Być może trudno jest nam iść dalej z codzienną działalnością i relacjonowaniem żyjącego świata, kiedy wokół widzi się tak wiele bólu i smutku po sporej tragedii, jednak o jednym wydarzeniu, co najmniej z kronikarskiego obowiązku (ale też z przyjemnością, aczkolwiek nie aż tak dużą, gdyby lotnicza tragedia pod Smoleńskiem nie miała miejsca) wspomnieć należy. W najbliższych dniach na temat wpływu tragicznego lotu na polską rzeczywistość polityczną będzie jeszcze czas mówić, teraz z kolei przejdę jednak do wydarzenia praktycznie z ostatniej chwili - nadal bowiem wyniki wyborów parlamentarnych na Węgrzech są kwestią bardzo świeżą. Co więcej, powiedzenie "Polak, Węgier - dwa bratanki" potwierdza się nawet w wypadku... opóźnienia związanego z wydłużonym działaniem lokali wyborczych. Choć frekwencja w porównaniu do tej z 2006 nie była wyższa, to jednak wprowadzone poprawki do prawa wyborczego, umożliwiające głosowanie poza miejscem zamieszkania jedynie w ściśle określonych komisjach doprowadziły do niemałego chaosu, dającego pretekst do zastanawiania się, czy politycy nie zdecydują się na podważanie wyników wyborów.
Kiedy Andras Schiffer, lider listy wyborczej partii "Polityka może być inna" mówi dziennikarzom, że zdarzył się cud, wcale nie przesadza. Aż do zeszłego roku perspektywy zielonej polityki nad Balatonem nie zapowiadały się ciekawie. Formalnie istniała w tym kraju partia Zielonych, miała ona jednak zupełnie marginalne znaczenie. Grupa intelektualistek i intelektualistów zdecydowała się na obejście tego problemu i założenie własnej organizacji, wciągając w proces jej tworzenia bliskie im sieci kontaktów - ekologicznych, feministycznych, niepostkomunistycznych lewicowców, lewicowych liberałów. W 2009 roku zaskoczyli, zdobywając około 2,5% głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, wyprzedzając współrządzącą z socjalistami partię liberałów. Ta zupełnie się rozpadła, a jej resztki zdecydowały się na start wespół z mniejszą partią konserwatywną - MDF, która zasiada w tym samym co PiS klubie europarlamentarnym. Alians ten spalił na panewce, bowiem wedle danych z 99% komisji obwodowych uzyskał w niedzielę 2,7% głosów. Nawet w stolicy kraju, Budapeszcie, 5% poparcia, a więc poziom progu wyborczego, nie został osiągnięty (4,7%).
Elektorat zielonych z LMP składa się, jak się wydaje, w dużej mierze z głosów dawnych liberałów, a także z grup elektoratu, mających dosyć rządów MSZP. Socjaliści zasłynęli w ciągu ostatnich 4 lat sporą skalą korupcji i doprowadzeniem kraju do stanu finansowego krachu, który może mocno uderzyć w słabsze grupy społeczne. 7,4% poparcia dla LMP nadal jednak pozostaje dość sporym zaskoczeniem - jeszcze 2 miesiące temu mało który sondaż dawał im szansę na przeskoczenie progu wyborczego, sondażowe słupki zaczęły dość gwałtownie rosnąć dopiero w ostatnim tygodniu kampanii. Efekty tego trendu są dość obiecujące dla dalszego rozwoju partii - dla przykładu w Budapeszcie stała się ona trzecią siłą (z wynikiem 12,8%) po nokautujących wszystkich konserwatystach z Fidesz (46,2%) i socjalistach z MSZP (25,5%), a przed prawicowo-nacjonalistycznym Jobbikiem (10,9%). Na chwilę obecną zieloni mają w węgierskim parlamencie zagwarantowane 5 miejsc na 386 - liczba ta powinna ulec zwiększeniu, jako że tamtejszy system wyborczy jest dość skomplikowany, a alokacja miejsc odbywa się w zarówno w systemie większościowym (za 2 tygodnie II tura wyborów w okręgach jednomandatowych, LMP będzie brała w nich udział w kilkunastu obwodach w Budapeszcie), jak i proporcjonalnym - poprzez listy krajowe i regionalne. Dwucyfrowy poziom parlamentarnej reprezentacji nadal jest zatem całkiem realny.
Jakie źródła sukcesu można w wypadku LMP wyróżnić? Z całą pewnością pomogła im sytuacja polityczna, związana z utratą zaufania wyborczego przez socjalistów, rozpadem liberałów i ogólnym poczuciem, że czas już na zmiany na politycznej scenie. Spójność grupy twórców partii, ich doświadczenie pozapolityczne, poczucie świeżości proponowanej alternatywy i lewicowa odpowiedź na prawicowy populizm - to wszystko ważne czynniki. 220-stronnicowy dokument programowy pokazał, że faktycznie "Polityka może być inna" - co ciekawe, przekaz stricte ekologiczny nie był tutaj przekazem dominującym. Bardzo dużo miejsca w kampanii zielonych zajęły kwestie społeczne i ekonomiczne, związane z uporządkowaniem sytuacji budżetowej przy zachowaniu spójności społecznej, zielona modernizacja, dająca miejsca pracy i umożliwiająca niezależność energetyczną, a także szacunek i wkluczanie tamtejszej licznej społeczności romskiej. Nie pominięto też milczeniem kwestii korupcji i potrzeby demokratyzacji życia publicznego, np. poprzez zwiększenie roli referendów czy też zreformowania systemu wyborczego, w tym poprzez obniżenie progu wyborczego do 3%. Jak widać, tak "materialistycznie" ujęty program, opierający się raczej na podkreślaniu gospodarczych korzyści z ekologicznej modernizacji niż odwołujący się do bardziej postmaterialnej "jakości życia" na gruncie środkowoeuropejskim sprawdził się całkiem nieźle.
Niestety, tym razem wynik LMP jest łyżką miodu w dość sporej beczce dziegciu. Zwycięstwo, aczkolwiek mniejsze niż w ostatnich sondażach, odniósł Fidesz - prawicowa partia dowodzona przez Victora Orbana. Uzyskała ona aż 52,8% głosów, co chyba najlepiej świadczy o poziomie zniechęcenia do poprzedniej ekipy rządzącej. Na 176 okręgów jednomandatowych wygrała ona w 174, przy czym w 119 już dziś - w pierwszej turze. Socjaliści cieszą się dziś z faktu, że udało im się zachować drugie miejsce w wyborczym wyścigu, co nie było takie oczywiste przy rosnącym poparciu dla konkurencji z Jobbik - skrajnego ugrupowania, eurosceptycznego, prowadzącego kampanie nienawiści przeciwko mniejszości romskiej. Różnica nie jest zresztą oszałamiająca - MSZP zdobyła 19,3% głosów, Jobbik zaś - 16,7%. Na chwilę obecną formacje te mają zagwarantowane odpowiednio 28 i 26 mandatów, co pokazuje, że mogą one jeszcze dość dużo zyskać. Z całą pewnością ważne będzie dla nich doprowadzenie do sytuacji, kiedy Fidesz nie będzie miał większości 2/3 głosów (bo bezwzględną ma już dziś), co umożliwiłoby im zmianę konstytucji. Dogrywka za dwa tygodnie może być zatem niezwykle emocjonująca - ważne jednak jest to, że zielonych z politycznego krajobrazu politycznego nie będzie już tak łatwo wymazać.
Kiedy Andras Schiffer, lider listy wyborczej partii "Polityka może być inna" mówi dziennikarzom, że zdarzył się cud, wcale nie przesadza. Aż do zeszłego roku perspektywy zielonej polityki nad Balatonem nie zapowiadały się ciekawie. Formalnie istniała w tym kraju partia Zielonych, miała ona jednak zupełnie marginalne znaczenie. Grupa intelektualistek i intelektualistów zdecydowała się na obejście tego problemu i założenie własnej organizacji, wciągając w proces jej tworzenia bliskie im sieci kontaktów - ekologicznych, feministycznych, niepostkomunistycznych lewicowców, lewicowych liberałów. W 2009 roku zaskoczyli, zdobywając około 2,5% głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, wyprzedzając współrządzącą z socjalistami partię liberałów. Ta zupełnie się rozpadła, a jej resztki zdecydowały się na start wespół z mniejszą partią konserwatywną - MDF, która zasiada w tym samym co PiS klubie europarlamentarnym. Alians ten spalił na panewce, bowiem wedle danych z 99% komisji obwodowych uzyskał w niedzielę 2,7% głosów. Nawet w stolicy kraju, Budapeszcie, 5% poparcia, a więc poziom progu wyborczego, nie został osiągnięty (4,7%).
Elektorat zielonych z LMP składa się, jak się wydaje, w dużej mierze z głosów dawnych liberałów, a także z grup elektoratu, mających dosyć rządów MSZP. Socjaliści zasłynęli w ciągu ostatnich 4 lat sporą skalą korupcji i doprowadzeniem kraju do stanu finansowego krachu, który może mocno uderzyć w słabsze grupy społeczne. 7,4% poparcia dla LMP nadal jednak pozostaje dość sporym zaskoczeniem - jeszcze 2 miesiące temu mało który sondaż dawał im szansę na przeskoczenie progu wyborczego, sondażowe słupki zaczęły dość gwałtownie rosnąć dopiero w ostatnim tygodniu kampanii. Efekty tego trendu są dość obiecujące dla dalszego rozwoju partii - dla przykładu w Budapeszcie stała się ona trzecią siłą (z wynikiem 12,8%) po nokautujących wszystkich konserwatystach z Fidesz (46,2%) i socjalistach z MSZP (25,5%), a przed prawicowo-nacjonalistycznym Jobbikiem (10,9%). Na chwilę obecną zieloni mają w węgierskim parlamencie zagwarantowane 5 miejsc na 386 - liczba ta powinna ulec zwiększeniu, jako że tamtejszy system wyborczy jest dość skomplikowany, a alokacja miejsc odbywa się w zarówno w systemie większościowym (za 2 tygodnie II tura wyborów w okręgach jednomandatowych, LMP będzie brała w nich udział w kilkunastu obwodach w Budapeszcie), jak i proporcjonalnym - poprzez listy krajowe i regionalne. Dwucyfrowy poziom parlamentarnej reprezentacji nadal jest zatem całkiem realny.
Jakie źródła sukcesu można w wypadku LMP wyróżnić? Z całą pewnością pomogła im sytuacja polityczna, związana z utratą zaufania wyborczego przez socjalistów, rozpadem liberałów i ogólnym poczuciem, że czas już na zmiany na politycznej scenie. Spójność grupy twórców partii, ich doświadczenie pozapolityczne, poczucie świeżości proponowanej alternatywy i lewicowa odpowiedź na prawicowy populizm - to wszystko ważne czynniki. 220-stronnicowy dokument programowy pokazał, że faktycznie "Polityka może być inna" - co ciekawe, przekaz stricte ekologiczny nie był tutaj przekazem dominującym. Bardzo dużo miejsca w kampanii zielonych zajęły kwestie społeczne i ekonomiczne, związane z uporządkowaniem sytuacji budżetowej przy zachowaniu spójności społecznej, zielona modernizacja, dająca miejsca pracy i umożliwiająca niezależność energetyczną, a także szacunek i wkluczanie tamtejszej licznej społeczności romskiej. Nie pominięto też milczeniem kwestii korupcji i potrzeby demokratyzacji życia publicznego, np. poprzez zwiększenie roli referendów czy też zreformowania systemu wyborczego, w tym poprzez obniżenie progu wyborczego do 3%. Jak widać, tak "materialistycznie" ujęty program, opierający się raczej na podkreślaniu gospodarczych korzyści z ekologicznej modernizacji niż odwołujący się do bardziej postmaterialnej "jakości życia" na gruncie środkowoeuropejskim sprawdził się całkiem nieźle.
Niestety, tym razem wynik LMP jest łyżką miodu w dość sporej beczce dziegciu. Zwycięstwo, aczkolwiek mniejsze niż w ostatnich sondażach, odniósł Fidesz - prawicowa partia dowodzona przez Victora Orbana. Uzyskała ona aż 52,8% głosów, co chyba najlepiej świadczy o poziomie zniechęcenia do poprzedniej ekipy rządzącej. Na 176 okręgów jednomandatowych wygrała ona w 174, przy czym w 119 już dziś - w pierwszej turze. Socjaliści cieszą się dziś z faktu, że udało im się zachować drugie miejsce w wyborczym wyścigu, co nie było takie oczywiste przy rosnącym poparciu dla konkurencji z Jobbik - skrajnego ugrupowania, eurosceptycznego, prowadzącego kampanie nienawiści przeciwko mniejszości romskiej. Różnica nie jest zresztą oszałamiająca - MSZP zdobyła 19,3% głosów, Jobbik zaś - 16,7%. Na chwilę obecną formacje te mają zagwarantowane odpowiednio 28 i 26 mandatów, co pokazuje, że mogą one jeszcze dość dużo zyskać. Z całą pewnością ważne będzie dla nich doprowadzenie do sytuacji, kiedy Fidesz nie będzie miał większości 2/3 głosów (bo bezwzględną ma już dziś), co umożliwiłoby im zmianę konstytucji. Dogrywka za dwa tygodnie może być zatem niezwykle emocjonująca - ważne jednak jest to, że zielonych z politycznego krajobrazu politycznego nie będzie już tak łatwo wymazać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz