12 lipca 2009

Czwarty filar zrównoważonego rozwoju?

Tak o kulturze w nowej, pokonferencyjnej publikacji "Kierunek kultura - promocja regionu przez kulturę" pisze jeden z autorów, Jordi Pascual. Prezentuje on założenie, że wraz z kolejnym wiekiem zmieniały się kryteria rozwoju - w wieku XVIII był to jedynie wzrost gospodarczy, następnie, w wieku XIX, pojawiła się potrzeba redystrybucji i "filaru społecznego", wiek XX przyniósł zaś świadomość ekologiczną. Wygląda więc na to, że kolejny, dwudziesty pierwszy już wiek może stać się okresem uznania kultury za pełnowartościowy czynnik postępu ludzkości jako całości - nie zaś, jak do tej pory, jako "piąte koło u wozu" w hierarchii samorządowych wydatków. Oby tak było, bowiem na przykład na warszawskim podwórku kwestie chociażby ciągnących się tygodniami problemów związanych z finansowaniem Muzeum Pragi i Fortu Sokolnickiego (na szczęście koniec końców szczęśliwie środki się znalazły) nie nastrajały optymiastycznie. Mimo wszystko nie wyglądały one najlepiej w kontekście zamierzeń uczynienia ze stolicy Polski Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku...

O tego typu problemach jest ta publikacja. Napisana prostym, przystępnym językiem czarno na białym pokazuje olbrzymi potencjał, drzemiący w kulturze. Redaktorem wydania i swoistym przewodnikiem po świecie interakcji środowisk twórczych z aparatem urzędniczym i społeczenościami lokalnymi jest tu Wojciech Kłosowski, doświadczony ekspert samorządowy i zarazem członek Zielonych 2004. Już w pierwszym artykule zachęca do odejścia od tradycyjnego punktu widzenia niektórych decydentów, sądzących, że kultura jest fanaberią, blokującą środki na rozwój chociażby lokalnych dróg, w kierunku inwestycji, mogącej przynieść całkiem niezłe rezultaty. W wielu zresztą dziedzinach, nie tylko w kwestii zysków ekonomicznych. Taką korzyścią może być na przykład wkluczenie społeczne, będące efektem jakiejś ingerencji w przestrzeń, rozwój kapitału społecznego czy też po prostu - wzrost możliwości samorealizacji.

Na tym jednak nie koniec - inwestycje w kulturę bronią się nawet przy przyjęciu ekonomicznych kryteriów ewaluacyjnych. Wystarczy poza produktem wsparcia działania artystycznego (tu mamy przykład Dotleniacza) uwzględnić rezultaty danego wsparcia (w tym wypadku - olbrzymią ilość zwiedzających) i długotrwałe oddziaływania, takie jak na przykład wzrost obywatelskiego zaangażowania w przestrzeń publiczną i jej wygląd. Biorąc te kryteria pod uwagę, nagle okazuje się, że nie mamy do czynienia ze "wsiowym Dotleniaczem", ale instalacją wzorcowo realizującą kryterium poprawy jakości życia. Niestety, wśród rodzimych decydentów nadal mało jest osób, które widzą tego typu zależności i którzy podchodzą do sztuki i jej wpływu na rzeczywistość bardziej holistycznie niż tylko poprzez ocenę doraźnego efektu estetycznego.

O tym, jak wiele w wizerunku danego miasta i sposobie, w jaki ono funkcjonuje, mogę powiedzieć te miejscowości, które w udany sposób uległy "przekwalifikowaniu". Na przykład Liverpool - zeuropejska Stolica Kultury z 2008 roku. TO poprzemysłowe miasto latami szukało swojej tożsamości po dezindustrializacji. Działania służące pokazaniu się z jak najlepszej strony nie poszły na marne - tytuł ESK znacząco zwiększył ilość turystek i turystów, poprawił wizerunek miasta, wpłynął na poprawę stanu lokalnej ekonomii. Wszystko to dzięki spójnej strategii, realizowanej w oparciu o rzetelne dane dotyczące stanu miasta, ambitnej rewitalizacji, a także śledzeniu zmian, jakie wynikły dzięki imprezie także po jej zakończeniu. W Polsce tego typu działanie bardzo przydałoby się np. na Górnym Śląsku, ale i Warszawa mogłaby zacząć na ten temat myśleć w kontekście Euro 2012. Ambitne plany rewitalizacyjne odłożono jednak na półkę i bardzo możliwe, że potencjał pozytywnych zmian na prawym brzegu miasta, w przeciwieństwie do przypadku Liverpoolu, zostanie zmarnowany.

Kultura, podkreślająca kapitał kreatywności danego miejsca, a także tworząca atmosferę innowacyjności i tolerancji (wymarzoną z punktu widzenia chociażby Richarda Floridy) musi być nieźle opakowana. Strategie PR-owe, a także przyjęcie długotrwałych strategii rozwoju kulturalnego miast (ze szczególnym uwzględnieniem współpracy miedzy władzami a instytucjami społecznymi i prywatnymi) są niezbędne, jeśli chce się zmieniać na lepsze wizerunek miasta i czynić je zauważalnym w globalnej wiosce. Czerpanie z lokalnych tradycji i ich twórcze przetwarzanie może tu być niezłą receptą - Warszawa nadal nie wykorzystuje jej w dostatecznym stopniu, co pogłębia atomizację zamiast sprzyjać rozwojowi wspólnoty lokalnej i dumy z bycia mieszkanką/mieszkańcem miasta. Szczęśliwie widać już pierwsze jaskółki zmian, takie jak wprowadzanie do szkuł podręczników warsawianistycznych.

Przykład Wrocławia, który w ciągu ostatnich lat stał się magnesem dla innowacji, a także osób studiujących z powodu przemyślanej strategii wizerunkowej wskazuje, że bez tego typu działań trudno będzie tworzyć współczesne aglomeracje. Kultura może tu znacząco pomóc -tak jak Wrocław może podkreślać swoją wielokulturowość, tak Warszawa powinna czynić atut ze swej otwartości, np. na osoby nieheteronormatywne, ale też i na niewidoczną obecnie w przestrzeni publicznej mniejszość wietnamską. To naprawdę się opłaca, o czym przekonał się np. Kazimierz nad Wisłą - utożsamienie miasteczka z festiwalem filmowym podniosło jego atrakcyjność na turystycznej mapie Polski. Wykorzystywanie lokalnych historii i tworzenie na ich bazie np. nietypowych muzeów, inscenizacji czy też warsztatów sprawia, że nawet obszary położone na peryferiach mogą być ciekawe dla osób poszukujących wypoczynku z dala od zgiełku wielkiego miasta. By poznać więcej szczegółów zachęcam do lektury publikacji, pokazującej czarno na białym, że kultura zwyczajnie opłaca się nam wszystkim.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...