Co zrobić z faktem, że po 6 latach od ostatniego spotkania na szczycie wypada nam się cieszyć choćby z faktu wizyty Donalda Tuska w Moskwie? Bądźmy szczerzy, poza czystą symboliką niewiele ona dała, w końcu częściowy koniec embarga mięsnego załatwiliśmy wcześniej, a nasze weto wobec członkostwa Rosji w WTO po zwycięstwie PO było już tylko teoretyczne. Mimo wszystko nie da się ukryć - już sam wyjazd premiera stał się przełomem i powodem do ciepłych komentarzy w prasie naszego wschodniego sąsiada. Być może przestaniemy na siebie pohukiwać i zaczniemy rozmawiać. Rozmowa może się okazać nad wyraz ciężka, bo nasze kraje mają w zwyczaju raczej mieć do siebie pretensje niż tworzyć wspólną przestrzeń dialogu.
Nad dwustronnymi stosunkami unosi się duch przeszłości. Nie potrafimy wyjść z zaklętego kręgu zaborów i Katynia, komunistycznej przeszłości i współczesnych ambicji. Wydaje się, że nasze nawet słuszne zastrzeżenia do wielkiego sąsiada częściej wynikały z uprzedzeń niż ze szczerego niepokoju nad stanem demokracji w Moskwie. Popatrzmy chociaż na Czeczenię - walka tej niewielkiej republiki o wolność podobała nam się aż do 11 września 2001, potem szybko została zapomniana i tylko nieliczni, jak np. dziennikarka Krystyna Kurczab-Redlich przypominają od czasu do czasu o czystkach, jakie nastąpiły po powrocie wojsk rosyjskich i o obecnym stanie zastraszanych przez lokalnego watażkę mieszkańców.
Również temat samego działania procedur demokratycznych prezentowany jest dość wybiórczo. Reforma ordynacji wyborczej niewątpliwie miała służyć spacyfikowaniu opozycji, ale prezentowanie samego faktu likwidacji okręgów jednomandatowych jako pogwałcenia reguł zakrawało na kpinę. Niedobrą praktyką było podwyższenie progu wyborczego do Dumy z 5 do 7% i instytucja "mandatów zawieszonych", dzięki czemu za parę miesięcy Władimir Putin nadal będzie mógł wpływać na procesy decyzyjne kraju, tym razem we władzy ustawodawczej. Warto przypomnieć jednak, że po pierwsze - winą opozycji jest jej wewnętrzne skłócenie i nieumiejętność dotarcia do wyborców (rzecz jasna ograniczona także przez posłuszne Kremlowi media i służby porządkowe), przez co żadna z nich nie otrzymała nawet 3%. Po drugie, ostatecznie do parlamentu weszły cztery partie, więc status quo został utrzymany. Mówiąc o Rosji uznajemy to za fasadę, patrząc na polski Sejm przyjmujemy, że jest to dobroczynna stabilizacja...
Rzecz jasna Rosji daleko od ideału - widać to nawet we wspomnianej Czeczenii, gdzie według oficjalnych danych na proputinowską Jedną Rosję miało głosować 99% wyborców, a organizacje pozarządowe zebrały dostateczną ilość podpisów osób deklarujących, że tak nie uczyniły, by móc uznać wyniki za sfałszowane. Niezależne media są stłamszone, a cała gospodarka działa dzięki surowcom energetycznym i ich wysokim cenom. Sojusz Kremla z pozostałymi w grze, spacyfikowanymi oligarchami zapewnia, że nic nie będzie działo się bez zgody samego Putina i jego dworu. Rosja jest demokracją tylko z nazwy i to fakt.
Jak zatem postępować z państwem, z którym bądź co bądź wypada mieć chociażby poprawne stosunki? To dramatycznie trudne pytanie zważywszy na fakt, że mamy do czynienia z państwem w pewnym stopniu autorytarnym. Wydaje się, że racjonalnie jest ocieplać stosunki po to, by móc krytykować Kreml z pozycji przyjaciół, a nie zaciętych wrogów. Czy kiedykolwiek słuchaliście kogoś (szczególnie słabszego od siebie), od którego jesteście niezależni i go nie lubicie? To właśnie ta kwestia - Niemcy czy Francja robią swoje interesy, a jednocześnie nie boją się skrytykować łamania praw człowieka czy też przebiegu wyborów. Problem polega na tym, że robią to nie z przekonania, wręcz rutynowo, po to, by uspokoić swoje sumienia.
Czas zatem pomyśleć, w jaki sposób doprowadzić do choćby stopniowej demokratyzacji tego wielkiego mocarstwa. Tu leży pole do popisu dla Unii Europejskiej. Wraz z planowaną zmianą ekipy istnieje drobna szansa, że postrzegany jako modernizator i liberał Dmitrij Miedwiediew okaże się skory do poluzowania kagańca w swoim kraju. Na pewno nie stanie się to z dnia na dzień (szczególnie z Władimirem Putinem rządzącym z tylnego siedzenia), ale wraz z możliwym kryzysem energetycznym i stopniowym uniezależnianiem się Europy od surowców energetycznych z Rosji, przy założeniu wzrostu wpływów energetyki odnawialnej być może nowa ekipa nie będzie miała wyboru. Stojąc przed obliczem recesji być może będzie ona bardziej skora do akceptacji pluralizmu niż obecnie.
To oczywiście wielkie niewiadome, a przed nami jeszcze wiele innych kwestii. Rosyjski sprzeciw wobec tarczy antyrakietowej jakoś nie przejmuje polski rząd, trudno się zresztą temu dziwić zważywszy na historyczne doświadczenia, które trudno jest odłożyć na bok. Jednocześnie nie da się ukryć, że dla Warszawy nie chodzi tu wcale o ochronę przed atakiem z Iranu, ale o obronę przed Rosją właśnie. Obronę za wszelką cenę - nawet rozpętania kolejnego wyścigu zbrojeń. Tak samo przygnębiająco wyglądały jeszcze niedawno próby posiłkowania się ekologami ws. Gazociągu Północnego - rząd Jarosława Kaczyńskiego był gotów umierać za autostradę przez Rospudę jednocześnie chcąc tych samych obrońców przyrody wykorzystać do sabotowaniu rosyjsko-niemieckiego pomysłu. A wystarczyło zaproponować stworzenie drugiej nitki gazociągu jamalskiego, co w latach 90. wydawało się rządzącym niemal zdradą interesu narodowego. No i mamy efekty takiego myślenia...
Będzie ciekawie. Tusk może spróbować stworzyć nową politykę zagraniczną, opartą nie na uprzedzeniach, ale na realnych potrzebach dnia dzisiejszego. Jeśli jednak zapomni o prawach człowieka i ich obronie okaże się równie nieskuteczny co Jarosław Kaczyński, który swe osobiste fobie przekładał na arenę międzynarodową. Przy takiej łamigłówce trudno być optymistą.
Nad dwustronnymi stosunkami unosi się duch przeszłości. Nie potrafimy wyjść z zaklętego kręgu zaborów i Katynia, komunistycznej przeszłości i współczesnych ambicji. Wydaje się, że nasze nawet słuszne zastrzeżenia do wielkiego sąsiada częściej wynikały z uprzedzeń niż ze szczerego niepokoju nad stanem demokracji w Moskwie. Popatrzmy chociaż na Czeczenię - walka tej niewielkiej republiki o wolność podobała nam się aż do 11 września 2001, potem szybko została zapomniana i tylko nieliczni, jak np. dziennikarka Krystyna Kurczab-Redlich przypominają od czasu do czasu o czystkach, jakie nastąpiły po powrocie wojsk rosyjskich i o obecnym stanie zastraszanych przez lokalnego watażkę mieszkańców.
Również temat samego działania procedur demokratycznych prezentowany jest dość wybiórczo. Reforma ordynacji wyborczej niewątpliwie miała służyć spacyfikowaniu opozycji, ale prezentowanie samego faktu likwidacji okręgów jednomandatowych jako pogwałcenia reguł zakrawało na kpinę. Niedobrą praktyką było podwyższenie progu wyborczego do Dumy z 5 do 7% i instytucja "mandatów zawieszonych", dzięki czemu za parę miesięcy Władimir Putin nadal będzie mógł wpływać na procesy decyzyjne kraju, tym razem we władzy ustawodawczej. Warto przypomnieć jednak, że po pierwsze - winą opozycji jest jej wewnętrzne skłócenie i nieumiejętność dotarcia do wyborców (rzecz jasna ograniczona także przez posłuszne Kremlowi media i służby porządkowe), przez co żadna z nich nie otrzymała nawet 3%. Po drugie, ostatecznie do parlamentu weszły cztery partie, więc status quo został utrzymany. Mówiąc o Rosji uznajemy to za fasadę, patrząc na polski Sejm przyjmujemy, że jest to dobroczynna stabilizacja...
Rzecz jasna Rosji daleko od ideału - widać to nawet we wspomnianej Czeczenii, gdzie według oficjalnych danych na proputinowską Jedną Rosję miało głosować 99% wyborców, a organizacje pozarządowe zebrały dostateczną ilość podpisów osób deklarujących, że tak nie uczyniły, by móc uznać wyniki za sfałszowane. Niezależne media są stłamszone, a cała gospodarka działa dzięki surowcom energetycznym i ich wysokim cenom. Sojusz Kremla z pozostałymi w grze, spacyfikowanymi oligarchami zapewnia, że nic nie będzie działo się bez zgody samego Putina i jego dworu. Rosja jest demokracją tylko z nazwy i to fakt.
Jak zatem postępować z państwem, z którym bądź co bądź wypada mieć chociażby poprawne stosunki? To dramatycznie trudne pytanie zważywszy na fakt, że mamy do czynienia z państwem w pewnym stopniu autorytarnym. Wydaje się, że racjonalnie jest ocieplać stosunki po to, by móc krytykować Kreml z pozycji przyjaciół, a nie zaciętych wrogów. Czy kiedykolwiek słuchaliście kogoś (szczególnie słabszego od siebie), od którego jesteście niezależni i go nie lubicie? To właśnie ta kwestia - Niemcy czy Francja robią swoje interesy, a jednocześnie nie boją się skrytykować łamania praw człowieka czy też przebiegu wyborów. Problem polega na tym, że robią to nie z przekonania, wręcz rutynowo, po to, by uspokoić swoje sumienia.
Czas zatem pomyśleć, w jaki sposób doprowadzić do choćby stopniowej demokratyzacji tego wielkiego mocarstwa. Tu leży pole do popisu dla Unii Europejskiej. Wraz z planowaną zmianą ekipy istnieje drobna szansa, że postrzegany jako modernizator i liberał Dmitrij Miedwiediew okaże się skory do poluzowania kagańca w swoim kraju. Na pewno nie stanie się to z dnia na dzień (szczególnie z Władimirem Putinem rządzącym z tylnego siedzenia), ale wraz z możliwym kryzysem energetycznym i stopniowym uniezależnianiem się Europy od surowców energetycznych z Rosji, przy założeniu wzrostu wpływów energetyki odnawialnej być może nowa ekipa nie będzie miała wyboru. Stojąc przed obliczem recesji być może będzie ona bardziej skora do akceptacji pluralizmu niż obecnie.
To oczywiście wielkie niewiadome, a przed nami jeszcze wiele innych kwestii. Rosyjski sprzeciw wobec tarczy antyrakietowej jakoś nie przejmuje polski rząd, trudno się zresztą temu dziwić zważywszy na historyczne doświadczenia, które trudno jest odłożyć na bok. Jednocześnie nie da się ukryć, że dla Warszawy nie chodzi tu wcale o ochronę przed atakiem z Iranu, ale o obronę przed Rosją właśnie. Obronę za wszelką cenę - nawet rozpętania kolejnego wyścigu zbrojeń. Tak samo przygnębiająco wyglądały jeszcze niedawno próby posiłkowania się ekologami ws. Gazociągu Północnego - rząd Jarosława Kaczyńskiego był gotów umierać za autostradę przez Rospudę jednocześnie chcąc tych samych obrońców przyrody wykorzystać do sabotowaniu rosyjsko-niemieckiego pomysłu. A wystarczyło zaproponować stworzenie drugiej nitki gazociągu jamalskiego, co w latach 90. wydawało się rządzącym niemal zdradą interesu narodowego. No i mamy efekty takiego myślenia...
Będzie ciekawie. Tusk może spróbować stworzyć nową politykę zagraniczną, opartą nie na uprzedzeniach, ale na realnych potrzebach dnia dzisiejszego. Jeśli jednak zapomni o prawach człowieka i ich obronie okaże się równie nieskuteczny co Jarosław Kaczyński, który swe osobiste fobie przekładał na arenę międzynarodową. Przy takiej łamigłówce trudno być optymistą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz