Urok ścigania się z mijającym czasem ma to do siebie, że czasem nie jest się w stanie nadążyć za rozwojem wypadków, mieć czasu na to, by wziąć udział w ciekawej debacie albo przeczytać interesującą publikację. Tak było ze "Śniadaniami na trawie" - cyklem dyskusji, organizowanych przez Urząd Miasta w scenerii stołecznych terenów zielonych. Szczęśliwie owocem tych dyskusji jest podsumowująca je publikacja, którą udało mi się wreszcie przeczytać, niemal w rok po ostatnim spotkaniu z cyklu. Dobrze, że wreszcie udało mi się zajrzeć, chociaż roboty nie brakuje - wystarczy spojrzeć w kalendarz, by zdać sobie sprawę, że to czas przygotowań do wyborów samorządowych, publikowania założeń budżetowych i innych, równie przyjemnych i równie czasochłonnych. Mam nadzieję, że coś z tych wysiłków będzie w najbliższym czasie widocznych, teraz zaś przejdę do samej, całkiem ciekawej, publikacji.
Miejska zieleń budzi sporo emocji. Walczyć musi równie często z zakusami deweloperów, co ambitnymi, "wizjonerskimi" pomysłami włodarzy miasta. Przykładów, nawet z ostatniego czasu, nie brakuje - a to pewna firma myśli o zabudowie w parku na Solcu, na którym znajduje się przedszkole integracyjne, a to robotnicy innej rozbierają wał powodziowy. Różnie bywa z wycinką drzew, na którą mogą się uskarżać chociażby mieszkanki i mieszkańcy Starówki, czasem trzeba też wybijać z głowy tak kuriozalne pomysły, jak wybudowanie wieżowca w Parku Świętokrzyskim. Jeszcze kiedy indziej opieszałość sprawia, że sprawy we własne ręce biorą środowiska artystyczne, jak z "Dotleniaczem" Joanny Rajkowskiej na Placu Grzybowskim, a nawet - oddolne inicjatywy społeczne, jak w wypadku nielegalnego parku na Kabatach. Już ta krótka wyliczanka pokazuje, że nie jest znowu tak różowo, jak chciałyby to widzieć osoby zaangażowane w tworzenie miejskiej publikacji.
Żeby jednak oddać sprawiedliwość należy wspomnieć o tym, że prawdziwe jest stwierdzenie, że sytuacja na linii władze dzielnicy/miasta - mieszkanki i mieszkańcy okolicy parku bądź skweru powoli, ale jednak się poprawiają. Sam widzę różnice na przykładzie Pragi Południe - w 2007 roku zajmowaliśmy się sprawą modernizacji Parku Znicza, odziedziczoną przez dzielnicę jeszcze od poprzedniej ekipy. Mimo faktu, że duża część koncepcji była już "zaklepana", zdecydowano się na konsultacje społeczne. Te nie do końca rozładowały atmosferę, ale przynajmniej pokazały dobrą wolę. Kiedy zatem przyszło do rewitalizacji jeziorka Balaton na Gocławiu, zdecydowano się mieszkanki i mieszkańców okolicy jak najszerzej włączyć w kształtowanie przestrzeni rekreacyjnej najwyższej jakości. Efekty poznamy już wkrótce, otwarcie planowane było na październik, chociaż rzecz jasna, z powodu pory roku, rezultaty rewitalizacji będą najbardziej widoczne wraz z nadejściem wiosny. Taki urok flory w tej szerokości geograficznej.
Już same wnioski z debat, zebrane przez dr Barbarę Szulczewską z SGGW, są miodem na serce każdej Zielonej i Zielonego. Poszukiwanie dialogu i upowszechnianie wiedzy, utrzymanie systemu zieleni miejskiej, otwarcie parków na potrzeby lokalnych społeczności, ich zróżnicowanie i otwarcie, ostrożność wobec wycinki drzew i włączenie w myślenie o zieleni takich miejsc, jak skwerki, ogródki osiedlowe i działkowe, zielone dachy czy nawet zieleń na budynkach miejskich - wszystko to postulaty, które śmiało mogłyby zmieścić się - i mieszczą - w naszym widzeniu roli przestrzeni zielonych w miejskim krajobrazie. Tymczasem grupy, które często przyczyniają się, czynnie bądź poprzez zaniechanie, do pogarszania się jej stanu, mają niekiedy pokusę do tego, by poszukiwać innych, zastępczych wrogów. Tak bywa z artystami - podczas gdy przykład Parku Rzeźby Pawła Althamera na Bródnie, zaprezentowany zresztą w podsumowaniu Zielonych Debat, pokazuje, jak wielki jest potencjał interakcji natury i kultury, przyczyniający się do poprawy wizerunku okolicy, poczucia więzi społecznych i zarazem zapobiegnięcia przejęciu terenu przez dewelopera. Nie przypadkiem też Jarosławowi Kozakiewiczowi nie udało się zrealizować odgrodzenia parku Drwęskich w Poznaniu od ruchomej ulicy - wszak chodzą słuchy, że na terenie tym ma być miejsce nie dla drzew i sztuki, ale dla zabudowy...
Niewątpliwie z publikacją miejską zapoznać się warto. Można w ten sposób szybko dowiedzieć się między innymi o drabinie konsultacji społecznych, poznać udział terenów zielonych w całkowitej powierzchni Warszawy (22,6%, same lasy zajmują aż 14%) czy też poznać strukturę podziału kompetencji między szczeblem miejskim a dzielnicowym oraz między poszczególnymi komórkami zajmującymi się tematem zieleni. Poza byciem atrakcyjnym graficznie niezbędnikiem wiedzy o sytuacji w Warszawie, podsumowanie Zielonych Debat jest także świetnym wprowadzeniem do tematu, z tekstami, pokazującymi związek między teoriami życia miejskiego a praktycznymi sposobami organizacji przestrzeni. Szkoda tylko, że zapewne nie za wiele osób wie, że Warszawa jest w stanie wydać tego typu publikacje - mam zatem nadzieję, że dzięki niniejszemu wpisowi świadomość ta choć odrobinę się zwiększy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz