Miło czytać dobre teksty o czymś. Do takich z pewnością należy "Magma, czyli o kościele" Agnieszki Graff. Jako zapowiedź cyklu tematycznego polskiego oddziału Fundacji im. Heinricha Boella o gender i religii wypada bardzo dobrze i faktycznie zachęca do uważnego śledzenia nowości na stronie internetowej. Agnieszkę Graff, pisarkę i feministkę, przedstawiać nie trzeba. Ostatnimi czasy bardzo często pisze ona o tym, że 20 lat po transformacji społeczno-politycznej nie wszystko zmieniło się na lepsze. Sytuacja polskich kobiet nie poprawiła się znacząco, a takie zjawiska, jak gender pay gap (luka płacowa między kobietami a mężczyznami), feminizacja ubóstwa czy też niski udział kobiet w życiu politycznym stał się faktem. Zmienił się także język uprawiania polityki, w którym jedna dominująca "prawda objawiona" (zwulgaryzowany marksizm) ustąpił innej (zwulgaryzowanemu katolicyzmowi). I właśnie o tym zjawisku opowiada Graff.
Po jego lekturze warto zastanowić się nad tym, czy nad Wisłą rzeczywiście mamy jakąkolwiek demokrację. Wystarczy popatrzeć na wyliczankę z tekstu - kiedy sekcja kobieca "Solidarności" opowiedziała się za prawem do aborcji, odpowiedzią władz związku była jej likwidacja. Gdy w 1992 roku "komitety Bujaka" zebrały niewiarygodną z dzisiejszego punktu widzenia liczbę podpisów - ponad milion - za referendum aborcyjnym, odpowiedzią było uchwalenie restrykcyjnej legislacji antyaborcyjnej, spychającej zabieg niemal w całości do podziemia. Dziś, kiedy środowiskom feministycznym łatwo przykleić gębę osób niespełnionych życiowo radykałek, Adam Michnik może je uznawać za niepoważne rozmówczynie, w przeciwieństwie do hierarchów kościelnych. Cóż, w tym kraju faktycznie zdają się mieć rząd dusz...
Na początku tego wieku prawa kobiet zepchnięto w imię "wyższego dobra", jakim była integracja europejska. SLD oddało następnie władzę prawicy - a tak PiS, jak i PO rozdziałem państwa od kościoła nie są zainteresowane. Jednym z elementów tego stanu rzeczy jest legitymizacja zbitki polskości z katolickością, owa magma, o której pisze Agnieszka Graff, która poważnie utrudnia innym głosom zaistnienie w szerszym dyskursie. Dominacja jednej grupy religijnej, mającej roszczenia do monopolu na prawdę i nie akceptującej różnorodności ideowej prowadzi do sytuacji, kiedy nawet środowiska kobiece czasem wpadają w tego typu pułapkę, np. poprzez odwiedziny u biskupa. Trudność w wyobrażeniu sobie debaty publicznej bez katolickich duchownych zdaje się najbardziej miarodajnym wskaźnikiem sytuacji.
Nie będę dalej opowiadał o dobrym tekście, który liczy sobie 8 stron i można go spokojnie przeczytać na przykład podczas przerwy w pracy. Polecam lekturę na stronach boell.pl. Jednocześnie donoszę, że w najbliższym czasie możliwe będą - z powodu nawału pracy - krótsze notki albo też ich rzadsze pojawianie się. Kiedy zaczyna się pracować (a do tego nadal się studiuje) zaczyna się rozumieć apelujące i apelujących o krótsze notki...
Po jego lekturze warto zastanowić się nad tym, czy nad Wisłą rzeczywiście mamy jakąkolwiek demokrację. Wystarczy popatrzeć na wyliczankę z tekstu - kiedy sekcja kobieca "Solidarności" opowiedziała się za prawem do aborcji, odpowiedzią władz związku była jej likwidacja. Gdy w 1992 roku "komitety Bujaka" zebrały niewiarygodną z dzisiejszego punktu widzenia liczbę podpisów - ponad milion - za referendum aborcyjnym, odpowiedzią było uchwalenie restrykcyjnej legislacji antyaborcyjnej, spychającej zabieg niemal w całości do podziemia. Dziś, kiedy środowiskom feministycznym łatwo przykleić gębę osób niespełnionych życiowo radykałek, Adam Michnik może je uznawać za niepoważne rozmówczynie, w przeciwieństwie do hierarchów kościelnych. Cóż, w tym kraju faktycznie zdają się mieć rząd dusz...
Na początku tego wieku prawa kobiet zepchnięto w imię "wyższego dobra", jakim była integracja europejska. SLD oddało następnie władzę prawicy - a tak PiS, jak i PO rozdziałem państwa od kościoła nie są zainteresowane. Jednym z elementów tego stanu rzeczy jest legitymizacja zbitki polskości z katolickością, owa magma, o której pisze Agnieszka Graff, która poważnie utrudnia innym głosom zaistnienie w szerszym dyskursie. Dominacja jednej grupy religijnej, mającej roszczenia do monopolu na prawdę i nie akceptującej różnorodności ideowej prowadzi do sytuacji, kiedy nawet środowiska kobiece czasem wpadają w tego typu pułapkę, np. poprzez odwiedziny u biskupa. Trudność w wyobrażeniu sobie debaty publicznej bez katolickich duchownych zdaje się najbardziej miarodajnym wskaźnikiem sytuacji.
Nie będę dalej opowiadał o dobrym tekście, który liczy sobie 8 stron i można go spokojnie przeczytać na przykład podczas przerwy w pracy. Polecam lekturę na stronach boell.pl. Jednocześnie donoszę, że w najbliższym czasie możliwe będą - z powodu nawału pracy - krótsze notki albo też ich rzadsze pojawianie się. Kiedy zaczyna się pracować (a do tego nadal się studiuje) zaczyna się rozumieć apelujące i apelujących o krótsze notki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz