Ponieważ mam mnóstwo zajęć w ciągu dni roboczych, a nawet wolnych od pracy - zarówno związanych ze studiami, jak i z Zielonymi - miewam mało czasu na podziwianie piękna miasta stołecznego. Piękna, którego może nie widać na pierwszy rzut oka, jak w Krakowie, ale które wymaga nieco więcej czasu, na swoje poznanie. Ponieważ pogoda dopisała, a Święto Zmarłych również zachęciło do wyjścia z domu, ruszyłem na pewną miniepopeję, zaczynając swą wędrówkę na Mokotowie, przechodząc stamtąd na Cmentarz Wolski, następnie - wojskowy na Powązkach, Wawrzyszewski, kończąc na samych Powązkach. Każde z tych miejsc ma swój określony klimat, położenie, kształt i zwyczaje. Każdy cmentarz łączy zaś funkcja, choć mogą różnić przycmentarne zwyczaje. W ten wyjątkowy dzień te i tak na swój sposób piękne miejsca rozkwitają jeszcze bardziej, niczym legendarny kwiat paproci mający swą jedną noc w roku.
Ponieważ nie mam nikogo bliskiego pochowanego w Warszawie, mogę przyjmować postawę obserwatora. To bardzo ciekawe tłoczyć się na cmentarz, by zobaczyć ludzkie zachowania. Najpierw zatem trafiam na Wolę tramwajem, którego linia położona jest najzupełniej czarownie. Już z punktu widzenia komunikacji miejskiej (która w tym roku spisywała się na medal i jeździła całkiem nieźle, podczas gdy samochody tkwiły w olbrzymich korkach) widać było nieprzebrane tłumy i stragany z kwiatami, zniczami i drobnymi przekąskami. Sacrum i profanum przenikały się ze sobą w dość niekonfliktowy sposób. Nie jest jednak na współczesnych, wielkomiejskich cmentarzach tak, że w zupełności można zapomnieć o życiu doczesnym. Mury przeskakują kominy, bloki lub też wieżowce. Życie zbliża się do śmierci i nie da się od niej oddzielić murem. Truizm? Być może, jednak ciekawie go zaobserwować.
Cmentarz wojskowy daje wiele do myślenia. To właśnie tu leżą bohaterowie tak minionej, jak i obecnej epoki, a to, przy których mogiłach więcej jest zniczy, wydaje się z oddali dość makabrycznym rankingiem popularności. Przy grobie Jacka Kuronia i położonego obok Bronisława Geremka światła nie brakuje - i nic dziwnego. Przy grobach żołnierzy Armii Ludowej jest ich dużo mniej - a przecież, co by nie mówić, również wyzwalali ten kraj od faszystów. To, że potem wprowadzono komunistyczną dyktaturę to inna sprawa - ale większość z nich po prostu chciała wrócić do domu, a często nie załapała się do wojsk, które później ewakuowano na Zachód. Czy to powód, by odmawiać im na przykład prawa do własnej ulicy w Warszawie? Moim zdaniem nie za bardzo. Nawet w taki dzień widać, że każda świeczka, która nie jest świeczką na grobie osoby bliskiej, staje się pewną manifestacją ideologiczną.
Teraz refleksja pt. "Co by było, gdyby". Gdyby został mi miesiąc życia, chciałbym znów spotkać się ze wszystkimi, których kocham. Chciałbym pożegnać się z godnością z osobami, które odcisnęły na moim życiu niezatarte ślady. Bloki na Wawrzyszewie bardzo mnie zainspirowały - bo już bardziej wyrazistego pokazania bliskości życia i śmierci i ich nierozerwalnego związku wyobrazić sobie nie można. Nie mam pojęcia, co jest po drugiej stronie. Nie mam pojęcia, czy coś w ogóle jest. Wielu osobom pomaga w takich wypadkach wiara. Myślę, że to dobrze. Na pewno 1 listopada sprzyja myśleniu o przemijalności i kruchości. Tym bardziej, że większość cmentarzy tonie w zieleni. Tak jakby dominowało w nas przeczucie, że przyroda wytrwa na tym ziemskim łez padole dłużej niż my. Przekonanie, które nie jest pozbawione podstaw.
Fascynująca jest tu pewna różnorodność - brakuje nieco wzniesień terenu, by uzmysłowić nam olbrzymi rozmiar stołecznych nekropolii. Różne są nagrobki - jedne skromne i szare, inne - dość wystawne, nierzadko z płaskorzeźbami. Na Powązkach grobowce niemal strzelają w niebo, pokazując, gdzie upatruje się swoją pewność w zbawienie. Z krzyżami i bez krzyży. Niektóre miejsca zaskakują swoją powierzchnią i przestrzennością, tak jak właśnie Powązki, inne, jak Wawrzyszew, zdają się być dużo bardziej ściśnięte i tym samym bardziej przytulne. Zieleń komponuje się naprawdę znakomicie, a obecność chryzantem i innych kwiatów sprawia, że niekiedy można poczuć się niczym w jakimś ogrodzie. Czuć, że jest się w przestrzeni świętej, co często podkreślają cmentarne kaplice. Te na Woli, bardzo postmodernistyczne, rzucają się w oczy.
Najbardziej niesamowicie jest jednak w nocy, kiedy głównym źródłem światła stają się znicze. Pamiętam, jak będąc człekiem młodym, wracałem z rodziną do domu po wizycie grobów na drugim końcu województwa. Oglądanie cmentarzy, na których tliła się ognista łuna, było zawsze przyjemnym doświadczeniem. Nie dziwię się zatem wcale, że nie tylko ja fotografowałem - mnóstwo osób, z bardziej profesjonalnym sprzętem, uwieczniało piękno tych chwil. Co nie było łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że tłumy były dość spore. Barierki oddzielały chodniki o jezdni, by nie zdarzyło się nic złego. Policjanci i policjantki kierowały ruchem nie tylko na drogach, ale i na poboczach, tak, by ludzie się nie stratowali. Do samych Powązek z przystanku szło się dość długo, ale widok płonących zniczy, żywego dowodu na ludzką pamięć, w pełni wynagradzał jakiekolwiek niedogodności. A tych nie było tak dużo, bowiem nie przypominam sobie tak ciepłego 1 listopada w ciągu ostatnich lat.
Trzeba też wspomnieć o niefajnych elementach chylącego się ku końcu dnia. Takowym z całą pewnością są śmieci. Recyklingu nie było, dlatego też większość z nich trafi zapewne na wysypisko. Nie musimy aż tak szaleńczo zabijać samych siebie. Zawsze część odpadków można wziąć ze sobą, wykorzystać ponownie, np. do pakowania, albo po prostu wyrzucić na osiedlu, po powrocie do domu. Tego typu widoki, jak ten, zarejestrowany na Wawrzyszewie, raczej nie wyglądają dobrze. A nie jest to jakieś miejsce przy cmentarzu - to centralna jego aleja, miejsce dość reprezentacyjne. Tego typu widok raczej mnie martwi, bowiem nie świadczy najlepiej o potrzebie naszego uczczenia osób, które odeszły. Szczęśliwie coraz więcej ludzi przyjeżdża na cmentarze komunikacją miejską, bowiem orientuje się, że to realna oszczędność czasu i nerwów. Mam nadzieję, że pewnego pięknego dnia będzie tak też ze śmieciami.
Ponieważ nie mam nikogo bliskiego pochowanego w Warszawie, mogę przyjmować postawę obserwatora. To bardzo ciekawe tłoczyć się na cmentarz, by zobaczyć ludzkie zachowania. Najpierw zatem trafiam na Wolę tramwajem, którego linia położona jest najzupełniej czarownie. Już z punktu widzenia komunikacji miejskiej (która w tym roku spisywała się na medal i jeździła całkiem nieźle, podczas gdy samochody tkwiły w olbrzymich korkach) widać było nieprzebrane tłumy i stragany z kwiatami, zniczami i drobnymi przekąskami. Sacrum i profanum przenikały się ze sobą w dość niekonfliktowy sposób. Nie jest jednak na współczesnych, wielkomiejskich cmentarzach tak, że w zupełności można zapomnieć o życiu doczesnym. Mury przeskakują kominy, bloki lub też wieżowce. Życie zbliża się do śmierci i nie da się od niej oddzielić murem. Truizm? Być może, jednak ciekawie go zaobserwować.
Cmentarz wojskowy daje wiele do myślenia. To właśnie tu leżą bohaterowie tak minionej, jak i obecnej epoki, a to, przy których mogiłach więcej jest zniczy, wydaje się z oddali dość makabrycznym rankingiem popularności. Przy grobie Jacka Kuronia i położonego obok Bronisława Geremka światła nie brakuje - i nic dziwnego. Przy grobach żołnierzy Armii Ludowej jest ich dużo mniej - a przecież, co by nie mówić, również wyzwalali ten kraj od faszystów. To, że potem wprowadzono komunistyczną dyktaturę to inna sprawa - ale większość z nich po prostu chciała wrócić do domu, a często nie załapała się do wojsk, które później ewakuowano na Zachód. Czy to powód, by odmawiać im na przykład prawa do własnej ulicy w Warszawie? Moim zdaniem nie za bardzo. Nawet w taki dzień widać, że każda świeczka, która nie jest świeczką na grobie osoby bliskiej, staje się pewną manifestacją ideologiczną.
Teraz refleksja pt. "Co by było, gdyby". Gdyby został mi miesiąc życia, chciałbym znów spotkać się ze wszystkimi, których kocham. Chciałbym pożegnać się z godnością z osobami, które odcisnęły na moim życiu niezatarte ślady. Bloki na Wawrzyszewie bardzo mnie zainspirowały - bo już bardziej wyrazistego pokazania bliskości życia i śmierci i ich nierozerwalnego związku wyobrazić sobie nie można. Nie mam pojęcia, co jest po drugiej stronie. Nie mam pojęcia, czy coś w ogóle jest. Wielu osobom pomaga w takich wypadkach wiara. Myślę, że to dobrze. Na pewno 1 listopada sprzyja myśleniu o przemijalności i kruchości. Tym bardziej, że większość cmentarzy tonie w zieleni. Tak jakby dominowało w nas przeczucie, że przyroda wytrwa na tym ziemskim łez padole dłużej niż my. Przekonanie, które nie jest pozbawione podstaw.
Fascynująca jest tu pewna różnorodność - brakuje nieco wzniesień terenu, by uzmysłowić nam olbrzymi rozmiar stołecznych nekropolii. Różne są nagrobki - jedne skromne i szare, inne - dość wystawne, nierzadko z płaskorzeźbami. Na Powązkach grobowce niemal strzelają w niebo, pokazując, gdzie upatruje się swoją pewność w zbawienie. Z krzyżami i bez krzyży. Niektóre miejsca zaskakują swoją powierzchnią i przestrzennością, tak jak właśnie Powązki, inne, jak Wawrzyszew, zdają się być dużo bardziej ściśnięte i tym samym bardziej przytulne. Zieleń komponuje się naprawdę znakomicie, a obecność chryzantem i innych kwiatów sprawia, że niekiedy można poczuć się niczym w jakimś ogrodzie. Czuć, że jest się w przestrzeni świętej, co często podkreślają cmentarne kaplice. Te na Woli, bardzo postmodernistyczne, rzucają się w oczy.
Najbardziej niesamowicie jest jednak w nocy, kiedy głównym źródłem światła stają się znicze. Pamiętam, jak będąc człekiem młodym, wracałem z rodziną do domu po wizycie grobów na drugim końcu województwa. Oglądanie cmentarzy, na których tliła się ognista łuna, było zawsze przyjemnym doświadczeniem. Nie dziwię się zatem wcale, że nie tylko ja fotografowałem - mnóstwo osób, z bardziej profesjonalnym sprzętem, uwieczniało piękno tych chwil. Co nie było łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że tłumy były dość spore. Barierki oddzielały chodniki o jezdni, by nie zdarzyło się nic złego. Policjanci i policjantki kierowały ruchem nie tylko na drogach, ale i na poboczach, tak, by ludzie się nie stratowali. Do samych Powązek z przystanku szło się dość długo, ale widok płonących zniczy, żywego dowodu na ludzką pamięć, w pełni wynagradzał jakiekolwiek niedogodności. A tych nie było tak dużo, bowiem nie przypominam sobie tak ciepłego 1 listopada w ciągu ostatnich lat.
Trzeba też wspomnieć o niefajnych elementach chylącego się ku końcu dnia. Takowym z całą pewnością są śmieci. Recyklingu nie było, dlatego też większość z nich trafi zapewne na wysypisko. Nie musimy aż tak szaleńczo zabijać samych siebie. Zawsze część odpadków można wziąć ze sobą, wykorzystać ponownie, np. do pakowania, albo po prostu wyrzucić na osiedlu, po powrocie do domu. Tego typu widoki, jak ten, zarejestrowany na Wawrzyszewie, raczej nie wyglądają dobrze. A nie jest to jakieś miejsce przy cmentarzu - to centralna jego aleja, miejsce dość reprezentacyjne. Tego typu widok raczej mnie martwi, bowiem nie świadczy najlepiej o potrzebie naszego uczczenia osób, które odeszły. Szczęśliwie coraz więcej ludzi przyjeżdża na cmentarze komunikacją miejską, bowiem orientuje się, że to realna oszczędność czasu i nerwów. Mam nadzieję, że pewnego pięknego dnia będzie tak też ze śmieciami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz