Chyba tak. To miasto w pewien sposób odmienne od całej reszty kraju, przez co i ludzie je zamieszkujący zachowywać się mogą inaczej niż poza stolicą. Kiedy jednak słyszę narzekania na to, jacy to Warszawiacy i Warszawianki są niedobrzy, zawistnie etc., podchodzę do tego nad wyraz sceptycznie. Najczęściej zachowania, które nam się niekoniecznie muszą podobać, prezentują osoby, które dopiero co do owej psującej dusze i łamiącej charaktery Warszawy przyjechały. Zachłysnąwszy się nowym życiem i odmiennym jego trybem, nierzadko doznają procesu "odbicia palmy", do czego nie potrzeba im zresztą instalacji Joanny Rajkowskiej.
Warszawa ma dwie ważne cechy, które organizują życie mieszkanek i mieszkańców tego miasta i siłą rzeczy, poprzez coś, co możemy nazwać "reżimem przestrzeni", wpływa na ich zachowania w zbiorowości. Po pierwsze, nie jest to miasto kompaktowe typu Kraków - tam wszystko, co jest do zwiedzenia i ma w sobie niezaprzeczalny urok, znajduje się tak blisko siebie, że wystarczy jedna doba na obejrzenie wszystkich atrakcji. ZOO czy Nowa Huta są wtedy już zajęciami dla grup "zaawansowanych", bądź też wycieczek szkolnych. Tymczasem Warszawa nie ma swojego centrum, które, jeśli jest silne, jest też w stanie zorganizować czas i przestrzeń i tym samym poprawić jakość życia. Debata o centrum miasta ma tutaj kluczowe znaczenie - bowiem upływ czasu mogą spowalniać miejskie parki czy też kawiarenki na parterze kamienicy, a nie kilkusetmetrowe wieżowce, potęgujące bieg i wyścig szczurów.
Jeśli zwiedza się Warszawę, to trzeba na poznanie jej uroków zarezerwować sobie parę dni. Owszem, powstaje powoli coś w stylu kręgosłupa, czyli Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście i Starówka, jest to jednak na chwilę obecną konstrukcja dość wątła. Zadumanie się w jedną dobę nad specyficznymi - i jakże kontrastowymi! - urokami Placu Zbawiciela, Placu Konstytucji i Placu Wilsona jest skrajnie trudne. Metro wcale tego nie ułatwia, raczej potęgując pęd w dążeniu do zachwycenia się wszystkimi i wszystkim. Biada temu, kto po Lesie Kabackim zechce wybrać się na Starą Pragę i jeszcze twierdzić, że dzięki temu pojął Warszawę. Mi trudno jest odważyć się na takie stwierdzenie po trzech latach intensywnego w niej życia i poznawaniu wielu jej urokliwych zakątków.
Drugą, szalenie istotną kwestią jest rytm miasta. Dla osoby, która w nim się nie urodziła i np. przyjechała tu na studia, jest to prawdziwy szok. Przykładowo teraz, będąc między jednym a drugim okienkiem w zajęciach, kończę pisać bloga (moment jego publikacji nie jest zbieżny z momentem jego napisania, inaczej blog ten funkcjonowałby "zrywami", czego wolę unikać), mając w głowie, że powinienem na jutro przeczytać tekst Freuda i że powinienem to zrobić teraz. Do tego poziom zaległości towarzyskich mnie osobiście przeraża. Jest w tym coś fascynującego, ale zdecydowanie jest tu trudno łączyć pracę lub studia z jakąkolwiek inną działalnością, stąd wiele ludzi woli wieczorem po prostu iść na piwo - i nie sposób ich z tego powodu krytykować.
Warszawa potrafi nieuważnej osobie wyssać wszystkie soki życiowe. Kiedy przyjeżdżam w rodzinne strony robię mniej więcej tyle samo tego samego, a jednak zawsze zostaje mi godzina, dwie, trzy tylko dla siebie. Tu zawsze jestem tę godzinę, dwie, trzy do tyłu. Paradoksalne, ale prawdziwe. Mimo to raczej nie zmieniłbym miasta na żadne inne - to tu w końcu toczy się życie towarzyskie, kulturalne, intelektualne i szczególnie polityczne w swej pełni.
Obcując z Warszawiankami i Warszawiakami nie sposób stwierdzić jakiejkolwiek różnicy w ich zachowaniu w porównaniu z resztą kraju. Niemiłe zachowania spotykały mnie tak tu, jak i w rodzinnych stronach. W obydwu wypadkach spotykałem się z ludźmi pomocnymi, jak i z takimi, którzy raczej nie zasługują na ten tytuł. Tak na Podkarpaciu, jak i w stolicy kraju nie brakuje ludzi, myślących o własnym nosie, chwalących się swym statusem majątkowym i tym, gdzie to one/oni nie wyjeżdżają na wakacje. W dzisiejszych czasach "ludzi masowych" podobne zachowania są już zupełnie zdecentralizowane i nie są specjalnością jednego rejonu Polski. Sporą zaletą środka Mazowsza jest za to fakt, że tu niewątpliwie "można więcej", a poziom szacunku dla różnorodności jest całkiem wysoki. Owszem, nadal niekoniecznie idealny, ale lepszy taki niż żaden...
Nie ma co narzekać na Warszawę - można za to do niej przyjeżdżać i zmieniać ją na lepsze, jeśli odczuwa się taką potrzebę. Byle tylko nie skończyło się na tym, że sami zaczniemy reprezentować te cechy, które przypisywaliśmy mieście, które kocha się miłością wprawdzie trudną i burzliwą, ale jednak najczęściej całkiem trwałą.
Warszawa ma dwie ważne cechy, które organizują życie mieszkanek i mieszkańców tego miasta i siłą rzeczy, poprzez coś, co możemy nazwać "reżimem przestrzeni", wpływa na ich zachowania w zbiorowości. Po pierwsze, nie jest to miasto kompaktowe typu Kraków - tam wszystko, co jest do zwiedzenia i ma w sobie niezaprzeczalny urok, znajduje się tak blisko siebie, że wystarczy jedna doba na obejrzenie wszystkich atrakcji. ZOO czy Nowa Huta są wtedy już zajęciami dla grup "zaawansowanych", bądź też wycieczek szkolnych. Tymczasem Warszawa nie ma swojego centrum, które, jeśli jest silne, jest też w stanie zorganizować czas i przestrzeń i tym samym poprawić jakość życia. Debata o centrum miasta ma tutaj kluczowe znaczenie - bowiem upływ czasu mogą spowalniać miejskie parki czy też kawiarenki na parterze kamienicy, a nie kilkusetmetrowe wieżowce, potęgujące bieg i wyścig szczurów.
Jeśli zwiedza się Warszawę, to trzeba na poznanie jej uroków zarezerwować sobie parę dni. Owszem, powstaje powoli coś w stylu kręgosłupa, czyli Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście i Starówka, jest to jednak na chwilę obecną konstrukcja dość wątła. Zadumanie się w jedną dobę nad specyficznymi - i jakże kontrastowymi! - urokami Placu Zbawiciela, Placu Konstytucji i Placu Wilsona jest skrajnie trudne. Metro wcale tego nie ułatwia, raczej potęgując pęd w dążeniu do zachwycenia się wszystkimi i wszystkim. Biada temu, kto po Lesie Kabackim zechce wybrać się na Starą Pragę i jeszcze twierdzić, że dzięki temu pojął Warszawę. Mi trudno jest odważyć się na takie stwierdzenie po trzech latach intensywnego w niej życia i poznawaniu wielu jej urokliwych zakątków.
Drugą, szalenie istotną kwestią jest rytm miasta. Dla osoby, która w nim się nie urodziła i np. przyjechała tu na studia, jest to prawdziwy szok. Przykładowo teraz, będąc między jednym a drugim okienkiem w zajęciach, kończę pisać bloga (moment jego publikacji nie jest zbieżny z momentem jego napisania, inaczej blog ten funkcjonowałby "zrywami", czego wolę unikać), mając w głowie, że powinienem na jutro przeczytać tekst Freuda i że powinienem to zrobić teraz. Do tego poziom zaległości towarzyskich mnie osobiście przeraża. Jest w tym coś fascynującego, ale zdecydowanie jest tu trudno łączyć pracę lub studia z jakąkolwiek inną działalnością, stąd wiele ludzi woli wieczorem po prostu iść na piwo - i nie sposób ich z tego powodu krytykować.
Warszawa potrafi nieuważnej osobie wyssać wszystkie soki życiowe. Kiedy przyjeżdżam w rodzinne strony robię mniej więcej tyle samo tego samego, a jednak zawsze zostaje mi godzina, dwie, trzy tylko dla siebie. Tu zawsze jestem tę godzinę, dwie, trzy do tyłu. Paradoksalne, ale prawdziwe. Mimo to raczej nie zmieniłbym miasta na żadne inne - to tu w końcu toczy się życie towarzyskie, kulturalne, intelektualne i szczególnie polityczne w swej pełni.
Obcując z Warszawiankami i Warszawiakami nie sposób stwierdzić jakiejkolwiek różnicy w ich zachowaniu w porównaniu z resztą kraju. Niemiłe zachowania spotykały mnie tak tu, jak i w rodzinnych stronach. W obydwu wypadkach spotykałem się z ludźmi pomocnymi, jak i z takimi, którzy raczej nie zasługują na ten tytuł. Tak na Podkarpaciu, jak i w stolicy kraju nie brakuje ludzi, myślących o własnym nosie, chwalących się swym statusem majątkowym i tym, gdzie to one/oni nie wyjeżdżają na wakacje. W dzisiejszych czasach "ludzi masowych" podobne zachowania są już zupełnie zdecentralizowane i nie są specjalnością jednego rejonu Polski. Sporą zaletą środka Mazowsza jest za to fakt, że tu niewątpliwie "można więcej", a poziom szacunku dla różnorodności jest całkiem wysoki. Owszem, nadal niekoniecznie idealny, ale lepszy taki niż żaden...
Nie ma co narzekać na Warszawę - można za to do niej przyjeżdżać i zmieniać ją na lepsze, jeśli odczuwa się taką potrzebę. Byle tylko nie skończyło się na tym, że sami zaczniemy reprezentować te cechy, które przypisywaliśmy mieście, które kocha się miłością wprawdzie trudną i burzliwą, ale jednak najczęściej całkiem trwałą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz