Jednym z czynników, który sprawia, że dokumenty takie jak raport zespołu pod wodzą Michała Boniego, "Polska 2030", odnoszą takie sukcesy w legitymizowaniu tez w nich zawartych, jest ich technokratyczność. Pozorne odpolitycznienie i zaprezentowanie wizji deregulacji i prywatyzacji jako jedynej możliwej do zrealizowania sprawia, że bardzo łatwo w mediach przedstawiać ją jako szczytowy wykwit polskiej myśli modernizacyjnej. Polemiki z dokumentem, o ile same nie konkurują z tym 400-stronnicowym dokumentem na długość, nie traktowane są poważnie. Z tezami zawartymi w takich opracowaniach najlepiej można dyskutować wtedy, gdy jasno pokaże się alternatywę - wizję rzeczywistości, opartej na zupełnie innych założeniach, a jednocześnie - na obfitej bibliografii i namacalnej możliwości pójścia taką drogą. Takim dokumentem może być analiza, jaką przygotowało brytyjskie Centrum Technologii Alternatywnych we współpracy z szeroką rzeszą pozarządowych organizacji i think-tanków oraz wyspiarskich uczelni wyższych. Ta sama data co w raporcie Boniego, a zupełnie inny punkt ogniskowania aspiracji i dążeń...
Brytyjski projekt transformacji i modernizacji skupia się na jednym z trapiących ludzkość kryzysów - kryzysem ekologicznym, którego najważniejszym elementem są kwestie związane ze zmianami klimatycznymi - by z jego zwalczenia uczynić potężny wehikuł tworzenia bardziej sprawiedliwego społeczeństwa i międzynarodowych relacji. Ani ten kryzys, ani inne - finansowy czy społecznego rozwarstwienia - nie stał się osią "Polski 2030", raczej będąc w nim kłopotliwym naddatkiem, przekleństwem, zesłanym przez "złą Unię", domagającą się wyższych standardów, niż kwestią, mogącą mieć wpływ na poprawę jakości życia. Wystarczy tymczasem porównać dwie wizje rozwoju - zrównoważenia kwestii ekologicznych, społecznych i ekonomicznych naprzeciw "polaryzacji i dyfuzji", by zobaczyć, w jaki sposób przyjęte wstępnie założenia aktualnej sytuacji i stojących przed nami wyzwań mają istotny wpływ na końcowy rezultat pracy intelektualnej. Kto wie, czy gdyby sugestie z polskiego raportu przenieść na grunt brytyjski, nie pojawiłyby się w nim rekomendacje powrotu przez rząd Wielkiej Brytanii do polityki kolonialnej...
Cel, do którego dążą autorki i autorzy raportu "Zero Carbon Britain 2030" jest ambitny, ale realistyczny - to doprowadzenie do sytuacji, w której za 20 lat jedna z czołowych światowych gospodarek "wyjdzie na zero" pod kątem emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Wiedząc, że tego typu zmiany nieść za sobą będą istotne przekształcenia w sposobie organizacji gospodarki i społeczeństwa, w samą istotę tego procesu wpisano kwestię sprawiedliwego podziału kosztów takiej transformacji i zapewnienia wszystkim odpowiedniej jakości życia. Co więcej, badawcza rzetelność w wielu wypadkach wskazuje na możliwość przyjęcia różnorakich - mających swoje wady i zalety - alternatywnych dróg dojścia do tego celu, odmiennych od sugerowanych w scenariuszu optymalnym. Tak jest na przykład w kwestii sposobu osiągania międzynarodowych porozumień klimatycznych i stosowanych w nich narzędzi. Czy muszą one mieć koniecznie charakter globalny, co utrudnić może uchwycenie lokalnych specyfik chociażby rynków energetycznych? Czy lepszą drogą jest handel emisjami, czy jakaś forma podatku ekologicznego? Jakie instrumenty ekonomiczne należy użyć, by promować inwestycje publiczne i prywatne, zwiększające efektywność energetyczną światowej gospodarki? Twórczynie i twórcy brytyjskiego raportu doszli do wniosku, że lepiej przedstawić złożoność aktualnej sytuacji i pozostawić decyzje politykom, jedynie sugerując potencjalnie najlepsze rozwiązania, niż udawać, że istnieje tylko jedna, jedynie słuszna ścieżka.
Kiedy popatrzy się na propozycje, padające w Zero Carbon Britain 2030", już pierwszy rzut oka pozwala wyłapać różnice w przyjętym punkcie widzenia. W "Polsce 2030" za nieuniknione zjawisko uznano dalszą urbanizację kraju i zmniejszanie współczynnika ludności pracującej na roli, podczas gdy w "ZCB 2030" badano potencjał rozwoju miejsc pracy na obszarach wiejskich, takich jak sektor energetyki odnawialnej czy rolnictwo ekologiczne. Kiedy w raporcie Boniego czytamy o nieodzowności budowy nie jednej, lecz dwóch elektrowni atomowych, w badaniach z Wielkiej Brytanii po raz kolejny pojawia się postulat rezygnacji z tej formy wytwarzania energii. Możemy przeczytać tam też o tym, że brytyjska gospodarka może być dwa razy bardziej efektywna energetycznie, podczas gdy w polskich badaniach problem ten niby się pojawia (a problem to olbrzymi - wytworzenie 1% PKB jest u nas 2,5 raza bardziej energochłonne niż wynosi unijna średnia), ale zasadniczo niewiele się postuluje - a już wiary w to, że w ten sposób można osiągnąć znacznie niższym kosztem efekty lepsze, niż wydanie miliardów złotych na rozszerzenie zdolności produkcyjnych, których wykorzystanie utrudniać będzie stan sieci energetycznej, wyraźnie brakuje.
Kwestia obszarów wiejskich pokazuje chyba najdobitniej różnice miedzy tymi dwoma podejściami. W "Zero Carbon Britain 2030" dąży się do odchodzenia od przemysłowego podejścia do rolnictwa, które zdaje się być ideałem ekipy Boniego. Widząc rosnący udział rolnictwa i aktualnie promowanych diet na zmiany klimatu, postuluje się ograniczenie hodowli zwierząt na mięso, zwiększenie areału, przeznaczanego na uprawy warzyw i owoców, wykorzystywanie resztek z produkcji rolnej w formie energetycznej biomasy drugiej generacji, a także zmniejszenie wykorzystywania nawozów sztucznych w wyniku zwiększenia znaczenia rolnictwa organicznego. W ramach tego procesu transformacyjnego mieści się także sekwestracja węgla, jednak nie w formie wtłaczania CO2 pod ziemię, lecz inwestowania w zalesianie i używanie do nawożenia węgla drzewnego.Wszystkie wymienione wyżej aktywności mogą skutkować w tworzeniu miejsc pracy i szans rozwojowych dla obszarów, na które w "Polsce 2030" brakuje pomysłów, poza (rzecz jasna słusznym) zapewnieniem dostępu do szerokopasmowego Internetu.
Idźmy dalej - jednym z symboli modernizacji w sektorze transportowym w Polsce jest szybki dostęp mieszkanek i mieszkańców Polski do... lotniska. W tym samym czasie na uboczu w stosunku do chociażby rozbudowy sieci autostrad, stoi poprawa jakości transportu kolejowego w naszym kraju. Tymczasem brytyjskie pomysły zdają się odpowiadać na kwestie godzenia mobilności, nowoczesności i klimatu. Mamy tu dalekosiężne wizje, związane z przemodelowaniem struktury miast, zwiększania udziału transportu zbiorowego, zastępowania transportu towarów za pomocą TIRów koleją i... zeppelinami, a także modeli włączania rozwijającego się sektora samochodów elektrycznych w sieć energetyczną. To, że jakość infrastruktury - nie tylko drogowej - pozostawia w Polsce wiele do życzenia, nie oznacza, że remedium na tę sytuację musi być ilościowa, a nie jakościowa.
Z przestawianiem się gospodarki na zielone tory wiążą się zmiany w jej funkcjonowaniu. Przykład jednej z przywoływanych w "ZCB 2030" firm produkującej auta na prąd może być tu inspirującym przykładem. RiverSimple ma u swej podstawy kilka istotnych założeń: produkowanie lekkich samochodów napędzanych wodorem, których plany trafiają do domeny publicznej, umożliwiając ich rozwój technologiczny, produkowane pojazdy są przeznaczane nie do sprzedaży, lecz do okresowej dzierżawy, a następnie zwracane firmie, a osoby pracujące w niej mają jednocześnie akcje firmy - w ten sposób można na przykład rozwiewać wątpliwości lokalnych społeczności dotyczących budowy w ich okolicy farm wiatrowych. Tego typu przykłady pokazują na potencjał zielonej transformacji do tworzenia bardziej demokratycznych, zlokalizowanych miejsc pracy (w Niemczech sektor energetyki odnawialnych już dziś zatrudnia więcej osób, niż energetyki węglowej i atomowej w tym kraju razem wziętych). To model zdecydowanie odrębny od skupiania się na "centrach rozwojowych" a la "Polska 2030".
Energetyka - nie da się ukryć - stanowi trzon brytyjskich pomysłów. Wiążą się z tym kwestie zwiększania efektywności energetycznej budynków poprzez termoizolację (która powinna zachodzić na skalę masową, a możliwości jej zmniejszenia, na przykład za pomocą inteligentnych narzędzi mierzących zużycie energii, sięga nawet 80%), opracowanie narzędzi społecznych i ekonomicznych, umożliwiających zapobieganie ubóstwu energetycznemu, chociażby w formie "kwot węglowych" - każda i każdy otrzymałby określone ilości dopuszczalnych emisji gazów cieplarnianych, które mogliby kupować i sprzedawać, w zależności od indywidualnych potrzeb konsumpcyjnych. Jednocześnie badania dotyczące wyczerpywania się surowców energetycznych wskazują, że proces przemiany gospodarczej na uniezależnioną od ropy i gazu musi rozpocząć się na 20 lat przed szacowanym peak oil, by nie zmienił się on w kolejną "terapię szokową", a wedle szacunków ten moment nastąpi do 2031 roku.
Niezależność energetyczną można zapewnić sobie także na poziomie europejskim. To szczególnie ważne z perspektywy Polski, która w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii nie posiada tak obfitych zasobów odnawialnych, jak chociażby szeroki dostęp do Morza Północnego. Brytyjskie Centrum Technologii Alternatywnych przypomina chociażby opisane w projekcie ERENE pomysły na transeuropejskie sieci przesyłu energii i projekty wielkopowierzchniowych elektrowni słonecznych na Saharze, z których energia płynęłaby do Europy za pośrednictwem nowoczesnych sieci przesyłowych, co mogłoby do 2050 roku zaspokoić aż do 15% zapotrzebowaniu kontynentu na prąd. Ponieważ wytwarzanie energii za pośrednictwem źródeł odnawialnych rządzi się swoimi prawami, związanymi chociażby ze stopniem nasłonecznienia czy prędkości wiatru. Często potrzeby energetyczne poszczególnych krajów są ze sobą komplementarne, jak pokazuje kwestia szczytowego jej zużycia w Wielkiej Brytanii i Norwegii, które mogą być zaspokajane przez wymianę energetyczną w tego typu momentach.
Korzyści z energetyki odnawialnej widać na przykładzie hiszpańskiej Nawarry, gdzie po inwestycjach władz prowincji jej udział w miksie energetycznym sięgnął 60%, a poziom bezrobocia, dzięki utworzeniu nowych, zielonych miejsc pracy, spadł z 13% w 1993 roku (będącego efektem upadku starych gałęzi przemysłu) do 4,8% za pomocą spójnego planu energetycznego. W latach 70. XX wieku podobną drogą aktywności państwa w tym sektorze przećwiczyła Dania, realizująca spójny program decentralizacji energetycznej, rozwoju mikrogeneracji oraz oddzielenia wzrostu gospodarki od zużycia energii poprzez wzrost efektywności energetycznej. Co ciekawe, w okresie szalejącego wówczas kryzysu paliwowego podobne pomysły badane były w Wielkiej Brytanii, tam jednak zdecydowano się na jego zarzucenie na rzecz eksploatacji wówczas bardzo obiecujących złóż ropy i gazu na Morzu Północnym. Dziś, z powodu ich wyczerpywania się, kraj ten musi importować energię, podczas gdy Dania swoje nadwyżki energii może z zyskiem eksportować.
Im mniejsze są zasoby nieodnawialnych źródeł energetycznych spada ich współczynnik EROEI - stosunku energii wytworzonej z danego źródła do potrzebnej do włożenia w jej wytworzenie. Dla przykładu, w Stanach Zjednoczonych współczynnik ten w wypadku wydobycia ropy naftowej spadł z 100:1 w roku 1930 do 18:1 w 2000, podczas gdy np. elektrownia wiatrowa o mocy 5MW ma EROEI na poziomie 28:1. Ma to wpływ na koszty eksploatacji danego zasobu, wiąże się też z kosztem prądu i ciepła dla odbiorców końcowych. Co więcej, energetyka odnawialna nadrabia mniejszą wydajność brakiem kosztów surowca, szczęśliwie bowiem wiatr wieje, a słońce świeci dla nas za darmo, podczas gdy węgiel, ropa czy gaz swoje kosztują. Oszczędności z tego tytułu mogą być reinwestowane do dalszego podnoszenia wydajności korzystania z energii czy też na badania i rozwój.
We wszystkich wyżej wymienionych przykładach autorki i autorzy "Zero Carbon Britain 2030" wyraźnie wskazują na silny impuls wsparcia legislacyjnego i finansowego ze strony sektora publicznego. Sporo miejsca zajmuje opis sukcesu niemieckiego modelu feed-in tariff, czyli stałej ceny, jaką osoby generujące energię np. za pośrednictwem paneli słonecznych na dachach budynków wprowadzają do inteligentnej sieci energetycznej. Miała ona kolosalne znaczenie w procesie rozszerzania udziału energetyki odnawialnej w niemieckim miksie energetycznym. Zostawianie wszystkiego "niewidzialnej ręce rynku" i wiara w racjonalność rynku nie daje szans na osiągnięcie podobnych rezultatów.
Nie da się ukryć, że plan osiągnięcia celu zeroemisyjnej gospodarki w ciągu 20 lat w wypadku stojącej na węglu Polski może wydać się utopijne, lecz nie zmienia to faktu, że choćby spora redukcja emisji gazów cieplarnianych może być potężnym bodźcem całościowego przeniesienia gospodarki na zrównoważone tory. Redukcja emisji CO2 nie musi kończyć się ekonomicznym krachem i utratą miejsc pracy, a nawet wręcz przeciwnie - o ile tylko będzie opierała się na zaplanowanych, spójnych działaniach. Wizja Polski, zaprezentowana przez ekipę Michała Boniego, nie musi być jedyną, na którą jesteśmy skazani, zaś ekologiczna i społecznie sprawiedliwa Polska jest wizją równie możliwą do realizacji, co skazywanie naszego kraju na "ściekanie bogactwa w dół". Czas na zieloną alternatywę dla "Polski 2030".
Tekst pojawił się na witrynie Krytyki Politycznej.
Brytyjski projekt transformacji i modernizacji skupia się na jednym z trapiących ludzkość kryzysów - kryzysem ekologicznym, którego najważniejszym elementem są kwestie związane ze zmianami klimatycznymi - by z jego zwalczenia uczynić potężny wehikuł tworzenia bardziej sprawiedliwego społeczeństwa i międzynarodowych relacji. Ani ten kryzys, ani inne - finansowy czy społecznego rozwarstwienia - nie stał się osią "Polski 2030", raczej będąc w nim kłopotliwym naddatkiem, przekleństwem, zesłanym przez "złą Unię", domagającą się wyższych standardów, niż kwestią, mogącą mieć wpływ na poprawę jakości życia. Wystarczy tymczasem porównać dwie wizje rozwoju - zrównoważenia kwestii ekologicznych, społecznych i ekonomicznych naprzeciw "polaryzacji i dyfuzji", by zobaczyć, w jaki sposób przyjęte wstępnie założenia aktualnej sytuacji i stojących przed nami wyzwań mają istotny wpływ na końcowy rezultat pracy intelektualnej. Kto wie, czy gdyby sugestie z polskiego raportu przenieść na grunt brytyjski, nie pojawiłyby się w nim rekomendacje powrotu przez rząd Wielkiej Brytanii do polityki kolonialnej...
Cel, do którego dążą autorki i autorzy raportu "Zero Carbon Britain 2030" jest ambitny, ale realistyczny - to doprowadzenie do sytuacji, w której za 20 lat jedna z czołowych światowych gospodarek "wyjdzie na zero" pod kątem emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Wiedząc, że tego typu zmiany nieść za sobą będą istotne przekształcenia w sposobie organizacji gospodarki i społeczeństwa, w samą istotę tego procesu wpisano kwestię sprawiedliwego podziału kosztów takiej transformacji i zapewnienia wszystkim odpowiedniej jakości życia. Co więcej, badawcza rzetelność w wielu wypadkach wskazuje na możliwość przyjęcia różnorakich - mających swoje wady i zalety - alternatywnych dróg dojścia do tego celu, odmiennych od sugerowanych w scenariuszu optymalnym. Tak jest na przykład w kwestii sposobu osiągania międzynarodowych porozumień klimatycznych i stosowanych w nich narzędzi. Czy muszą one mieć koniecznie charakter globalny, co utrudnić może uchwycenie lokalnych specyfik chociażby rynków energetycznych? Czy lepszą drogą jest handel emisjami, czy jakaś forma podatku ekologicznego? Jakie instrumenty ekonomiczne należy użyć, by promować inwestycje publiczne i prywatne, zwiększające efektywność energetyczną światowej gospodarki? Twórczynie i twórcy brytyjskiego raportu doszli do wniosku, że lepiej przedstawić złożoność aktualnej sytuacji i pozostawić decyzje politykom, jedynie sugerując potencjalnie najlepsze rozwiązania, niż udawać, że istnieje tylko jedna, jedynie słuszna ścieżka.
Kiedy popatrzy się na propozycje, padające w Zero Carbon Britain 2030", już pierwszy rzut oka pozwala wyłapać różnice w przyjętym punkcie widzenia. W "Polsce 2030" za nieuniknione zjawisko uznano dalszą urbanizację kraju i zmniejszanie współczynnika ludności pracującej na roli, podczas gdy w "ZCB 2030" badano potencjał rozwoju miejsc pracy na obszarach wiejskich, takich jak sektor energetyki odnawialnej czy rolnictwo ekologiczne. Kiedy w raporcie Boniego czytamy o nieodzowności budowy nie jednej, lecz dwóch elektrowni atomowych, w badaniach z Wielkiej Brytanii po raz kolejny pojawia się postulat rezygnacji z tej formy wytwarzania energii. Możemy przeczytać tam też o tym, że brytyjska gospodarka może być dwa razy bardziej efektywna energetycznie, podczas gdy w polskich badaniach problem ten niby się pojawia (a problem to olbrzymi - wytworzenie 1% PKB jest u nas 2,5 raza bardziej energochłonne niż wynosi unijna średnia), ale zasadniczo niewiele się postuluje - a już wiary w to, że w ten sposób można osiągnąć znacznie niższym kosztem efekty lepsze, niż wydanie miliardów złotych na rozszerzenie zdolności produkcyjnych, których wykorzystanie utrudniać będzie stan sieci energetycznej, wyraźnie brakuje.
Kwestia obszarów wiejskich pokazuje chyba najdobitniej różnice miedzy tymi dwoma podejściami. W "Zero Carbon Britain 2030" dąży się do odchodzenia od przemysłowego podejścia do rolnictwa, które zdaje się być ideałem ekipy Boniego. Widząc rosnący udział rolnictwa i aktualnie promowanych diet na zmiany klimatu, postuluje się ograniczenie hodowli zwierząt na mięso, zwiększenie areału, przeznaczanego na uprawy warzyw i owoców, wykorzystywanie resztek z produkcji rolnej w formie energetycznej biomasy drugiej generacji, a także zmniejszenie wykorzystywania nawozów sztucznych w wyniku zwiększenia znaczenia rolnictwa organicznego. W ramach tego procesu transformacyjnego mieści się także sekwestracja węgla, jednak nie w formie wtłaczania CO2 pod ziemię, lecz inwestowania w zalesianie i używanie do nawożenia węgla drzewnego.Wszystkie wymienione wyżej aktywności mogą skutkować w tworzeniu miejsc pracy i szans rozwojowych dla obszarów, na które w "Polsce 2030" brakuje pomysłów, poza (rzecz jasna słusznym) zapewnieniem dostępu do szerokopasmowego Internetu.
Idźmy dalej - jednym z symboli modernizacji w sektorze transportowym w Polsce jest szybki dostęp mieszkanek i mieszkańców Polski do... lotniska. W tym samym czasie na uboczu w stosunku do chociażby rozbudowy sieci autostrad, stoi poprawa jakości transportu kolejowego w naszym kraju. Tymczasem brytyjskie pomysły zdają się odpowiadać na kwestie godzenia mobilności, nowoczesności i klimatu. Mamy tu dalekosiężne wizje, związane z przemodelowaniem struktury miast, zwiększania udziału transportu zbiorowego, zastępowania transportu towarów za pomocą TIRów koleją i... zeppelinami, a także modeli włączania rozwijającego się sektora samochodów elektrycznych w sieć energetyczną. To, że jakość infrastruktury - nie tylko drogowej - pozostawia w Polsce wiele do życzenia, nie oznacza, że remedium na tę sytuację musi być ilościowa, a nie jakościowa.
Z przestawianiem się gospodarki na zielone tory wiążą się zmiany w jej funkcjonowaniu. Przykład jednej z przywoływanych w "ZCB 2030" firm produkującej auta na prąd może być tu inspirującym przykładem. RiverSimple ma u swej podstawy kilka istotnych założeń: produkowanie lekkich samochodów napędzanych wodorem, których plany trafiają do domeny publicznej, umożliwiając ich rozwój technologiczny, produkowane pojazdy są przeznaczane nie do sprzedaży, lecz do okresowej dzierżawy, a następnie zwracane firmie, a osoby pracujące w niej mają jednocześnie akcje firmy - w ten sposób można na przykład rozwiewać wątpliwości lokalnych społeczności dotyczących budowy w ich okolicy farm wiatrowych. Tego typu przykłady pokazują na potencjał zielonej transformacji do tworzenia bardziej demokratycznych, zlokalizowanych miejsc pracy (w Niemczech sektor energetyki odnawialnych już dziś zatrudnia więcej osób, niż energetyki węglowej i atomowej w tym kraju razem wziętych). To model zdecydowanie odrębny od skupiania się na "centrach rozwojowych" a la "Polska 2030".
Energetyka - nie da się ukryć - stanowi trzon brytyjskich pomysłów. Wiążą się z tym kwestie zwiększania efektywności energetycznej budynków poprzez termoizolację (która powinna zachodzić na skalę masową, a możliwości jej zmniejszenia, na przykład za pomocą inteligentnych narzędzi mierzących zużycie energii, sięga nawet 80%), opracowanie narzędzi społecznych i ekonomicznych, umożliwiających zapobieganie ubóstwu energetycznemu, chociażby w formie "kwot węglowych" - każda i każdy otrzymałby określone ilości dopuszczalnych emisji gazów cieplarnianych, które mogliby kupować i sprzedawać, w zależności od indywidualnych potrzeb konsumpcyjnych. Jednocześnie badania dotyczące wyczerpywania się surowców energetycznych wskazują, że proces przemiany gospodarczej na uniezależnioną od ropy i gazu musi rozpocząć się na 20 lat przed szacowanym peak oil, by nie zmienił się on w kolejną "terapię szokową", a wedle szacunków ten moment nastąpi do 2031 roku.
Niezależność energetyczną można zapewnić sobie także na poziomie europejskim. To szczególnie ważne z perspektywy Polski, która w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii nie posiada tak obfitych zasobów odnawialnych, jak chociażby szeroki dostęp do Morza Północnego. Brytyjskie Centrum Technologii Alternatywnych przypomina chociażby opisane w projekcie ERENE pomysły na transeuropejskie sieci przesyłu energii i projekty wielkopowierzchniowych elektrowni słonecznych na Saharze, z których energia płynęłaby do Europy za pośrednictwem nowoczesnych sieci przesyłowych, co mogłoby do 2050 roku zaspokoić aż do 15% zapotrzebowaniu kontynentu na prąd. Ponieważ wytwarzanie energii za pośrednictwem źródeł odnawialnych rządzi się swoimi prawami, związanymi chociażby ze stopniem nasłonecznienia czy prędkości wiatru. Często potrzeby energetyczne poszczególnych krajów są ze sobą komplementarne, jak pokazuje kwestia szczytowego jej zużycia w Wielkiej Brytanii i Norwegii, które mogą być zaspokajane przez wymianę energetyczną w tego typu momentach.
Korzyści z energetyki odnawialnej widać na przykładzie hiszpańskiej Nawarry, gdzie po inwestycjach władz prowincji jej udział w miksie energetycznym sięgnął 60%, a poziom bezrobocia, dzięki utworzeniu nowych, zielonych miejsc pracy, spadł z 13% w 1993 roku (będącego efektem upadku starych gałęzi przemysłu) do 4,8% za pomocą spójnego planu energetycznego. W latach 70. XX wieku podobną drogą aktywności państwa w tym sektorze przećwiczyła Dania, realizująca spójny program decentralizacji energetycznej, rozwoju mikrogeneracji oraz oddzielenia wzrostu gospodarki od zużycia energii poprzez wzrost efektywności energetycznej. Co ciekawe, w okresie szalejącego wówczas kryzysu paliwowego podobne pomysły badane były w Wielkiej Brytanii, tam jednak zdecydowano się na jego zarzucenie na rzecz eksploatacji wówczas bardzo obiecujących złóż ropy i gazu na Morzu Północnym. Dziś, z powodu ich wyczerpywania się, kraj ten musi importować energię, podczas gdy Dania swoje nadwyżki energii może z zyskiem eksportować.
Im mniejsze są zasoby nieodnawialnych źródeł energetycznych spada ich współczynnik EROEI - stosunku energii wytworzonej z danego źródła do potrzebnej do włożenia w jej wytworzenie. Dla przykładu, w Stanach Zjednoczonych współczynnik ten w wypadku wydobycia ropy naftowej spadł z 100:1 w roku 1930 do 18:1 w 2000, podczas gdy np. elektrownia wiatrowa o mocy 5MW ma EROEI na poziomie 28:1. Ma to wpływ na koszty eksploatacji danego zasobu, wiąże się też z kosztem prądu i ciepła dla odbiorców końcowych. Co więcej, energetyka odnawialna nadrabia mniejszą wydajność brakiem kosztów surowca, szczęśliwie bowiem wiatr wieje, a słońce świeci dla nas za darmo, podczas gdy węgiel, ropa czy gaz swoje kosztują. Oszczędności z tego tytułu mogą być reinwestowane do dalszego podnoszenia wydajności korzystania z energii czy też na badania i rozwój.
We wszystkich wyżej wymienionych przykładach autorki i autorzy "Zero Carbon Britain 2030" wyraźnie wskazują na silny impuls wsparcia legislacyjnego i finansowego ze strony sektora publicznego. Sporo miejsca zajmuje opis sukcesu niemieckiego modelu feed-in tariff, czyli stałej ceny, jaką osoby generujące energię np. za pośrednictwem paneli słonecznych na dachach budynków wprowadzają do inteligentnej sieci energetycznej. Miała ona kolosalne znaczenie w procesie rozszerzania udziału energetyki odnawialnej w niemieckim miksie energetycznym. Zostawianie wszystkiego "niewidzialnej ręce rynku" i wiara w racjonalność rynku nie daje szans na osiągnięcie podobnych rezultatów.
Nie da się ukryć, że plan osiągnięcia celu zeroemisyjnej gospodarki w ciągu 20 lat w wypadku stojącej na węglu Polski może wydać się utopijne, lecz nie zmienia to faktu, że choćby spora redukcja emisji gazów cieplarnianych może być potężnym bodźcem całościowego przeniesienia gospodarki na zrównoważone tory. Redukcja emisji CO2 nie musi kończyć się ekonomicznym krachem i utratą miejsc pracy, a nawet wręcz przeciwnie - o ile tylko będzie opierała się na zaplanowanych, spójnych działaniach. Wizja Polski, zaprezentowana przez ekipę Michała Boniego, nie musi być jedyną, na którą jesteśmy skazani, zaś ekologiczna i społecznie sprawiedliwa Polska jest wizją równie możliwą do realizacji, co skazywanie naszego kraju na "ściekanie bogactwa w dół". Czas na zieloną alternatywę dla "Polski 2030".
Tekst pojawił się na witrynie Krytyki Politycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz