6 lutego 2010

Dlaczego Avatar nas nie zbawi?

Udało się wyciągnąć mnie do kina na film, który oglądać raczej nie chciał. Szczęśliwie jakoś nie narzekam, jeśli chodzi o przyjemność z oglądania, uważam za lekką przesadę historię o tym, że jest to nieco bardziej wyrafinowania wersja "Pocahontas". Wizualnie trzeba przyznać, że dzieło Camerona prezentuje się okazale. Mimo wszystko jednak pozwalam sobie na pewną dozę sceptycyzmu, dotyczącego przesłania filmu. Po jego premierze usłyszałem wiele opinii znajomych, mówiących o tym, że jest on peanem na rzecz głębokiej ekologii i społecznej sprawiedliwości, głęboko krytycznym wobec amerykańskiego imperializmu i ludzkiej tendencji do destrukcji ekosystemów, w których funkcjonują. Wszystko to w sumie prawda, tyle że jeśli już dyskutujemy na temat, to należałoby się zastanowić, czy wyżej wymienione składniki składają się na przekaz, który może prowokować do realnej zmiany społecznej. Obawiam się, że nie - nie oczekuję zresztą tego, że amerykański reżyser, myślący o stworzeniu warunków do kolejnego kasowego superhitu, będzie jednocześnie przenikliwym filozofem.

Problem z "Avatarem" wiąże się z jego przekazem i związaną z nim estetyką. Mamy oto bowiem wojaka na wózku, który w zastępstwie brata-geniusza leci na misję badawczo-kolonizacyjną na planetę Pandorę. Zamieszkują ją duże, humanoidalne, niebieskie stwory - na tyle "obce", by traktować je z poczuciem wyższości cywilizacyjnej, i na tyle "swoje", że nie odstręczają i można się z nimi identyfikować. Postawienie antagonizmu w ten sposób faktycznie niewiele różni się od schematów rodem z klasycznych westernów, chyba też po to sama stylizacja walczących z ludźmi o własne życie i godność Na'vi, bardzo "indiańska". Występuje tu też inny dualizm, raczej złej techniki i zdecydowanie dobrej natury, praktycznie rzecz biorąc uniemożliwiający stworzenie płaszczyzny do zniuansowania stanowiska. Owszem, najbardziej "ludzcy" z ludzi są naukowcy, ale i tak technika rozgrzeszenia nie otrzymuje. Wielka szkoda, bo na przykład godny "Hipotezy Gai" wątek biologicznej sieci przekaźnikowej w postaci świętego drzewa wspomnień mógłby zostać podrążony w inny sposób niż rytualny jego kult.

To prawda, że technologia w koncepcji ekologii głębokiej nie spotyka się z sympatią, ma ona bowiem kreować wyzysk ziemi przez człowieka i tworzyć relacje władzy między ludźmi. Problem polega na tym, że np. Na'vi polują, a ich wierzenia przyjmują, że pożyczamy energię, którą następnie oddajemy. Czy recyklizując surowce, stosując je efektywnie, nie możemy owej energii "pożyczać" w sposób zrównoważony? Sielska anielskość wizji życia w wielkim drzewie jest zdumiewająco prostsza, niż rzeczywistość rdzennych kultur na realnie istniejącej Ziemi. Kultura oralna, oparta na cykliczności i powtarzalności słabo się modernizuje i pozostaje konserwatywna, zaś tradycja ustna nie jest tak niezawodnym bioprzekaźnikiem. Nie chodzi o to, by ludność żyjącą w ten sposób siłowo zmuszać do zmian (efekty znamy tak na filmie, jak i "w realu", np. jeśli chodzi o kolonizację Afryki i Ameryk), tyle że my po prostu nie mamy już takiego wyjścia - Na'vi nie zostaniemy.

Co więcej, mimo tej głębokiej duchowości owych kosmicznych plemion, tak naprawdę dostajemy oświeceniową wizję "przyjaznego dzikusa", który do czasu ludzkiej interwencji wiedzie idylliczne, harmonijne życie. A jednak w tym obrazie rysują się luki - oto po przyjęciu do grona mężczyzn facet może sobie wybrać żonę (mimo sceny z głównym bohaterem i jego wybranką nie jest jasne, czy równie często kobieta ma coś do powiedzenia w tej sprawie), zaś proces zdobywania żywego transportu powietrznego, daleki od delikatności, kończy się tym, że bohater stwierdza, że ów latający stwór jest "mój". Skoro tak, to być może społeczność klanowa nie jest wcale tak krystalicznie czysta, na jaką wygląda?

Takie postawienie sprawy prowadzi do tego, że czujemy się chwilę dobrze, mamy dość mało sympatyczną satysfakcję, że mordercy przyrody zostali przebici trującymi strzałami tudzież spłonęli żywcem", tyle że po seansie nie potrafimy odpowiedzieć sobie na pytanie "co dalej?". To dzieło zdumiewająco demobilizujące, bowiem trudno mi pomyśleć, że ktoś dzięki temu filmowi zacznie segregować śmieci albo weźmie udział w demonstracji na rzecz ochrony klimatu. Jaskrawość symboli i dosłowność sprawiają wręcz, że znikają nam z oczu konkretne, mające miejsce tu i teraz tragedie społeczne i ekologiczne. Skoro nie widzimy w przyrodzie świecącego drzewa, szepcącego w kontakcie z włosami wspomnień umarłych, a dwutlenek węgla - co gorsza - pozostaje niewidoczny, to o co się bić?

Rzecz jasna szalenie trudno odpowiedzieć, co w takim razie musiałby zaproponować jakikolwiek film, by miał wspomniany przeze mnie wyżej potencjał mobilizacyjny. Nie robię zresztą wyrzutów "Avatarowi", jak już napisałem dużo bardziej dziwią mnie zachwyty dotyczące jego przekazu i "ekologiczności" niż miałbym utyskiwać nad filmem na jego podstawowym poziomie wizualnym, dźwiękowym czy fabularnym. Przychodzą mi na myśl dwa tropy, które mogłyby nieco zarysować kontury dla alternatywy. Pierwszym z nich jest "Dystrykt 9", fenomenalny kawał kina SF, które nie poszło w stronę "im więcej efektów specjalnych, tym lepiej". Tutaj "obcy" jest namacalnie trudny do estetycznej identyfikacji - grzebie w śmietnikach, wygląda jak krewetka i niewyraźnie mówi, przyleciał z kosmosu i zabiera pieniądze. Przemiana człowieka w humanoida nie jest zbawieniem, umożliwiającym chodzenie, ale wykluczeniem ze wspólnoty i znoszeniem własnego wstrętu, którego kulminacją staje się chęć odcięcia "nie-ludzkiej" ręki. Sama zaś postać Vikusa jest tak bardzo odpychająca, że pojawiały się recenzję, mające twórcy D9 za złe brak możliwości łatwego zidentyfikowania się z głównym bohaterem. Co więcej, jego zachowania wykonywane w samoobronie są tak histeryczne, nastawione na biologiczne przetrwanie, że w porównaniu do estetycznych walk z "Avatara" faktycznie uziemiają.

Ostatnimi czasy bardzo często chce się kwestię ekologiczną wepchnąć w objęcia teologii czy też duchowości. Absolutnie tego nie lekceważę, są to szlachetne i wzbogacające naszą perspektywę spojrzenia. Problem polega jednak na tym, że w dążeniu do Harmonii nie możemy odciąć się od Rozumu. On to stoi za ludzkim rozwojem - wielkimi wynalazkami i wielkimi zbrodniami i bez niego nie wydostaniemy się z kryzysów społecznych, ekologicznych i ekonomicznych. Nie możemy już uciec do domku na drzewie. Z tej perspektywy ważne wydają się dwa wnioski Bruno Latoura: pierwszy, że nie ma już dychotomii Człowiek-Natura, ponieważ tak ją przeobraziliśmy, że nie jest już ona w stosunku do nas zewnętrzem (zresztą ona bez nas dałaby sobie radę, my bez niej niekoniecznie) i drugi, że nie przezwyciężymy problemów, odrzucając dziedzictwo, które wytworzyliśmy. Powołaliśmy do życia Frankensteina i opuściliśmy go, podczas gdy musimy przy nim zostać - pisze filozof. Z początku byłem sceptyczny co do jego przekonań, ale po "Avatarze" stwierdziłem, że pozostaje nam albo przyjąć taki wniosek, albo dać zredukować ekologię do "stylu życia" i bliżej niesprecyzowanej troski o świat, wyrażającej się okresowym dawaniem datków charytatywnych i głosowaniem na wysyłające wojska na misje militarne partie.

Jest jeszcze jeden klucz, który warto zgłębić, a mianowicie... Sherlock Holmes. Choć sam film ma przede wszystkim świetne walory rozrywkowe (i całe szczęście że nie sili się na wielką filozofię - odpocząć od wielkich słów jest czasem bardzo przyjemnie), to już sama postać przypomina o ważnej postawie i o ważnej epoce. Tak, pozytywizm ma swoje grzechy, ale zarazem wiele się w nim działo, Rozum pokazywał swoje możliwości poprawy jakości życia. W literaturze często przyjmuje się cykliczny model rozwoju, gdzie epoki "racjonalne" przeplatają się z tymi "duchowymi". Po 1945 dużo trudniej o ten podział, postmodernizm dodatkowo go utrudnia. Lata 70. XX wieku wyznaczały fale zainteresowania tym, co niematerialne, więc być może teraz wahadło wychyla się bardziej w stronę pozytywistyczną? Jeśli tak, to warto pomyśleć o postaci, która dedukuję w celu zatrzymania fali zbrodni, i spróbować zaadaptować ją na potrzeby czasów kryzysu. Tak naprawdę bowiem jeśli spojrzymy na rzeczywistość, to ideowe przekonania o naturze wspierają naukowe fakty, takie jak badania klimatologiczne czy wyliczenia alternatywnych modeli polityki energetycznej. I znów pytanie - co nas przekona, czy można oddzielić "racjonalne" od "duchowego" i czy tak łatwo chcemy wylać z kąpielą nasze dziecko - technologię? Być może powinniśmy raczej zastanowić się nad tym, w jaki sposób technologia może przywrócić Harmonię w obrębie świata (wszak mniej zaawansowana technologicznie energetyka węglowa zaburza ją bardziej niż nowoczesny wiatrak) - bo żadni Na'vi nie przylecą nam na ratunek, jeśli zdewastujemy jedyną planetę, na której na chwili obecnej możemy żyć. No, chyba że podratuje nas inna cywilizacja kosmiczna, ale wątpliwe, by przyleciała ona na kolorowych pterodaktylach...

1 komentarz:

Adam pisze...

Taki mały ślad, że nie wszystko jest "kodem kulturowym": http://www.youtube.com/watch?v=Q20YxkM-CGI Pozdrawiam,

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...