Szatański pomysł Donalda Tuska na zamrożenie dotacji budżetowych dla partii politycznych upadł. Pan premier rzecz jasna nie mógł się pohamować ze swym gniewem, i miast polityki miłości począł rozprawiać o hipokryzji i innych tego typu kwestiach. Prezes Kaczyński zaraz potem przypomniał na konferencji prasowej o tym, jak mogłaby wyglądać kampania wyborcza bez kasy - na przykład tak jak posła Palikota, któremu pieniądze miały - wedle relacji prasowych - wpłacać podstawione osoby. Do dalszych prac z kolei przeznaczono projekt znacznie lepszy, ograniczający strumień pieniędzy budżetowych, likwidujący wielkie dysproporcje między PiS, PO i całą resztą. W końcu przeszedł. Dziś - niestety - pieniądze idą raczej na kosztowne błyskotki niż na przykład na pracę programową. Ciekawe, czy mając ograniczone źródła finansowania PO przeznaczałaby darowizny od sponsorów bardziej na billboardy czy też na partyjny think-tank. Dla mnie odpowiedź jest jasna.
To, że obecny model finansowania przetrwał nie oznacza bynajmniej, że jest idealny. Wręcz przeciwnie - aktualne ordynacje wyborcze w Polsce służą petryfikacji systemu politycznego w naszym kraju, nie zaś rozwojowi demokracji. Nie wylewa się jednak dziecka z kąpielą - reformowanie systemu poprzez uprawdopodobnienie korupcji (bo niby skąd partie - nawet parlamentarne - miałyby finansować kampanie wyborcze, na których tak bardzo im zależy) raczej nie wpłynie pozytywnie na polską scenę polityczną.
Co zatem powinno ulec zmianie? Przede wszystkim dostępność publicznych pieniędzy. Dziś próg finansowania to 3% dla partii i 6% dla koalicji wyborczych. W ten sposób już pozostające w politycznym głównym nurcie partie zapobiegają powstaniu jakiejkolwiek konkurencji dla siebie. To, że Samoobrona i LPR nie mają dziś kasy na funkcjonowanie niemal uniemożliwia ich powrót na scenę polityczną. Być może mało kto płacze z tego powodu, ale ten sam system zapobiega powstawaniu także merytorycznych alternatyw, czy to z lewa, czy to prawa. Przejęcie przez Pawła Piskorskiego Stronnictwa Demokratycznego nastąpiło tak naprawdę z powodu majątku tej formacji - jedynej realnej szansy na pozyskanie finansowania koszmarnie drogich kampanii wyborczych. Tego typu wyczyn raczej już nie będzie mógł być powtórzony, a jakikolwiek nowy ruch społeczny - poza permanentnym użeraniem się z urzędniczą papierologią - już na wstępie będzie skazany na niszowość bądź też gorzkie kompromisy z ugrupowaniami już obecnymi na scenie.
Nie sposób przemilczeć w tej krótkiej analizie także braku regulacji, dotyczących wydatkowania pieniędzy na kampanie wyborcze. We Francji nie tylko nie można wykupywać spotów w płatnym czasie reklamowym (pozostaje tylko równy dla wszystkich zarejestrowanych podmiotów bezpłatny czas antenowy), ale nawet plakaty wyborcze nie mogą być większe od określonego przepisami formatu - znacząco mniejszego niż wszędobylskie w Polsce billboardy. W Niemczech z kolei pieniądze budżetowe idą do przypartyjnych fundacji, które dzięki temu wydają publikacje, urządzają konferencje naukowe i zajmują się szeroko pojęta pracą intelektualną. Nie wspominając już o tym, że za Odrą dostęp do funduszy państwowych mają wszystkie formacje, które zdobywają powyżej 0,5% głosów - próg ten ustawiony jest zatem znacząco niżej.
To tylko kilka z przykładów, które warto brać pod uwagę przy zmianach rodzimych ordynacji wyborczych i zasad ich finansowania. Dobrym pomysłem jest tu stworzenie kodeksu wyborczego, w którym znalazłyby się takie kwestie, jak np. ułatwienie głosowania dla osób niepełnosprawnych czy też możliwość wprowadzenia w przyszłości (przy odpowiednich gwarancjach bezpieczeństwa) głosowania przez Internet. Ordynacja proporcjonalna musi być zachowana, jeśli chcemy zapobiec zawłaszczeniu sceny politycznej przez dwie partie prawicowe. Przykład Senatu pokazuje dobitnie, jakie mogą być efekty ordynacji większościowej - niespecjalnie ciekawe. Jeśli jednak Donald Tusk nadal ma zamiar pod płaszczykiem dbania o budżet podmywać demokrację, to szczęśliwie ten Sejm nie daje mu takiego pola do popisów, jakiego by sobie życzył.
To, że obecny model finansowania przetrwał nie oznacza bynajmniej, że jest idealny. Wręcz przeciwnie - aktualne ordynacje wyborcze w Polsce służą petryfikacji systemu politycznego w naszym kraju, nie zaś rozwojowi demokracji. Nie wylewa się jednak dziecka z kąpielą - reformowanie systemu poprzez uprawdopodobnienie korupcji (bo niby skąd partie - nawet parlamentarne - miałyby finansować kampanie wyborcze, na których tak bardzo im zależy) raczej nie wpłynie pozytywnie na polską scenę polityczną.
Co zatem powinno ulec zmianie? Przede wszystkim dostępność publicznych pieniędzy. Dziś próg finansowania to 3% dla partii i 6% dla koalicji wyborczych. W ten sposób już pozostające w politycznym głównym nurcie partie zapobiegają powstaniu jakiejkolwiek konkurencji dla siebie. To, że Samoobrona i LPR nie mają dziś kasy na funkcjonowanie niemal uniemożliwia ich powrót na scenę polityczną. Być może mało kto płacze z tego powodu, ale ten sam system zapobiega powstawaniu także merytorycznych alternatyw, czy to z lewa, czy to prawa. Przejęcie przez Pawła Piskorskiego Stronnictwa Demokratycznego nastąpiło tak naprawdę z powodu majątku tej formacji - jedynej realnej szansy na pozyskanie finansowania koszmarnie drogich kampanii wyborczych. Tego typu wyczyn raczej już nie będzie mógł być powtórzony, a jakikolwiek nowy ruch społeczny - poza permanentnym użeraniem się z urzędniczą papierologią - już na wstępie będzie skazany na niszowość bądź też gorzkie kompromisy z ugrupowaniami już obecnymi na scenie.
Nie sposób przemilczeć w tej krótkiej analizie także braku regulacji, dotyczących wydatkowania pieniędzy na kampanie wyborcze. We Francji nie tylko nie można wykupywać spotów w płatnym czasie reklamowym (pozostaje tylko równy dla wszystkich zarejestrowanych podmiotów bezpłatny czas antenowy), ale nawet plakaty wyborcze nie mogą być większe od określonego przepisami formatu - znacząco mniejszego niż wszędobylskie w Polsce billboardy. W Niemczech z kolei pieniądze budżetowe idą do przypartyjnych fundacji, które dzięki temu wydają publikacje, urządzają konferencje naukowe i zajmują się szeroko pojęta pracą intelektualną. Nie wspominając już o tym, że za Odrą dostęp do funduszy państwowych mają wszystkie formacje, które zdobywają powyżej 0,5% głosów - próg ten ustawiony jest zatem znacząco niżej.
To tylko kilka z przykładów, które warto brać pod uwagę przy zmianach rodzimych ordynacji wyborczych i zasad ich finansowania. Dobrym pomysłem jest tu stworzenie kodeksu wyborczego, w którym znalazłyby się takie kwestie, jak np. ułatwienie głosowania dla osób niepełnosprawnych czy też możliwość wprowadzenia w przyszłości (przy odpowiednich gwarancjach bezpieczeństwa) głosowania przez Internet. Ordynacja proporcjonalna musi być zachowana, jeśli chcemy zapobiec zawłaszczeniu sceny politycznej przez dwie partie prawicowe. Przykład Senatu pokazuje dobitnie, jakie mogą być efekty ordynacji większościowej - niespecjalnie ciekawe. Jeśli jednak Donald Tusk nadal ma zamiar pod płaszczykiem dbania o budżet podmywać demokrację, to szczęśliwie ten Sejm nie daje mu takiego pola do popisów, jakiego by sobie życzył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz