Dobrze jest czasem przeczytać książkę, która relatywnie prostym językiem jest w stanie objaśnić przyczyny sukcesów pewnych modeli społeczno-gospodarczych, które bardziej niż inne dbają o człowieka, jednocześnie nie rezygnując z innowacyjności i konkurencyjności na zglobalizowanym rynku. Przykład Finlandii jest tutaj chyba najbardziej znaczący, nic zatem dziwnego, że na jego temat powstają książki takie jak ta wydana przez Krytykę Polityczną. Manuel Castells i Pekka Himanen w "Społeczeństwie informacyjnym i państwie dobrobytu" starają się zanalizować przyczyny sukcesu tego kraju w imponującej modernizacji. Jeszcze 100 lat temu - i nie będzie to przesadą - była to część Imperium Rosyjskiego, przy której "kongresówka" wydawała się całkiem rozwinięta. Społeczeństwem przemysłowym można było Finów nazwać dopiero pół wieku temu, zaś błyskawiczna transformacja w kraj postindustrialny to efekt działań jeszcze z lat 70. XX wieku. Tak olbrzymi skok - o czym piszą zresztą sami autorzy, wlewając nieco nadziei w inne kraje świata, chcące doczekać się własnej modernizacji. Tę nadzieję można odnieść także do Polski, a fantazja o powtórzeniu tego skoku towarzyszy także, na przykład, ekipie przygotowującej "Polskę 2030", przy czym po lekturze tego dokumentu można mieć wątpliwości, jak dużo z "fińskiej lekcji" eksperci PO się nauczyli...
Bardzo ciekawią mnie spostrzeżenia dotyczące wpływu tożsamości społecznej na procesy modernizacyjne. Pamiętając o naszej historii, możemy porównać ją z fińską - tamtejsza społeczność żyje ze świadomością, że niezależną tożsamość państwową ma od nieco ponad 90 lat, wcześniej będąc częścią bądź to Szwecji, bądź to Rosji. Świadomość bycia wielowiekową mniejszością prowadziła do powstawania kompleksów na tym punkcie, które z kolei napędzały chęć pokazania światu swojej wartości. Z kolei brak wykształconej elity własnej (rządzący zawsze byli obcy, zaś różnice ekonomiczne w obrębie chłopskiego społeczeństwa nie były znaczące) wpłynął na rozwój poczucia egalitaryzmu, wzmacnianego następnie przez organizacje robotnicze i kobiece. Zdaniem Castellsa i Himanena splot tych czynników stanowi idealną glebę dla tworzenia nowoczesnego społeczeństwa informacyjnego, troszczącego się jednocześnie o spójność społeczną i równość szans - efekty etyki protestanckiej, sceptycznej co do indywidualnych zasług jednostki.
Zastanawiam się zatem, na ile powyższe czynniki można by odnieść do Polski - i nie jestem aż tak optymistycznie nastawiony. Po pierwsze, o ile mieliśmy w swej historii okresy wieloletniej zależności od obcych mocarstw, to jednak zawsze czuliśmy się tu "u siebie". Egalitaryzmu zbyt wiele być nie mogło w społeczeństwie, które wykształciło całkiem majętny stan szlachecki i niespecjalnie zamożne i wpływowe chłopstwo. Brakowało także silnego mieszczaństwa, które mogło stać się jakąkolwiek przeciwwagą. Gdy w XIX wieku na szeroką skalę rozwinęła się świadomość narodowa, nie była ona budowana na bazie doświadczeń chłopstwa, lecz była pasem transmisyjnym dla zdegradowanych elit (inteligencja miejska bardzo często była bowiem pochodzenia szlacheckiego) do "prostego ludu". Industrializacja kraju za czasów PRL nie odbywała się równolegle z działaniami na rzecz budowy alternatywnej świadomości - zresztą rozbudzanie myślenia nigdy nie było priorytetem dla rządów autorytarnych. Dodajmy do tego niską akceptację dla własnego państwa i narodową martyrologię, skutecznie przesłaniającą jakiekolwiek projekty przyszłościowe - i odpowiedź na pytanie, czemu nie jesteśmy "drugą Finlandią" gotowa...
Tymczasem proste "doszlusowanie" do protestanckiej etyki pracy nie za bardzo wchodzi w rachubę - tym bardziej, że autorzy książki sugerują, że staje się ona w nowych, postindustrialnych czasach przestarzała. Choć dyscyplina i porządek by się przydały, teraz nadchodzi czas na hakerki i hakerów społecznych - i nie chodzi tu o ludzi, włamujących się na rządowe witryny internetowe. Haker to nowy typ człowieka - to osobnik, który mając zapewnione odpowiednie warunki życia pracuje i działa dla frajdy, chęci zaimponowania czy też podzielenia się ze światem swoją wiedzą i umiejętnościami. To dzięki takim ludziom możemy się cieszyć np. oprogramowaniem open source, z najbardziej znanym - Linuxem - na czele. By tego typu ludzie mogli swobodnie działać - wzbogacając zarówno publiczną domenę wiedzy, jak i przynosząc zysk przedsiębiorstwom, potrzebne jest sprawne otoczenie społeczne, takie jak np. bezpłatne uniwersytety czy też rozbudowana pomoc państwowa dla rozwoju innowacyjnych koncepcji, o której pisałem już nieco przy okazji omawiania "Polski 2030".
Zmienia się też sama struktura firm - dawna hierarchiczność ulega spłyceniu, większą rolę odgrywają relacje poziome, sieciowe. Zamiast być trwale przyporządkowanym do konkretnej jednostki, ma ona znacznie bardziej elastyczne funkcje w pracy, pracując nad konkretnymi projektami. Choć wzmaga to rozwój elastycznych form zatrudnienia, nie musi prowadzić ani do zaniku roli związków zawodowych, ani też do zaburzenia równowagi między pracodawcą a pracownikiem. Oczywiście stawia to wyzwania związane z adaptacją państwa dobrobytu, jednak państwo fińskie wychodzi z nich w miarę obronną ręką. Silne inwestowanie w kapitał społeczny i bezpieczeństwo socjalne rozwija także potencjał do zdecentralizowanych działań lokalnych społeczności, takich jak program, w którym dzieci szkolą w obsłudze Internetu swoich rodziców i dziadków.
Należy pamiętać jednak, że tak duży skok cywilizacyjny nigdy nie jest dany "na zawsze", a adaptacyjność zarówno instytucji publicznych, jak i sektora prywatnego nie może być jednorazowym zrywem, ale ciągłym procesem. Także i tam dochodzi do społecznych napięć, związanych chociażby z kwestią migracji, zakłócających dotychczasową homogeniczność kulturową, kwestią ryzyka związanego ze wzrostem różnic między ośrodkami wzrostu a peryferiami czy też koniecznością balansowania między etyką protestancką a hakerską. Gospodarka sieciowa nadal jest głównie domeną sektora wysokich technologii, nie zaś normą ekonomiczną. Już te problemy pokazują, że nigdy nie uda nam się osiągnąć stanu pełnej satysfacji z tego, w jaki sposób urządziliśmy świat. Kto wie, czy tylko dzięki świadomości, że zawsze może być lepiej, świat w ogóle funkcjonuje...
Bardzo ciekawią mnie spostrzeżenia dotyczące wpływu tożsamości społecznej na procesy modernizacyjne. Pamiętając o naszej historii, możemy porównać ją z fińską - tamtejsza społeczność żyje ze świadomością, że niezależną tożsamość państwową ma od nieco ponad 90 lat, wcześniej będąc częścią bądź to Szwecji, bądź to Rosji. Świadomość bycia wielowiekową mniejszością prowadziła do powstawania kompleksów na tym punkcie, które z kolei napędzały chęć pokazania światu swojej wartości. Z kolei brak wykształconej elity własnej (rządzący zawsze byli obcy, zaś różnice ekonomiczne w obrębie chłopskiego społeczeństwa nie były znaczące) wpłynął na rozwój poczucia egalitaryzmu, wzmacnianego następnie przez organizacje robotnicze i kobiece. Zdaniem Castellsa i Himanena splot tych czynników stanowi idealną glebę dla tworzenia nowoczesnego społeczeństwa informacyjnego, troszczącego się jednocześnie o spójność społeczną i równość szans - efekty etyki protestanckiej, sceptycznej co do indywidualnych zasług jednostki.
Zastanawiam się zatem, na ile powyższe czynniki można by odnieść do Polski - i nie jestem aż tak optymistycznie nastawiony. Po pierwsze, o ile mieliśmy w swej historii okresy wieloletniej zależności od obcych mocarstw, to jednak zawsze czuliśmy się tu "u siebie". Egalitaryzmu zbyt wiele być nie mogło w społeczeństwie, które wykształciło całkiem majętny stan szlachecki i niespecjalnie zamożne i wpływowe chłopstwo. Brakowało także silnego mieszczaństwa, które mogło stać się jakąkolwiek przeciwwagą. Gdy w XIX wieku na szeroką skalę rozwinęła się świadomość narodowa, nie była ona budowana na bazie doświadczeń chłopstwa, lecz była pasem transmisyjnym dla zdegradowanych elit (inteligencja miejska bardzo często była bowiem pochodzenia szlacheckiego) do "prostego ludu". Industrializacja kraju za czasów PRL nie odbywała się równolegle z działaniami na rzecz budowy alternatywnej świadomości - zresztą rozbudzanie myślenia nigdy nie było priorytetem dla rządów autorytarnych. Dodajmy do tego niską akceptację dla własnego państwa i narodową martyrologię, skutecznie przesłaniającą jakiekolwiek projekty przyszłościowe - i odpowiedź na pytanie, czemu nie jesteśmy "drugą Finlandią" gotowa...
Tymczasem proste "doszlusowanie" do protestanckiej etyki pracy nie za bardzo wchodzi w rachubę - tym bardziej, że autorzy książki sugerują, że staje się ona w nowych, postindustrialnych czasach przestarzała. Choć dyscyplina i porządek by się przydały, teraz nadchodzi czas na hakerki i hakerów społecznych - i nie chodzi tu o ludzi, włamujących się na rządowe witryny internetowe. Haker to nowy typ człowieka - to osobnik, który mając zapewnione odpowiednie warunki życia pracuje i działa dla frajdy, chęci zaimponowania czy też podzielenia się ze światem swoją wiedzą i umiejętnościami. To dzięki takim ludziom możemy się cieszyć np. oprogramowaniem open source, z najbardziej znanym - Linuxem - na czele. By tego typu ludzie mogli swobodnie działać - wzbogacając zarówno publiczną domenę wiedzy, jak i przynosząc zysk przedsiębiorstwom, potrzebne jest sprawne otoczenie społeczne, takie jak np. bezpłatne uniwersytety czy też rozbudowana pomoc państwowa dla rozwoju innowacyjnych koncepcji, o której pisałem już nieco przy okazji omawiania "Polski 2030".
Zmienia się też sama struktura firm - dawna hierarchiczność ulega spłyceniu, większą rolę odgrywają relacje poziome, sieciowe. Zamiast być trwale przyporządkowanym do konkretnej jednostki, ma ona znacznie bardziej elastyczne funkcje w pracy, pracując nad konkretnymi projektami. Choć wzmaga to rozwój elastycznych form zatrudnienia, nie musi prowadzić ani do zaniku roli związków zawodowych, ani też do zaburzenia równowagi między pracodawcą a pracownikiem. Oczywiście stawia to wyzwania związane z adaptacją państwa dobrobytu, jednak państwo fińskie wychodzi z nich w miarę obronną ręką. Silne inwestowanie w kapitał społeczny i bezpieczeństwo socjalne rozwija także potencjał do zdecentralizowanych działań lokalnych społeczności, takich jak program, w którym dzieci szkolą w obsłudze Internetu swoich rodziców i dziadków.
Należy pamiętać jednak, że tak duży skok cywilizacyjny nigdy nie jest dany "na zawsze", a adaptacyjność zarówno instytucji publicznych, jak i sektora prywatnego nie może być jednorazowym zrywem, ale ciągłym procesem. Także i tam dochodzi do społecznych napięć, związanych chociażby z kwestią migracji, zakłócających dotychczasową homogeniczność kulturową, kwestią ryzyka związanego ze wzrostem różnic między ośrodkami wzrostu a peryferiami czy też koniecznością balansowania między etyką protestancką a hakerską. Gospodarka sieciowa nadal jest głównie domeną sektora wysokich technologii, nie zaś normą ekonomiczną. Już te problemy pokazują, że nigdy nie uda nam się osiągnąć stanu pełnej satysfacji z tego, w jaki sposób urządziliśmy świat. Kto wie, czy tylko dzięki świadomości, że zawsze może być lepiej, świat w ogóle funkcjonuje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz