"Najgorszy z rodzajów przemocy polega na przypisywaniu jednostkom zastanych tożsamości, zakazaniu im zmian lub gry z tożsamościami. Co więcej, negowanie tożsamości może być również odczuwane jako głęboka krzywda. Sednem choroby tożsamościowej wielu osób - oczywiście poza problemami imigracyjnymi - jest taka czy inna krzywda symboliczna: zamknięcie się w obrębie własnej tożsamości lub wprost przeciwnie - wymazanie jej, odmowa jej uznania."
Daniel Cohn-Bendit
Cudownie przyjemnie jest mi przeczytać książkę, która pozwala mi po latach odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego zaangażowałem się w zieloną politykę i dlaczego to ta rodzina ideologiczna - chyba jako jedyna na dzisiejszym spektrum - ma odważne wizje przyszłego świata, do którego dąży. Cała reszta marzy bądź to o zachowaniu status quo, bądź też o nawrocie do przeszłości, czy ma to być konserwatywna przeszłość małych wspólnot lokalnych, liberalny "złoty wiek kapitalizmu" czy socjaldemokratycznego welfare state. Przy lekturze niegdysiejszego "czerwonego Danego" widać, że progresywny wiatr wieje w dziś w zielone żagle, a niezależnie od tego, czy chce się nas przypisać gdzieś na osi lewica-prawica, czy też nie, pozostajemy jako polityczna rodzina "z przodu" myślenia o rzeczywistości, co współprzewodniczący Grupy Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego udowadnia ze swadą i bez uciekania do niezrozumiałego dla szarego człowieka języka.
Wizja Cohn-Bendita nie zamyka się jedynie w stricte ekologicznych ramach, albo - ujmując kwestię inaczej - projektowana przez niego ekologia polityczna znacząco wybiega poza samą ekologię, tworząc holistyczną wizję bardziej wolnych i równych społeczeństw. Przypomina on swoją życiową drogę, przejście od marksizującego lidera studenckiej rewolty roku 1968 do pełnokrwistego Zielonego. Pokazuje panoramę ruchów ekologicznych i ich form działania, od pierwszych, nieśmiałych, lokalnych protestów, aż po zinstytucjonalizowane, nierzadko współrządzące partie, a także pokazuje, jak inne formacje polityczne - od lewa do prawa - usiłują pokazywać, że również troszczą się o przyrodę, bez uznawania jakiejkolwiek potrzeby wyjścia z dotychczasowego, produktywistycznego i neoliberalnego modelu kapitalizmu. Zdaniem autora "Co robić?", fordyzm i neoliberalizm są dwoma filarami aktualnej gospodarki, które muszą zostać porzucone - jeden z powodu sztywności i bierności, drugi - z powodu indywidualizmu posuniętego do egoizmu, bez liczenia się z dobrem wspólnoty.
Wspólnota i jej nowe formy zajmują istotną część książki. Pierwszym omawianym w jej ramach zagadnieniem jest wyraźne dowartościowanie relacji międzyludzkich. Zdaniem Cohn-Bendita, zmiany ekonomiczne iść powinny w kierunku dowartościowania nie nieadekwatnych mierników, takich jak Produkt Krajowy Brutto (lekceważący wartość np. wolontariatu czy nieodpłatnej pracy domowej, a wliczający koszty likwidacji skutków katastrof ekologicznych czy społecznych), lecz sieci więzi międzyludzkich. Dochodzi on do wniosku, że w pewnym momencie ekologicznej transformacji całkiem poważnie trzeba będzie pomyśleć nad dochodem gwarantowanym, który umożliwiłby godzenie życia rodzinnego z zawodowym, podejmowanie pracy społecznej oraz zlikwidowałby parcie na podejmowanie jakiejkolwiek pracy, byle tylko "wyżyć do pierwszego". Bardzo ciekawym źródłem dochodów podatkowych byłoby jego zdaniem pójście tropem podatku Tobina i wprowadzenie niewielkich podatków rzędu 0,01-0,1% na takie aktywności, jak wewnątrzpaństwowe operacje bankowe, wypłaty bankomatowe czy rozmowy telefoniczne. Nie wpłynęłoby to na wzrost ich kosztów, a dodatkowo dopomogłoby w ekologicznej reformie podatkowej, czyli przenoszeniu obciążeń z pracy na zanieczyszczenia. Mogłoby to być szczególnie ważne źródło, którego rola rosłaby wraz ze zmniejszaniem się poziomów emisji gazów cieplarnianych. Dodatkowo, pewna część tych transakcji (wykonywanych na szczeblu ponadnarodowym) mogłaby pomagać w zasilaniu budżetu UE, zwiększając tym samym możliwości tej instytucji.
Sama Unia musi być jego zdaniem dużo bardziej demokratyczna niż obecnie. Przyjęcie konstytucji w ciągu najbliższych 10 lat, ogólnoeuropejskie referenda wymagające podwójnej większości (głosujących państw i obywatelek/obywateli), 1/3 Parlamentu Europejskiego wybieranego przez listy ponadnarodowe, kontynentalne konsultacje obywatelskie w najważniejszych sprawach wspólnoty - to wszystko wyzwania ważne, ale jego zdaniem konieczne, by tchnąć ducha w zasapany europejski projekt. Ani powolna Angela Merkel, ani nadaktywny Nicolas Sarkozy nie mają charyzmy osób inicjujących dalszą integrację europejską. Charyzmy, potrzebnej do rozwiązywania problemów klimatycznych, tworzenia gospodarki opartej na wiedzy (domaga się on przeznaczenia aż 10% PKB krajów członkowskich na badania i rozwój i 25% na edukację) i wzorów dobrych praktyk w międzynarodowych stosunkach handlowych, z reformą Wspólnej Polityki Rolnej w stronę zrównoważonego rozwoju włącznie.
Jest jeszcze jedna, ważna dla przyszłości Europy kwestia - to wyzwanie wielokulturowości. Zdaniem autora "Co robić?" nie jest to zagrożenie, lecz szansa na stworzenie nowych więzi społecznych, jeśli uniknie się patrzenia na osoby przyjeżdżające do UE z góry i doprowadzania do gettoizacji ich wspólnot w obrębie europejskich miast. Szansą na przezwyciężenie ksenofobii z jednej, a zachowań niezgodnych z prawami człowieka z drugiej strony, może być tylko i wyłącznie dialog i zaangażowanie wszystkich zainteresowanych stron. Klęska modelu holenderskiego bierze się jego zdaniem nie z zaistnienia tam wielokulturowości, lecz wręcz przeciwnie - z faktu, że nigdy tam nie zaistniała, a w jej miejscu obserwować mogliśmy politykę wzajemnej obojętności katolików, protestantów i muzułmanów. Wierzy, że Turcja w Unii Europejskiej (po spełnieniu przez nią wszelkich kryteriów demokracji i praw człowieka) może stać się ukoronowaniem prawdziwie europejskiej postawy - poszanowania dla różnorodności i pełnej złożoności współczesnych tożsamości.
W tym miejscu warto też odpowiedzieć na zawarte w przedmowie Kuby Bożka wątpliwości co do pewnych elementów przesłania zielonej polityki. Zielony Nowy Ład poddaje się neoliberalizacji tak samo, jak socjaldemokracja potrafiła obrać kurs na trzecią drogę, zaś niemiecka chadecja - stać się "nowym centrum". Idee federacyjne i decentralizacyjne nie są ze sobą sprzeczne i nie muszą oznaczać obrania neoliberalnego kursu. Pojedynczy kraj członkowski UE w obliczu globalizacji może dość niewiele na scenie międzynarodowej, a wraz z dalszym wzrostem potęgi Chin, Indii czy Brazylii taka możliwość będzie stawać się coraz mniej realna. Jeśli obie wspomniane wyżej idee, jeśli idą ze sobą w parze, mogą zapewnić lepsze gwarancje jakości usług publicznych (których formy zaopatrywania mogłyby nadal pozostawać w gestii państw narodowych, zobowiązanych z kolei do przestrzegania unijnych norm dotyczących ich jakości i dostępności), zaś społeczności lokalne mogłyby w ten sposób zdobyć większą kontrolę nad ich realizowaniem (np. poprzez społeczne rady nadzorcze w szpitalach czy placówkach kulturalnych, ankiety i konsultacje w sprawie potrzeb dotyczących transportu zbiorowego). Większa niezależność lokalnych wspólnot od centrali wiąże się z silną współpracą z grupą regionalistów w PE, ale też z szanowaniem lokalnego kolorytu i różnorodności, innego rodzaju "bioróżnorodności", która nie musi mieć nic wspólnego z neoliberalizmem czy też osłabianiem polityki społecznej czy innych instytucji opiekuńczych.
Kiedy Cohn-Bendit mówi o społeczeństwie obywatelskim i jego istotnej roli, nie ma tu mowy o NGO-izacji. Zielone polityczki i politycy, którzy w swej działalności widzieli władze krajowe, podejmujące wbrew opinii publicznej decyzje dotyczące energii atomowej czy upraw organizmów genetycznie mondyfikowanych, demontujących instytucje państwa socjalnego czy też wprowadzającego w życie nowe formy neokolonializmu za pomocą krzywdzących traktatów handlowych, mają prawo do dystansu - tym bardziej, że państwa te chcą teraz przenieść te praktyki na poziom unijny, stąd ich dążenie, by za wszelką cenę stanowiska unijne nie obejmowali niezależni politycy i polityczki. Pamiętajmy, jak wyglądało stanowisko Polski i rządu Donalda Tuska wobec pakietu energetyczno-klimatycznego czy pomysłów na zwiększenie obowiązujących zobowiązań redukcji emisji gazów szklarniowych z 20 do 30%. Dystans wobec takiej formy prowadzenia polityki, coraz bardziej przypominającej sumę narodowych interesów, wydaje się zrozumiały, zaś przekonanie, że nowy byt, jakim nadal jest UE, będzie skuteczniejszy w myśleniu o dobru wspólnym niż państwa narodowe - zrozumiały. Oczywiście wcale tak być nie musi, o czym autor "Co robić?" nie zapomina - wszak nadal większym formacjom trudno zapominać o interesach narodowych bądź korporacyjnych.
To prawda, że gospodarka oparta na wiedzy nie zapewnia sama z siebie zniesienia społecznych nierówności. Wydaję mi się jednak, że jest to efektem jej "niesparowania" z innymi politykami. Tak jak brak związku sporej części funduszy strukturalnych z wymogami zrównoważonego rozwoju skutkuje tym, że sporo inwestycji w krajach Europy Środkowo-Wschodniej przyczynia się do wzrostu emisji gazów szklarniowych, tak innowacyjność może służyć tworzeniu np. technologii inwigilacji. Oznacza to jednak nie likwidację funduszy strukturalnych, lecz ich reformę, tak samo badania i rozwój oraz ich finansowanie z funduszy publicznych powinno iść na projekty, zapewniające autentyczny, zrównoważony rozwój, co można ocenić chociażby po szacowanych korzyściach ekonomicznych, społecznych i ekologicznych. Dajmy temu narzędziu szansę, pamiętając, że siłą neoliberalizmu, z którą wszyscy myślący progresywnie muszą się zmierzyć, jest łatwe oswajanie i zmienianie znaczeń nawet najbardziej emancypacyjnych ruchów i ich postulatów. Nie traćmy jednak ducha - wszak zielony to kolor nadziei.
Daniel Cohn-Bendit
Cudownie przyjemnie jest mi przeczytać książkę, która pozwala mi po latach odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego zaangażowałem się w zieloną politykę i dlaczego to ta rodzina ideologiczna - chyba jako jedyna na dzisiejszym spektrum - ma odważne wizje przyszłego świata, do którego dąży. Cała reszta marzy bądź to o zachowaniu status quo, bądź też o nawrocie do przeszłości, czy ma to być konserwatywna przeszłość małych wspólnot lokalnych, liberalny "złoty wiek kapitalizmu" czy socjaldemokratycznego welfare state. Przy lekturze niegdysiejszego "czerwonego Danego" widać, że progresywny wiatr wieje w dziś w zielone żagle, a niezależnie od tego, czy chce się nas przypisać gdzieś na osi lewica-prawica, czy też nie, pozostajemy jako polityczna rodzina "z przodu" myślenia o rzeczywistości, co współprzewodniczący Grupy Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego udowadnia ze swadą i bez uciekania do niezrozumiałego dla szarego człowieka języka.
Wizja Cohn-Bendita nie zamyka się jedynie w stricte ekologicznych ramach, albo - ujmując kwestię inaczej - projektowana przez niego ekologia polityczna znacząco wybiega poza samą ekologię, tworząc holistyczną wizję bardziej wolnych i równych społeczeństw. Przypomina on swoją życiową drogę, przejście od marksizującego lidera studenckiej rewolty roku 1968 do pełnokrwistego Zielonego. Pokazuje panoramę ruchów ekologicznych i ich form działania, od pierwszych, nieśmiałych, lokalnych protestów, aż po zinstytucjonalizowane, nierzadko współrządzące partie, a także pokazuje, jak inne formacje polityczne - od lewa do prawa - usiłują pokazywać, że również troszczą się o przyrodę, bez uznawania jakiejkolwiek potrzeby wyjścia z dotychczasowego, produktywistycznego i neoliberalnego modelu kapitalizmu. Zdaniem autora "Co robić?", fordyzm i neoliberalizm są dwoma filarami aktualnej gospodarki, które muszą zostać porzucone - jeden z powodu sztywności i bierności, drugi - z powodu indywidualizmu posuniętego do egoizmu, bez liczenia się z dobrem wspólnoty.
Wspólnota i jej nowe formy zajmują istotną część książki. Pierwszym omawianym w jej ramach zagadnieniem jest wyraźne dowartościowanie relacji międzyludzkich. Zdaniem Cohn-Bendita, zmiany ekonomiczne iść powinny w kierunku dowartościowania nie nieadekwatnych mierników, takich jak Produkt Krajowy Brutto (lekceważący wartość np. wolontariatu czy nieodpłatnej pracy domowej, a wliczający koszty likwidacji skutków katastrof ekologicznych czy społecznych), lecz sieci więzi międzyludzkich. Dochodzi on do wniosku, że w pewnym momencie ekologicznej transformacji całkiem poważnie trzeba będzie pomyśleć nad dochodem gwarantowanym, który umożliwiłby godzenie życia rodzinnego z zawodowym, podejmowanie pracy społecznej oraz zlikwidowałby parcie na podejmowanie jakiejkolwiek pracy, byle tylko "wyżyć do pierwszego". Bardzo ciekawym źródłem dochodów podatkowych byłoby jego zdaniem pójście tropem podatku Tobina i wprowadzenie niewielkich podatków rzędu 0,01-0,1% na takie aktywności, jak wewnątrzpaństwowe operacje bankowe, wypłaty bankomatowe czy rozmowy telefoniczne. Nie wpłynęłoby to na wzrost ich kosztów, a dodatkowo dopomogłoby w ekologicznej reformie podatkowej, czyli przenoszeniu obciążeń z pracy na zanieczyszczenia. Mogłoby to być szczególnie ważne źródło, którego rola rosłaby wraz ze zmniejszaniem się poziomów emisji gazów cieplarnianych. Dodatkowo, pewna część tych transakcji (wykonywanych na szczeblu ponadnarodowym) mogłaby pomagać w zasilaniu budżetu UE, zwiększając tym samym możliwości tej instytucji.
Sama Unia musi być jego zdaniem dużo bardziej demokratyczna niż obecnie. Przyjęcie konstytucji w ciągu najbliższych 10 lat, ogólnoeuropejskie referenda wymagające podwójnej większości (głosujących państw i obywatelek/obywateli), 1/3 Parlamentu Europejskiego wybieranego przez listy ponadnarodowe, kontynentalne konsultacje obywatelskie w najważniejszych sprawach wspólnoty - to wszystko wyzwania ważne, ale jego zdaniem konieczne, by tchnąć ducha w zasapany europejski projekt. Ani powolna Angela Merkel, ani nadaktywny Nicolas Sarkozy nie mają charyzmy osób inicjujących dalszą integrację europejską. Charyzmy, potrzebnej do rozwiązywania problemów klimatycznych, tworzenia gospodarki opartej na wiedzy (domaga się on przeznaczenia aż 10% PKB krajów członkowskich na badania i rozwój i 25% na edukację) i wzorów dobrych praktyk w międzynarodowych stosunkach handlowych, z reformą Wspólnej Polityki Rolnej w stronę zrównoważonego rozwoju włącznie.
Jest jeszcze jedna, ważna dla przyszłości Europy kwestia - to wyzwanie wielokulturowości. Zdaniem autora "Co robić?" nie jest to zagrożenie, lecz szansa na stworzenie nowych więzi społecznych, jeśli uniknie się patrzenia na osoby przyjeżdżające do UE z góry i doprowadzania do gettoizacji ich wspólnot w obrębie europejskich miast. Szansą na przezwyciężenie ksenofobii z jednej, a zachowań niezgodnych z prawami człowieka z drugiej strony, może być tylko i wyłącznie dialog i zaangażowanie wszystkich zainteresowanych stron. Klęska modelu holenderskiego bierze się jego zdaniem nie z zaistnienia tam wielokulturowości, lecz wręcz przeciwnie - z faktu, że nigdy tam nie zaistniała, a w jej miejscu obserwować mogliśmy politykę wzajemnej obojętności katolików, protestantów i muzułmanów. Wierzy, że Turcja w Unii Europejskiej (po spełnieniu przez nią wszelkich kryteriów demokracji i praw człowieka) może stać się ukoronowaniem prawdziwie europejskiej postawy - poszanowania dla różnorodności i pełnej złożoności współczesnych tożsamości.
W tym miejscu warto też odpowiedzieć na zawarte w przedmowie Kuby Bożka wątpliwości co do pewnych elementów przesłania zielonej polityki. Zielony Nowy Ład poddaje się neoliberalizacji tak samo, jak socjaldemokracja potrafiła obrać kurs na trzecią drogę, zaś niemiecka chadecja - stać się "nowym centrum". Idee federacyjne i decentralizacyjne nie są ze sobą sprzeczne i nie muszą oznaczać obrania neoliberalnego kursu. Pojedynczy kraj członkowski UE w obliczu globalizacji może dość niewiele na scenie międzynarodowej, a wraz z dalszym wzrostem potęgi Chin, Indii czy Brazylii taka możliwość będzie stawać się coraz mniej realna. Jeśli obie wspomniane wyżej idee, jeśli idą ze sobą w parze, mogą zapewnić lepsze gwarancje jakości usług publicznych (których formy zaopatrywania mogłyby nadal pozostawać w gestii państw narodowych, zobowiązanych z kolei do przestrzegania unijnych norm dotyczących ich jakości i dostępności), zaś społeczności lokalne mogłyby w ten sposób zdobyć większą kontrolę nad ich realizowaniem (np. poprzez społeczne rady nadzorcze w szpitalach czy placówkach kulturalnych, ankiety i konsultacje w sprawie potrzeb dotyczących transportu zbiorowego). Większa niezależność lokalnych wspólnot od centrali wiąże się z silną współpracą z grupą regionalistów w PE, ale też z szanowaniem lokalnego kolorytu i różnorodności, innego rodzaju "bioróżnorodności", która nie musi mieć nic wspólnego z neoliberalizmem czy też osłabianiem polityki społecznej czy innych instytucji opiekuńczych.
Kiedy Cohn-Bendit mówi o społeczeństwie obywatelskim i jego istotnej roli, nie ma tu mowy o NGO-izacji. Zielone polityczki i politycy, którzy w swej działalności widzieli władze krajowe, podejmujące wbrew opinii publicznej decyzje dotyczące energii atomowej czy upraw organizmów genetycznie mondyfikowanych, demontujących instytucje państwa socjalnego czy też wprowadzającego w życie nowe formy neokolonializmu za pomocą krzywdzących traktatów handlowych, mają prawo do dystansu - tym bardziej, że państwa te chcą teraz przenieść te praktyki na poziom unijny, stąd ich dążenie, by za wszelką cenę stanowiska unijne nie obejmowali niezależni politycy i polityczki. Pamiętajmy, jak wyglądało stanowisko Polski i rządu Donalda Tuska wobec pakietu energetyczno-klimatycznego czy pomysłów na zwiększenie obowiązujących zobowiązań redukcji emisji gazów szklarniowych z 20 do 30%. Dystans wobec takiej formy prowadzenia polityki, coraz bardziej przypominającej sumę narodowych interesów, wydaje się zrozumiały, zaś przekonanie, że nowy byt, jakim nadal jest UE, będzie skuteczniejszy w myśleniu o dobru wspólnym niż państwa narodowe - zrozumiały. Oczywiście wcale tak być nie musi, o czym autor "Co robić?" nie zapomina - wszak nadal większym formacjom trudno zapominać o interesach narodowych bądź korporacyjnych.
To prawda, że gospodarka oparta na wiedzy nie zapewnia sama z siebie zniesienia społecznych nierówności. Wydaję mi się jednak, że jest to efektem jej "niesparowania" z innymi politykami. Tak jak brak związku sporej części funduszy strukturalnych z wymogami zrównoważonego rozwoju skutkuje tym, że sporo inwestycji w krajach Europy Środkowo-Wschodniej przyczynia się do wzrostu emisji gazów szklarniowych, tak innowacyjność może służyć tworzeniu np. technologii inwigilacji. Oznacza to jednak nie likwidację funduszy strukturalnych, lecz ich reformę, tak samo badania i rozwój oraz ich finansowanie z funduszy publicznych powinno iść na projekty, zapewniające autentyczny, zrównoważony rozwój, co można ocenić chociażby po szacowanych korzyściach ekonomicznych, społecznych i ekologicznych. Dajmy temu narzędziu szansę, pamiętając, że siłą neoliberalizmu, z którą wszyscy myślący progresywnie muszą się zmierzyć, jest łatwe oswajanie i zmienianie znaczeń nawet najbardziej emancypacyjnych ruchów i ich postulatów. Nie traćmy jednak ducha - wszak zielony to kolor nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz