Szczerze mówiąc, w pewnym momencie lektury chciało mi się płakać - raczej ze wzruszenia niż bezradności. Wizja innego, lepszego świata zaprezentowana na kartach "Wielkiej transformacji", najnowszej publikacji New Economics Foundation, dla każdej myślącej "na zielono" osoby może być nad wyraz przyjemną. Oto kreśli się przed nami obraz świata, w którym pracujemy krócej, przez co mamy więcej czasu dla znajomych, przyjaciół i rodziny, kwitnie lokalna kultura, rozwijają się międzysąsiedzkie więzi, przy zwężonych ulicach możemy przebierać w ofercie sklepów z lokalnie wytworzoną żywnością, a na drogach jeżdżą głównie tramwaje i autobusy. Na dokładkę lubimy, zamiast kupować rzeczy, sami je wytwarzać, na przykład wspólnymi siłami z przyjaciółkami i przyjaciółmi przyrządzamy kolację albo wyjeżdżamy rowerami na odpoczynek za miastem. Brzmi jak utopia, czyż nie? Ale ponoć bez wizji utopii, do której dążymy i którą podzielamy nie da się myśleć o poprawie sytuacji na świecie. A że ta utopia - jak dowodzi NEF - nie jest aż tak trudna do osiągnięcia, jak wiele innych, wyobrażanych do tej pory.
Zacznijmy od tego, że osoby, które zetknęły się z "Kapitalizmem 3.0" Petera Barnesa, o którym tu zresztą pisałem, będą miały wrażenie dość dużego podobieństwa wizji. Nie dziwi mnie to, ani też nie smuci - wręcz przeciwnie, świadczy o pewnej konsolidacji zielonych alternatyw i ich stopniowym rozwijaniu pewnych konkretnych pomysłów. Dużo tu zatem można przeczytać o lokalizacji produkcji i praktycznym stosowaniu subsydiarności do odpowiedniego wyważenia typu społecznej kontroli nad dobrami publicznymi, a także o lokalnych spółdzielniach, na przykład gruntowych. Idee tego typu, wraz z przyznaniem ekonomicznego Nobla Eleonor Ostrom (to pierwsza kobieta, która dostąpiła tego zaszczytu) będą zapewne zyskiwać na znaczeniu jako przekraczające dotychczasową, dominującą dychotomię publicznej/prywatnej kontroli własności.
By rozpocząć proces zmian, które doprowadzą do uniknięcia katastrofy klimatycznej i dalszemu rozwarstwianiu się społeczeństw (i związanych z tym kosztów), należy dokonać ważnych przewartościowań w naszych sposobach myślenia. Pierwszy - i chyba najważniejszy - wiąże się z odejściem od uznawania wzrostu PKB jako dobrego miernika rozwoju. Daleko mu do uwzględniania kosztów zewnętrznych (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych), o wpływie tejże działalności na społeczności lokalne i środowisko naturalne nie wspominając. W dotychczasowym modelu dajmy na to likwidacja katastrofy ekologicznej podnosi PKB, jako że jest kołem zamachowym dla usług związanych z likwidacją jej skutków. Nie da się ukryć, że jest to miara, która niewiele mówi o autentycznym poziomie satysfakcji życiowej - badania wyraźnie wskazują, że w Wielkiej Brytanii, niezależnie od wzrostu produktu krajowego brutto, poziom zadowolenia z życia nie rósł.
Podajmy tu parę wyliczeń, związanych z kosztami nierówności społecznych dla wspólnot lokalnych ze Zjednoczonego Królestwa, których rozmiary robią wrażenie - podobnie jak i cała metodologia wyliczeń. Osoba w wieku 16-19 lat wypadająca z cyklu edukacyjnego traci rocznie na tym fakcie ponad 5 tysięcy funtów szterlingów, koszt otyłości to ponad 2,5 tysiąca, 12,5 tysiąca funtów to koszty uzależnienia jednej osoby od narkotyków, problemy psychiczne to dalsze 2,5 tysiąca. Koszty te wiążą się np. z gorszą pozycją na rynku pracy, kosztami leczenia i tym podobnymi. Te koszty obciążają nas wszystkich, jak i osobę dotkniętą tymi problemami. Dla PKB moga one nawet być pożądane - wszak zyski z wytworzonych i sprzedanych leków również do owego wskaźnika się wliczają. Pamiętajmy, że podane powyżej kwoty to kwoty jednostkowe, ich mnożenie i sumowanie, nawet przy konserwatywnych założeniach braku procentowego wskaźnika udziału dajmy na to osób z nadwagą w ogóle społeczeństwa dają kolosalne, idące w miliardy funtów kwoty.
Kiedy tego typu koszty społeczne - a także, nie zapominajmy o tym, ekologiczne - włączy się do nowo powstających wskaźników (prace nad nimi trwają, a zainteresowanie tematem wyraża nawet prezydent Francji, gaulista Nicolas Sarkozy, dość daleki od lewicowych poglądów), okaże się nagle, że np. nie opłaca się już przywozić truskawek z Chin, jeśli w okolicy znajduje się ich plantacja. W ten sposób prowadzimy do ucywilizowania światowego handlu. Zespół tworzący publikację krytycznie ocenia pomysły z koncepcjami przewagi komparatywnej i specjalizacji gospodarek krajowych, udowadniając, że dużo lepiej pomyśleć o przebudowie całej architektury tworzenia i dostarczania dóbr i usług, uznając, że ani produkcja komputerów w przydomowym garażu, ani import truskawek z Chin do Europy nie są najlepszymi rozwiązaniami, a ich ekonomiczna opłacalność wynika właśnie ze stosowania anachronicznych narzędzi, mierzących postęp w sposób zgoła niezrównoważony.
Nie brakuje tu także kwestii społecznych - pomysłem na realny równy start jest tu przyznawanie każdej wchodzącej w dorosłość osobie 25 tysięcy funtów na dobry początek życia. Pieniądze na ten cel mogłyby pochodzić z podatków spadkowych (kłania się tu zasada międzypokoleniowej solidarności), lub też z opodatkowania zysków z wydobywania nieodnawialnych surowców energetycznych, jak obecnie dzieje się w Norwegii. W całym tym procesie ważną rolę odgrywać ma rynek, który w swe funkcjonowanie ma włączyć koszty społeczne i ekologiczne swojej działalności. Dotychczasowe jego działanie wskazuje, że teza Adama Smitha o egoizmie, który jednocześnie zaspokaja "dobro wspólne" była zbyt optymistyczna i należy o to dobro wspólne zadbać poprzez odpowiednie regulacje.
W całym procesie tym istotną rolę odgrywa demokratyzacja stosunków społecznych. Promowanie lokalnych, uzupełniających walut, pokazujących przepływy pieniędzy w lokalnych wspólnotach, małe banki i instytucje wzajemnej pomocy finansowej, budżety partycypacyjne, przypomnienie sobie, że państwo to "my" a nie "oni" - to tylko niektóre z morza istotnych w tym kontekście kwestii. Uwzględnianie przydatności społecznej i zysków dla lokalnego ekosystemu w działalności wspólnot, władz i biznesu pozwoli docenić takie zjawiska, jak wolontariat czy nieodpłatna praca domowa. Transfer technologii i zmiany w politykach imigracyjnych pozwolą tworzyć nowe, sprawiedliwsze stosunki międzynarodowe. Warto uwierzyć choćby w możliwość spełnienia tego scenariusza - a kto weń wątpi, niech poczyta.
Zacznijmy od tego, że osoby, które zetknęły się z "Kapitalizmem 3.0" Petera Barnesa, o którym tu zresztą pisałem, będą miały wrażenie dość dużego podobieństwa wizji. Nie dziwi mnie to, ani też nie smuci - wręcz przeciwnie, świadczy o pewnej konsolidacji zielonych alternatyw i ich stopniowym rozwijaniu pewnych konkretnych pomysłów. Dużo tu zatem można przeczytać o lokalizacji produkcji i praktycznym stosowaniu subsydiarności do odpowiedniego wyważenia typu społecznej kontroli nad dobrami publicznymi, a także o lokalnych spółdzielniach, na przykład gruntowych. Idee tego typu, wraz z przyznaniem ekonomicznego Nobla Eleonor Ostrom (to pierwsza kobieta, która dostąpiła tego zaszczytu) będą zapewne zyskiwać na znaczeniu jako przekraczające dotychczasową, dominującą dychotomię publicznej/prywatnej kontroli własności.
By rozpocząć proces zmian, które doprowadzą do uniknięcia katastrofy klimatycznej i dalszemu rozwarstwianiu się społeczeństw (i związanych z tym kosztów), należy dokonać ważnych przewartościowań w naszych sposobach myślenia. Pierwszy - i chyba najważniejszy - wiąże się z odejściem od uznawania wzrostu PKB jako dobrego miernika rozwoju. Daleko mu do uwzględniania kosztów zewnętrznych (zarówno pozytywnych, jak i negatywnych), o wpływie tejże działalności na społeczności lokalne i środowisko naturalne nie wspominając. W dotychczasowym modelu dajmy na to likwidacja katastrofy ekologicznej podnosi PKB, jako że jest kołem zamachowym dla usług związanych z likwidacją jej skutków. Nie da się ukryć, że jest to miara, która niewiele mówi o autentycznym poziomie satysfakcji życiowej - badania wyraźnie wskazują, że w Wielkiej Brytanii, niezależnie od wzrostu produktu krajowego brutto, poziom zadowolenia z życia nie rósł.
Podajmy tu parę wyliczeń, związanych z kosztami nierówności społecznych dla wspólnot lokalnych ze Zjednoczonego Królestwa, których rozmiary robią wrażenie - podobnie jak i cała metodologia wyliczeń. Osoba w wieku 16-19 lat wypadająca z cyklu edukacyjnego traci rocznie na tym fakcie ponad 5 tysięcy funtów szterlingów, koszt otyłości to ponad 2,5 tysiąca, 12,5 tysiąca funtów to koszty uzależnienia jednej osoby od narkotyków, problemy psychiczne to dalsze 2,5 tysiąca. Koszty te wiążą się np. z gorszą pozycją na rynku pracy, kosztami leczenia i tym podobnymi. Te koszty obciążają nas wszystkich, jak i osobę dotkniętą tymi problemami. Dla PKB moga one nawet być pożądane - wszak zyski z wytworzonych i sprzedanych leków również do owego wskaźnika się wliczają. Pamiętajmy, że podane powyżej kwoty to kwoty jednostkowe, ich mnożenie i sumowanie, nawet przy konserwatywnych założeniach braku procentowego wskaźnika udziału dajmy na to osób z nadwagą w ogóle społeczeństwa dają kolosalne, idące w miliardy funtów kwoty.
Kiedy tego typu koszty społeczne - a także, nie zapominajmy o tym, ekologiczne - włączy się do nowo powstających wskaźników (prace nad nimi trwają, a zainteresowanie tematem wyraża nawet prezydent Francji, gaulista Nicolas Sarkozy, dość daleki od lewicowych poglądów), okaże się nagle, że np. nie opłaca się już przywozić truskawek z Chin, jeśli w okolicy znajduje się ich plantacja. W ten sposób prowadzimy do ucywilizowania światowego handlu. Zespół tworzący publikację krytycznie ocenia pomysły z koncepcjami przewagi komparatywnej i specjalizacji gospodarek krajowych, udowadniając, że dużo lepiej pomyśleć o przebudowie całej architektury tworzenia i dostarczania dóbr i usług, uznając, że ani produkcja komputerów w przydomowym garażu, ani import truskawek z Chin do Europy nie są najlepszymi rozwiązaniami, a ich ekonomiczna opłacalność wynika właśnie ze stosowania anachronicznych narzędzi, mierzących postęp w sposób zgoła niezrównoważony.
Nie brakuje tu także kwestii społecznych - pomysłem na realny równy start jest tu przyznawanie każdej wchodzącej w dorosłość osobie 25 tysięcy funtów na dobry początek życia. Pieniądze na ten cel mogłyby pochodzić z podatków spadkowych (kłania się tu zasada międzypokoleniowej solidarności), lub też z opodatkowania zysków z wydobywania nieodnawialnych surowców energetycznych, jak obecnie dzieje się w Norwegii. W całym tym procesie ważną rolę odgrywać ma rynek, który w swe funkcjonowanie ma włączyć koszty społeczne i ekologiczne swojej działalności. Dotychczasowe jego działanie wskazuje, że teza Adama Smitha o egoizmie, który jednocześnie zaspokaja "dobro wspólne" była zbyt optymistyczna i należy o to dobro wspólne zadbać poprzez odpowiednie regulacje.
W całym procesie tym istotną rolę odgrywa demokratyzacja stosunków społecznych. Promowanie lokalnych, uzupełniających walut, pokazujących przepływy pieniędzy w lokalnych wspólnotach, małe banki i instytucje wzajemnej pomocy finansowej, budżety partycypacyjne, przypomnienie sobie, że państwo to "my" a nie "oni" - to tylko niektóre z morza istotnych w tym kontekście kwestii. Uwzględnianie przydatności społecznej i zysków dla lokalnego ekosystemu w działalności wspólnot, władz i biznesu pozwoli docenić takie zjawiska, jak wolontariat czy nieodpłatna praca domowa. Transfer technologii i zmiany w politykach imigracyjnych pozwolą tworzyć nowe, sprawiedliwsze stosunki międzynarodowe. Warto uwierzyć choćby w możliwość spełnienia tego scenariusza - a kto weń wątpi, niech poczyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz