Zielona polityka od zawsze była, jest i będzie holistycznym widzeniem świata, uwzględniającym kwestie wybiegające poza kwestię ochrony środowiska - tak samo, jak PO nie mówi jedynie o gospodarce, PiS - o sądownictwie, SLD - o polityce społecznej czy PSL - o wsi. Ekopolityka nie zamyka się na inne tematy, bowiem do troski o przyrodę dodaje mnóstwo wartości, które w latach 70. XX wieku doprowadziły do jej powstania - feminizm, pacyfizm, sprawiedliwość społeczną, by wymienić tylko kilka spośród nich. To, co nazywane jest często tematycznym "mydłem i powidłem" jest naturalnym efektem działania partii politycznej i właśnie holistyczna wizja świata odróżnia ją od bycia ekologiczną organizacją pozarządową - instytucją niezwykle cenną w każdym społeczeństwie, mającą jednak do spełnienia zupełnie inne zadania. Całościowe spoglądanie na rzeczywistość sprawia, że przyciągamy także osoby z klucza innego niż ekologiczne, które też często potrafią argumentować, że "guzik ich obchodzą" kwestie osób LGBT czy zieleni w Katowicach czy Poznaniu - na każdą tego typu uwagę odpowiadamy podobnie: działamy w wielu segmentach i nie zamierzamy tego zmieniać.
Poprzez mówienie "guzik mnie obchodzą te sprawy" bardzo łatwo zignorować wzajemne powiązania między poszczególnymi tematami, jak również sugerować statyczność aktorów społecznych i ich pozycji. Dla przykładu - twierdzenie o antyekologiczności związków zawodowych jest w obecnych warunkach co najmniej uogólniającym nadużyciem. Związki zawodowe w Polsce, dzięki własnej, ciężkiej pracy, a także wsparciu Zielonych, organizacji pozarządowych i wpływom europejskich federacji, do których należą, przechodzą stałą ewolucję. Dzięki temu m.in. osoba pisząca te słowa publikuje artykuły w docierającym do działaczek i działaczy OPZZ czasopiśmie (społecznie, bez wynagrodzenia, trudno zatem zarzucić w tym wypadku oportunizm), dzięki temu czołowi działacze związków już dawno odrzucili jakiekolwiek antyekologiczne resentymenty, a niedawno OPZZ wydał po polsku broszurę o tym, jak przemysł może reformować się w celu wspierania walki ze zmianami klimatu.
To, że mało kto w Polsce rodzi się z wbudowaną wrażliwością ekologiczną, nie jest jeszcze powodem, by nie rozmawiać i nie próbować przekonywać do swoich racji, co udaje się wcale nie tak rzadko, jak można by pomyśleć. Analogiczną do naszej pracę wykonał ruch LGBT, dzięki czemu niedawno odbyła się pierwsza w historii konferencja na temat praw pracowniczych osób nieheteroseksualnych. W Niemczech przewodniczący centrali związkowej ver.di należy, Frank Bsirske, jest aktywnym członkiem Zielonych - trudno zatem uwierzyć w teorię o "genetycznej antyekologiczności" ruchu pracowniczego. W Europie Zachodniej standardem jest współdziałanie ruchów ekologicznych, związków zawodowych i organizacji pracodawców na rzecz tworzenia bardziej przyjaznej środowisku gospodarki - to standard, który chcielibyśmy, by obowiązywał także i w Polsce.
Sprowadzanie kwestii praw kobiet do populizmu jest, cóż, delikatnie ujmując kwestię, co najmniej równie populistyczne. Za hasłem parytetów kryje się szeroka gama problemów i nierówności, z jakimi w codziennym życiu stykają się kobiety. Poświęciłem sporo czasu na analizę rzeczywistości, w tym danych statystycznych, z których widać gołym okiem, że równość prawna nie zawsze niestety idzie w parze z równością faktyczną. Nierówności płacowe, potrafiące sięgnąć niemal 30% za pracę tej samej wartości wśród osób z wyższym wykształceniem, przemoc domowa, dotykająca częściej kobiet, niezgodne z prawem pytanie kobiet o plany rodzinne przez pracodawców - to wszystko polska rzeczywistość.
Ustawa parytetowa - choć niedoskonała - zwraca przynajmniej uwagę na to, że trudno o obecność tych tematów w przestrzeni publicznej bez obecności kobiet, mężczyźni bowiem - niestety - dość łatwo w tej, jak i w wielu innych sytuacjach, wolą mówić "guzik mnie to obchodzi" i zajmować się własnymi zabawkami w rodzaju stadionów na Euro 2012, podczas gdy nadal trudno jest doprosić się o odpowiedni poziom infrastruktury żłobkowej i przedszkolnej, mającej kluczową rolę z jednej strony w zapewnieniu kobietom możliwości godzenia życia zawodowego i prywatnego, z drugiej zaś - równie kluczową rolę w wyrównywaniu nierówności edukacyjnych, których obecność poważnie utrudnia między innymi edukację ekologiczną.
Elektrownie atomowe nie są rozwiązaniem globalnych problemów ekologicznych - i to nie z powodu imputowanego nam "fanatyzmu", ale twardych danych ekonomicznych. Decyzja o ich budowie nie jest decyzją technokratyczną, która powinna leżeć w gestii rzekomych ekspertów, kneblujących usta osobom mającym inne zdanie, ale kwestią polityczną, wokół której ścierają się różne wizje świata. "Wysokie technologie" nie są dobre same z siebie - takową technologią jest bomba atomowa, którą trudno podejrzewać o zapewnianie powszechnego dobra na świecie, z kolei technologia wiatrowa, niewątpliwie wysoko rozwinięta technologicznie, dziwnym trafem nie znajduje w naszym kraju tylu fanek i fanów, co widać zresztą po rządowej legislacji.
Wystarczy podać kilka faktów - po pierwsze, pierwszy od dawna budowany od podstaw reaktor w fińskim Olkiluoto, trapi chroniczne opóźnienie daty jej otwarcia i przekroczenie kosztów budowy o 60%. Po drugie, budowa jakiejkolwiek polskiej elektrowni atomowej nie rozwiązuje jakichkolwiek problemów związanych ze słabym stanem polskiej energetyki, jak również zobowiązań redukcji emisji gazów cieplarnianych, bowiem jej start przed rokiem 2020 jest bardzo mało prawdopodobny. Jednocześnie blokuje on fundusze na niezbędne inwestycje, takie jak chociażby wzrost efektywności energetycznej (polska gospodarka jest 2,5 razy bardziej energochłonna niż średnia europejska, co przyczynia się do wysokich kosztów produkcji i obniżenia konkurencyjności gospodarczej) czy inwestycje w odnawialne źródła energii (badania Instytutu na rzecz Ekorozwoju wskazują, że nie biorąc pod uwagi obszarów chronionych ekologiczne ten typ energii może dostarczyć 44% zapotrzebowania energetycznego kraju, dużo więcej, niż nawet 2 elektrownie atomowe).
W Niemczech za czasów rządów czerwono-zielonej koalicji dzięki takiej polityce utrzymano i stworzono ćwierć miliona miejsc pracy, a trudno powiedzieć, by warunki nasłonecznienia czy siła wiatru w większości obszarów tego kraju była znacznie większa, niż w Polsce. Zawsze, nie będąc fankami i fanami energetyki atomowej, zwracamy uwagę na alternatywy, które są co najmniej równie uprawnione jako decyzje polityczne i ekonomiczne.
Poprzez mówienie "guzik mnie obchodzą te sprawy" bardzo łatwo zignorować wzajemne powiązania między poszczególnymi tematami, jak również sugerować statyczność aktorów społecznych i ich pozycji. Dla przykładu - twierdzenie o antyekologiczności związków zawodowych jest w obecnych warunkach co najmniej uogólniającym nadużyciem. Związki zawodowe w Polsce, dzięki własnej, ciężkiej pracy, a także wsparciu Zielonych, organizacji pozarządowych i wpływom europejskich federacji, do których należą, przechodzą stałą ewolucję. Dzięki temu m.in. osoba pisząca te słowa publikuje artykuły w docierającym do działaczek i działaczy OPZZ czasopiśmie (społecznie, bez wynagrodzenia, trudno zatem zarzucić w tym wypadku oportunizm), dzięki temu czołowi działacze związków już dawno odrzucili jakiekolwiek antyekologiczne resentymenty, a niedawno OPZZ wydał po polsku broszurę o tym, jak przemysł może reformować się w celu wspierania walki ze zmianami klimatu.
To, że mało kto w Polsce rodzi się z wbudowaną wrażliwością ekologiczną, nie jest jeszcze powodem, by nie rozmawiać i nie próbować przekonywać do swoich racji, co udaje się wcale nie tak rzadko, jak można by pomyśleć. Analogiczną do naszej pracę wykonał ruch LGBT, dzięki czemu niedawno odbyła się pierwsza w historii konferencja na temat praw pracowniczych osób nieheteroseksualnych. W Niemczech przewodniczący centrali związkowej ver.di należy, Frank Bsirske, jest aktywnym członkiem Zielonych - trudno zatem uwierzyć w teorię o "genetycznej antyekologiczności" ruchu pracowniczego. W Europie Zachodniej standardem jest współdziałanie ruchów ekologicznych, związków zawodowych i organizacji pracodawców na rzecz tworzenia bardziej przyjaznej środowisku gospodarki - to standard, który chcielibyśmy, by obowiązywał także i w Polsce.
Sprowadzanie kwestii praw kobiet do populizmu jest, cóż, delikatnie ujmując kwestię, co najmniej równie populistyczne. Za hasłem parytetów kryje się szeroka gama problemów i nierówności, z jakimi w codziennym życiu stykają się kobiety. Poświęciłem sporo czasu na analizę rzeczywistości, w tym danych statystycznych, z których widać gołym okiem, że równość prawna nie zawsze niestety idzie w parze z równością faktyczną. Nierówności płacowe, potrafiące sięgnąć niemal 30% za pracę tej samej wartości wśród osób z wyższym wykształceniem, przemoc domowa, dotykająca częściej kobiet, niezgodne z prawem pytanie kobiet o plany rodzinne przez pracodawców - to wszystko polska rzeczywistość.
Ustawa parytetowa - choć niedoskonała - zwraca przynajmniej uwagę na to, że trudno o obecność tych tematów w przestrzeni publicznej bez obecności kobiet, mężczyźni bowiem - niestety - dość łatwo w tej, jak i w wielu innych sytuacjach, wolą mówić "guzik mnie to obchodzi" i zajmować się własnymi zabawkami w rodzaju stadionów na Euro 2012, podczas gdy nadal trudno jest doprosić się o odpowiedni poziom infrastruktury żłobkowej i przedszkolnej, mającej kluczową rolę z jednej strony w zapewnieniu kobietom możliwości godzenia życia zawodowego i prywatnego, z drugiej zaś - równie kluczową rolę w wyrównywaniu nierówności edukacyjnych, których obecność poważnie utrudnia między innymi edukację ekologiczną.
Elektrownie atomowe nie są rozwiązaniem globalnych problemów ekologicznych - i to nie z powodu imputowanego nam "fanatyzmu", ale twardych danych ekonomicznych. Decyzja o ich budowie nie jest decyzją technokratyczną, która powinna leżeć w gestii rzekomych ekspertów, kneblujących usta osobom mającym inne zdanie, ale kwestią polityczną, wokół której ścierają się różne wizje świata. "Wysokie technologie" nie są dobre same z siebie - takową technologią jest bomba atomowa, którą trudno podejrzewać o zapewnianie powszechnego dobra na świecie, z kolei technologia wiatrowa, niewątpliwie wysoko rozwinięta technologicznie, dziwnym trafem nie znajduje w naszym kraju tylu fanek i fanów, co widać zresztą po rządowej legislacji.
Wystarczy podać kilka faktów - po pierwsze, pierwszy od dawna budowany od podstaw reaktor w fińskim Olkiluoto, trapi chroniczne opóźnienie daty jej otwarcia i przekroczenie kosztów budowy o 60%. Po drugie, budowa jakiejkolwiek polskiej elektrowni atomowej nie rozwiązuje jakichkolwiek problemów związanych ze słabym stanem polskiej energetyki, jak również zobowiązań redukcji emisji gazów cieplarnianych, bowiem jej start przed rokiem 2020 jest bardzo mało prawdopodobny. Jednocześnie blokuje on fundusze na niezbędne inwestycje, takie jak chociażby wzrost efektywności energetycznej (polska gospodarka jest 2,5 razy bardziej energochłonna niż średnia europejska, co przyczynia się do wysokich kosztów produkcji i obniżenia konkurencyjności gospodarczej) czy inwestycje w odnawialne źródła energii (badania Instytutu na rzecz Ekorozwoju wskazują, że nie biorąc pod uwagi obszarów chronionych ekologiczne ten typ energii może dostarczyć 44% zapotrzebowania energetycznego kraju, dużo więcej, niż nawet 2 elektrownie atomowe).
W Niemczech za czasów rządów czerwono-zielonej koalicji dzięki takiej polityce utrzymano i stworzono ćwierć miliona miejsc pracy, a trudno powiedzieć, by warunki nasłonecznienia czy siła wiatru w większości obszarów tego kraju była znacznie większa, niż w Polsce. Zawsze, nie będąc fankami i fanami energetyki atomowej, zwracamy uwagę na alternatywy, które są co najmniej równie uprawnione jako decyzje polityczne i ekonomiczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz