W tym tygodniu młodzi Zieloni europejscy przeprowadzają akcje związane z tygodniem Europy społecznej. To dobra okazja, by przyjrzeć się z reguły pomijanemu aspektowi zrównoważonego rozwoju - powiązaniach między ekosystemem a społeczeństwem. Z reguły, kiedy dyskutuje się o wdrażaniu bardziej przyjaznej dla natury polityki, dyskutuje się li tylko o implikacjach finansowych. Jest to nadal dość mocno trzymające się stereotypowe myślenie, ułatwiające ignorowanie "czynnika ludzkiego". Widać coraz wyraźniej, że człowieka i przyrody nie da się utrzymywać w antagonistycznym sporze (chowanym pod płaszczyk fałszywego dylematu "ekologia albo rozwój") i że nie ma postępu cywilizacyjnego bez uwzględnienia granic wytrzymałości naszej planety.
Możemy śmiało w naszych rozważaniach pójść krok dalej - nie tylko nie ma sporu między interesami człowieka a przyrody, ale też krzywda, dziejąca się jednej grupie, bezpośrednio wpływa na obniżenie się jakości egzystencji drugiej. Przykładem niech będą zdegradowane dzielnice miejskie i wykluczone grupy ludności. W tego typu rejonach i środowiskach degradacji ekonomicznej towarzyszy pogłębiająca jej problemy degradacja ekologiczna. Wystarczy rzut oka na garść danych ze Zjednoczonego Królestwa, przygotowanych w raporcie "Integracja wkluczenia społecznego i środowiska" - 2/3 wszystkich emitowanych do powietrza substancji rakotwórczych emitowanych jest w zakładach położonych w 10% najbardziej zdegradowanych społecznościach w Anglii. Ponad 700 tysięcy osób w Szkocji żyje w stanie ubóstwa energetycznego, będąc zmuszonymi do wydawania ponad 10% swoich dochodów na samo tylko ocieplanie domów. W 44 najbardziej zdegradowanych społecznościach lokalnych największymi problemami, wedle mieszkanek i mieszkańców, jest słaba jakość transportu publicznego, jakość przestrzeni publicznej i fatalna jakość powietrza. Podobne dane można wymieniać dłużej, ale na tym poprzestańmy.
W przywołanych we wspomnianej publikacji wywiadach środowiskowych nie ma wątpliwości - osoby wykluczone, w tym młode, na własne oczy widzą związki między jakością swojego życia a jakością polityki proekologicznej. Koniec końców brudne powietrze pogarsza stan zdrowia, a zdewastowane podwórka i brak przestrzeni zielonych uniemożliwiają odpoczynek. Wśród młodych, pochodzących z "gorszych dzielnic" Londynu i Hamburga nie zabrakło głosów, wskazujących na pilną potrzebę integracji polityki społecznej i środowiskowej. Mimo słabego powiązania tych dwóch tematów w krajowych politykach zrównywania szans korelacje widać gołym okiem - chociażby w kwestii dostępności do transportu zbiorowego (a więc zwiększania mobilności), jakości przestrzeni publicznej, poziomów zanieczyszczeń czy też dostępu do informacji i współdecydowaniu o lokalnym środowisku.
Wniosek młodzieży z Hamburga wydaje się tu wybiegać do przodu w stosunku do działań władz. Mówią oni o tym, że należy zdefiniować na nowo pojęcie "środowiska", do tej pory w programach edukacyjnych i szkoleniowych utożsamianego wyłącznie z naturą i jej ochroną. Ich zdaniem w obrębie tego terminu mieszczą się jednocześnie lokalne wspólnoty, rodzina i bezpośrednie otoczenie. Narzekają oni na to, że w szkołach uczą się głównie o straconym dziedzictwie przyrodniczym (i to zbyt hermetycznym językiem), natomiast nie daje się narzędzi do aktywnej zmiany np. swoich podwórek i dzielnic. Młodym bardzo zależy nie tylko na zdobyciu dobrego zawodu, ale też na życiu w przyjaznym otoczeniu - widzą bowiem, jakim koszmarem dla stosunków międzyludzkich jest chociażby brak skwerku z trawą, na której można by się położyć.
Nie da się zatem ukryć, że po raz kolejny pojawia się tu pole do popisu dla państwa. Po pierwsze, potrzebne są nowe metody przekazywania wiedzy o ekologii i jej wpływie na życie społeczności lokalnych, wykorzystujących nowoczesne narzędzia komunikacyjne. Po drugie, w procesach szkoleniowych, dających szanse na przekwalifikowywanie się lub wyuczenie się nowego zawodu więcej miejsca powinno poświęcić się takim kwestiom, jak etyczny i przyjazny dla środowiska biznes, a także dostęp do informacji i kwestie demokracji ekologicznej. Część z tego typu programu można by opracować jako efekt współpracy na szczeblu unijnym. Młodzi potrzebują mniej teorii, a więcej dobrych wzorców - i warto im to dać, ze względu na zwiększenie w ten sposób szansy na ich lepszą przyszłość.
Oczywiście posadzenie drzewka na zdeprawowanym podwórku nie załatwi wszystkich problemów lokalnych społeczności - tak samo jak wzrost bogactwa automatycznie nie musi przekładać się na większy szacunek dla przyrody. Poprawa jakości przestrzeni publicznej i usług komunalnych z pewnością jednak stanowią pierwszy, dobry krok ku zmniejszeniu zanieczyszczeń, poprawy stanu zdrowia i stanu interakcji społecznych - przykładem słynny Dotleniach, który obudził do tej pory dość bierną społeczność Placu Grzybowskiego. Kiedy zaś tego typu działania sprzęgnie się z rozbudzeniem aspiracji edukacyjnych i kulturalnych i innymi działaniami, aktywizującymi, a nie paternalistycznymi - wtedy szansa na poprawę jakości życia ludzi, do których los do tej pory się nie uśmiechał, znacząco rośnie. Właśnie o taki świat, na każdym szczeblu, walczą Zieloni.
Możemy śmiało w naszych rozważaniach pójść krok dalej - nie tylko nie ma sporu między interesami człowieka a przyrody, ale też krzywda, dziejąca się jednej grupie, bezpośrednio wpływa na obniżenie się jakości egzystencji drugiej. Przykładem niech będą zdegradowane dzielnice miejskie i wykluczone grupy ludności. W tego typu rejonach i środowiskach degradacji ekonomicznej towarzyszy pogłębiająca jej problemy degradacja ekologiczna. Wystarczy rzut oka na garść danych ze Zjednoczonego Królestwa, przygotowanych w raporcie "Integracja wkluczenia społecznego i środowiska" - 2/3 wszystkich emitowanych do powietrza substancji rakotwórczych emitowanych jest w zakładach położonych w 10% najbardziej zdegradowanych społecznościach w Anglii. Ponad 700 tysięcy osób w Szkocji żyje w stanie ubóstwa energetycznego, będąc zmuszonymi do wydawania ponad 10% swoich dochodów na samo tylko ocieplanie domów. W 44 najbardziej zdegradowanych społecznościach lokalnych największymi problemami, wedle mieszkanek i mieszkańców, jest słaba jakość transportu publicznego, jakość przestrzeni publicznej i fatalna jakość powietrza. Podobne dane można wymieniać dłużej, ale na tym poprzestańmy.
W przywołanych we wspomnianej publikacji wywiadach środowiskowych nie ma wątpliwości - osoby wykluczone, w tym młode, na własne oczy widzą związki między jakością swojego życia a jakością polityki proekologicznej. Koniec końców brudne powietrze pogarsza stan zdrowia, a zdewastowane podwórka i brak przestrzeni zielonych uniemożliwiają odpoczynek. Wśród młodych, pochodzących z "gorszych dzielnic" Londynu i Hamburga nie zabrakło głosów, wskazujących na pilną potrzebę integracji polityki społecznej i środowiskowej. Mimo słabego powiązania tych dwóch tematów w krajowych politykach zrównywania szans korelacje widać gołym okiem - chociażby w kwestii dostępności do transportu zbiorowego (a więc zwiększania mobilności), jakości przestrzeni publicznej, poziomów zanieczyszczeń czy też dostępu do informacji i współdecydowaniu o lokalnym środowisku.
Wniosek młodzieży z Hamburga wydaje się tu wybiegać do przodu w stosunku do działań władz. Mówią oni o tym, że należy zdefiniować na nowo pojęcie "środowiska", do tej pory w programach edukacyjnych i szkoleniowych utożsamianego wyłącznie z naturą i jej ochroną. Ich zdaniem w obrębie tego terminu mieszczą się jednocześnie lokalne wspólnoty, rodzina i bezpośrednie otoczenie. Narzekają oni na to, że w szkołach uczą się głównie o straconym dziedzictwie przyrodniczym (i to zbyt hermetycznym językiem), natomiast nie daje się narzędzi do aktywnej zmiany np. swoich podwórek i dzielnic. Młodym bardzo zależy nie tylko na zdobyciu dobrego zawodu, ale też na życiu w przyjaznym otoczeniu - widzą bowiem, jakim koszmarem dla stosunków międzyludzkich jest chociażby brak skwerku z trawą, na której można by się położyć.
Nie da się zatem ukryć, że po raz kolejny pojawia się tu pole do popisu dla państwa. Po pierwsze, potrzebne są nowe metody przekazywania wiedzy o ekologii i jej wpływie na życie społeczności lokalnych, wykorzystujących nowoczesne narzędzia komunikacyjne. Po drugie, w procesach szkoleniowych, dających szanse na przekwalifikowywanie się lub wyuczenie się nowego zawodu więcej miejsca powinno poświęcić się takim kwestiom, jak etyczny i przyjazny dla środowiska biznes, a także dostęp do informacji i kwestie demokracji ekologicznej. Część z tego typu programu można by opracować jako efekt współpracy na szczeblu unijnym. Młodzi potrzebują mniej teorii, a więcej dobrych wzorców - i warto im to dać, ze względu na zwiększenie w ten sposób szansy na ich lepszą przyszłość.
Oczywiście posadzenie drzewka na zdeprawowanym podwórku nie załatwi wszystkich problemów lokalnych społeczności - tak samo jak wzrost bogactwa automatycznie nie musi przekładać się na większy szacunek dla przyrody. Poprawa jakości przestrzeni publicznej i usług komunalnych z pewnością jednak stanowią pierwszy, dobry krok ku zmniejszeniu zanieczyszczeń, poprawy stanu zdrowia i stanu interakcji społecznych - przykładem słynny Dotleniach, który obudził do tej pory dość bierną społeczność Placu Grzybowskiego. Kiedy zaś tego typu działania sprzęgnie się z rozbudzeniem aspiracji edukacyjnych i kulturalnych i innymi działaniami, aktywizującymi, a nie paternalistycznymi - wtedy szansa na poprawę jakości życia ludzi, do których los do tej pory się nie uśmiechał, znacząco rośnie. Właśnie o taki świat, na każdym szczeblu, walczą Zieloni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz