Spotkania z przyjaciółmi ze starych, dobrych czasów licealnych są nad wyraz przyjemne. Można porozmawiać nie tylko o sprawach minionych, ale też o otaczającej rzeczywistości i o tym, co po końcu szkoły zaczęliśmy porabiać w życiu. Postanowiłem zabrać przyjaciółkę do fragmentu pewnej dzielnicy, w której zdarzyło mi się żyć na początku mojego pobytu w Warszawie. Fragmentu, który przypomina nieco miejscowość, z której się wywodzimy. Fragmentu Pragi Południe.
Cała dzielnica jest pod względem ludności większa nie tylko od Przemyśla, ale nawet od Rzeszowa. Niemal 190 tysięcy mieszkańców ma do czynienia z obszarem, który idealnie nadaje się do odpoczynku i z racji bliskości ścisłego centrum miasta nie sprawia większych problemów komunikacyjnych. No, chyba że chcemy w godzinach szczytu przedrzeć się przez most Poniatowskiego albo Łazienkowski, ale sam jakoś nie wspominam, by były to największe korki w mieście. Parków i miejsc zabytkowych tu nie brakuje, ale wszystko po kolei...
Trasę obraliśmy dość wspominkową - dojechaliśmy na Przyczółek Grochowski, socrealistyczną utopię zamieszkaną przez około 7.000 osób. Zawsze, kiedy tu wracam było bardzo spokojnie, a pod nosem zawsze był jakiś otwarty sklepik. Można też usiąść na ławkach w pobliżu umieszczonego w środku przedszkola, drzew nie brakuje, więc o dziwo dość ciasny i pozornie zdehumanizowany blok nabiera ludzkiego oblicza. Jest na tyle sławny, że miał swego czasu wystawę w Centrum Sztuki Współczesnej, która koncentrowała się na masowym budownictwie właśnie. Dziś owo miejsce sąsiaduje z widocznym na wikipedycznym zdjęciu pomarańczowym wieżowcem, tworzącym inny, zamknięty typ osiedla. Zaletą jego istnienia jest jednak fakt, że pojawiło się tam nieco knajpek i pizzeria, a dostęp do kanałku - miejsca opalania się i spacerów nadal nie jest w żaden sposób utrudniony.
Zeszliśmy potem w samo centrum Gocławia. Pozornie to tylko blokowisko z dobrze rozwiniętą siecią komunikacyjną i usługową, ale tak naprawdę, dzięki naturalnym smaczkom (z jeziorkiem Balaton na czele) tworzy dość znośne miejsce do życia. Mimo wszystko istnieją przestrzenie, w których może dojść do przyjaznych interakcji, jak chociażby wspomniane jeziorko. Nie jest to obszar wielgachnych wieżowców, służących do skonsumowania o wydalenia pracujących tam kołnierzyków wszelakiej maści. Mimo wszystko sentyment do blokowisk i wiara w ich słabą, ale jednak moc socjalizującą we mnie pozostały.
Również podróż autobusem obfitowała we wrażenia - udało mi się bowiem przejechać Mostem Siekierkowskim, który jak każdy most podwieszany robi spore wrażenie. Ale przecież skończyć na tym opis dzielnicy byłoby olbrzymim nadużyciem. Jasne, jest wielka, więc powiedzenie o wszystkich jej atrakcjach graniczy z niemożliwością przy takich, a nie innych objętościach notek blogowych. Ponieważ częściej zdarzało mi się jechać Mostem Poniatowskiego, to siłą rzeczy znajoma jest mi aleja Waszyngtona i okolice Ronda, z Parkiem Skaryszewskim na czele. Kojarzy mi się on z ciepłym dniem, kiedy postanowiłem poczytać sobie gazetę na świeżym powietrzu i mogłem obserwować żyjącą przyrodę, pozornie położoną tak blisko cywilizacji, a jednak wyjętą z jej logiki.
Zdarzało mi się też przejeżdżać przez inne tereny. Rondo Wiatraczna stanowiło punkt przesiadkowy między moim domem a basenem, do którego jechało się dość długo tramwajem. Można było z niego obserwować stare budownictwo, a także urząd dzielnicy i park Obwodu Praga AK. Jadąc z kolei na wschód, w kierunku Międzylesia, można było oglądać centra handlowe, siedzibę Polsatu i zakłady przemysłowe. Gdzieś na uboczu tego wszystkiego leży sobie Park Znicza, który jest obecnie modernizowany. Była to sprawa, o której prasa informowała, a Zieloni działali - po to, by dużo bardziej liczyła się wola okolicznych mieszkańców i zachowanie dziewiczego charakteru tego skwerku zieleni. O tej sprawie co chwila znajduję w sieci informacje, niekiedy na stronach, na których bym się nie spodziewał...
Ach, ta Saska Kępa... Prawie w środku miasta zachowała się enklawa, opiewana w piosenkach Agnieszki Osieckiej, oaza ciszy, spokoju i ambasad... Nie da się ukryć - wyokie ceny nieruchomości na tym obszarze z czegoś wynikają, a podobnie dobrze umiejscowionym (i póki co jeszcze nie aż tak dobrze skomunikowanym) miejscem jest Żoliborz Dziennikarski. Można tak wymieniać jeszcze godzinami - opowiadać o liniach tramwajowych, zaułkach i zakątkach, lokalnych zwyczajach, takich jak coniedzielne wypady do cukierni po mszach. To wszystko tworzy lokalny koloryt, który może nie jest widoczny codziennie, ale raz na jakiś czas wychodzi i pozwala zatrzymać się na chwilę i odpocząć od zgiełku wielkomiejskiego życia. Nawet w klubie M25, który ma swą siedzibę na Mińskiej, w olbrzymim zagłębiu przemysłowo-rozrywkowym.
Cała dzielnica jest pod względem ludności większa nie tylko od Przemyśla, ale nawet od Rzeszowa. Niemal 190 tysięcy mieszkańców ma do czynienia z obszarem, który idealnie nadaje się do odpoczynku i z racji bliskości ścisłego centrum miasta nie sprawia większych problemów komunikacyjnych. No, chyba że chcemy w godzinach szczytu przedrzeć się przez most Poniatowskiego albo Łazienkowski, ale sam jakoś nie wspominam, by były to największe korki w mieście. Parków i miejsc zabytkowych tu nie brakuje, ale wszystko po kolei...
Trasę obraliśmy dość wspominkową - dojechaliśmy na Przyczółek Grochowski, socrealistyczną utopię zamieszkaną przez około 7.000 osób. Zawsze, kiedy tu wracam było bardzo spokojnie, a pod nosem zawsze był jakiś otwarty sklepik. Można też usiąść na ławkach w pobliżu umieszczonego w środku przedszkola, drzew nie brakuje, więc o dziwo dość ciasny i pozornie zdehumanizowany blok nabiera ludzkiego oblicza. Jest na tyle sławny, że miał swego czasu wystawę w Centrum Sztuki Współczesnej, która koncentrowała się na masowym budownictwie właśnie. Dziś owo miejsce sąsiaduje z widocznym na wikipedycznym zdjęciu pomarańczowym wieżowcem, tworzącym inny, zamknięty typ osiedla. Zaletą jego istnienia jest jednak fakt, że pojawiło się tam nieco knajpek i pizzeria, a dostęp do kanałku - miejsca opalania się i spacerów nadal nie jest w żaden sposób utrudniony.
Zeszliśmy potem w samo centrum Gocławia. Pozornie to tylko blokowisko z dobrze rozwiniętą siecią komunikacyjną i usługową, ale tak naprawdę, dzięki naturalnym smaczkom (z jeziorkiem Balaton na czele) tworzy dość znośne miejsce do życia. Mimo wszystko istnieją przestrzenie, w których może dojść do przyjaznych interakcji, jak chociażby wspomniane jeziorko. Nie jest to obszar wielgachnych wieżowców, służących do skonsumowania o wydalenia pracujących tam kołnierzyków wszelakiej maści. Mimo wszystko sentyment do blokowisk i wiara w ich słabą, ale jednak moc socjalizującą we mnie pozostały.
Również podróż autobusem obfitowała we wrażenia - udało mi się bowiem przejechać Mostem Siekierkowskim, który jak każdy most podwieszany robi spore wrażenie. Ale przecież skończyć na tym opis dzielnicy byłoby olbrzymim nadużyciem. Jasne, jest wielka, więc powiedzenie o wszystkich jej atrakcjach graniczy z niemożliwością przy takich, a nie innych objętościach notek blogowych. Ponieważ częściej zdarzało mi się jechać Mostem Poniatowskiego, to siłą rzeczy znajoma jest mi aleja Waszyngtona i okolice Ronda, z Parkiem Skaryszewskim na czele. Kojarzy mi się on z ciepłym dniem, kiedy postanowiłem poczytać sobie gazetę na świeżym powietrzu i mogłem obserwować żyjącą przyrodę, pozornie położoną tak blisko cywilizacji, a jednak wyjętą z jej logiki.
Zdarzało mi się też przejeżdżać przez inne tereny. Rondo Wiatraczna stanowiło punkt przesiadkowy między moim domem a basenem, do którego jechało się dość długo tramwajem. Można było z niego obserwować stare budownictwo, a także urząd dzielnicy i park Obwodu Praga AK. Jadąc z kolei na wschód, w kierunku Międzylesia, można było oglądać centra handlowe, siedzibę Polsatu i zakłady przemysłowe. Gdzieś na uboczu tego wszystkiego leży sobie Park Znicza, który jest obecnie modernizowany. Była to sprawa, o której prasa informowała, a Zieloni działali - po to, by dużo bardziej liczyła się wola okolicznych mieszkańców i zachowanie dziewiczego charakteru tego skwerku zieleni. O tej sprawie co chwila znajduję w sieci informacje, niekiedy na stronach, na których bym się nie spodziewał...
Ach, ta Saska Kępa... Prawie w środku miasta zachowała się enklawa, opiewana w piosenkach Agnieszki Osieckiej, oaza ciszy, spokoju i ambasad... Nie da się ukryć - wyokie ceny nieruchomości na tym obszarze z czegoś wynikają, a podobnie dobrze umiejscowionym (i póki co jeszcze nie aż tak dobrze skomunikowanym) miejscem jest Żoliborz Dziennikarski. Można tak wymieniać jeszcze godzinami - opowiadać o liniach tramwajowych, zaułkach i zakątkach, lokalnych zwyczajach, takich jak coniedzielne wypady do cukierni po mszach. To wszystko tworzy lokalny koloryt, który może nie jest widoczny codziennie, ale raz na jakiś czas wychodzi i pozwala zatrzymać się na chwilę i odpocząć od zgiełku wielkomiejskiego życia. Nawet w klubie M25, który ma swą siedzibę na Mińskiej, w olbrzymim zagłębiu przemysłowo-rozrywkowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz