korzystania z pomocy społecznej sprawia, że pojawia się zagrożenie, że osoba żyjąca poniżej progu ubóstwa będzie jednocześnie na tyle "bogata", by znaleźć się ponad progiem uprawniającą ją do otrzymywania pomocy. Brak takowej waloryzacji w zeszłym roku sprawia, że do 2012 roku (kolejnego roku, w którym istnieć będzie prawna możliwość waloryzacji) sytuacja takowa stanie się doświadczeniem coraz większej grupy osób. Kolejne ekipy rządowe od lat biją na demograficzny alarm, jednocześnie jednak nie zapewniając ludziom warunków do świadomego rodzicielstwa. Nic dziwnego, że młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci, jeśli wedle danych OECD 29% dzieci do 17 roku życia jest w Polsce zagrożonych ubóstwem i jest to wskaźnik najwyższy w Europie (unijna średnia to 19%). Wydatki na politykę rodzinną w przeliczeniu na rodzinę, uwzględniając równość siły nabywczej jest niższa tylko w Bułgarii (Bułgaria - 48 euro, Polska - 65, Słowacja - 156, Czechy - 205, Węgry - 282, dane za rok 2007).
Co gorsza, legendy o nieelastyczności rynku pracy i wysokich kosztach pracy trzymają się dobrze, mimo, iż dane statystyczne mówią co innego. Te ostatnie wedle Eurostatu w 2007 roku wyniosły nad Wisłą 997 euro, co stanowi 30% średniej unijnej (dla pórównania w Czechach - 1.201, na Węgrzech - 1.055, na Słowacji - 927). Polki i Polacy pracują średnio 41 godzin w tygodniu, co jest jednym z najwyższych wskaźników w UE, jednocześnie mogąc liczyć na jedną z najniższych płac minimalnych w Unii, wynoszącej około 250 euro. Polska wyprzedziła Hiszpanię pod względem ilości pracownic i pracowników na umowach na czas określonych (27,1% wobec 25,9% w III kwartale 2009 roku). W dłuższej perspektywie może to oznaczać dla wielu osób kłopoty z utrzymaniem systemu ubezpieczeń społecznych na satysfakcjonującym poziomie. Sytuacja na rynku pracy - po chwilowym pojawieniu się "rynku pracownika" w latach 2007-2008 - znów przestała być tak różowa dzięki zwolnieniom i spowolnieniem realnego wzrostu płac. 11% osób pracujących, pomimo tego faktu, nadal pozostaje pod progiem ubóstwa - gorzej w UE jest tylko w Grecji i Rumunii. Sytuację w Polsce Eurostat uważa za gorszą nawet w porównaniu z gospodarkami borykającymi się z wykluczeniem ekonomicznym imigrantek i imigrantów. Dodajmy do tego rosnące luki płacowe - płciowe (23% różnicy między zarobkami kobiet i mężczyzn za tę samą pracę w 2008 roku), terytorialne oraz między 10% najsłabiej a 10% najlepiej zarabiających (493% w roku 1993, w roku 2008 - już 794,1%), by dostrzec, że Polska daleka jest od bycia krajem egalitarnym.
Jednym z proponowanych przez "Solidarność" rozwiązań jest rozwój dialogu społecznego. By tak się stało, potrzebna jest ich zdaniem poprawa poziomu reprezentatywności nie tylko związków zawodowych, ale też... pracodawców. Brak ich zorganizowania sprawia, że dużo trudniej jest myśleć o przyjęciu porozumień branżowych. Poprawa jakości rozmów między rządem, pracownikami i pracodawcami daje też większą szansę na to, by na bazie gromadzonej przez wszystkie strony wiedzy podejmować lepsze decyzje ekonomiczne i rozważać nowe instrumenty polityczne, takie jak reforma systemu świadczeń społecznych czy ekologiczna reforma podatkowa i internalizacja kosztów zewnętrznych działalności gospodarczej. Raport "Praca Polska 2010" z pewnością jest ważnym źródłem wiedzy, dlatego warto się z nim zapoznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz